Rozdział 21

90 9 0
                                    

"Niebo"- to, czego nie dosięgam.

Emily Dickinson

*

Opowiadała mi o sobie, a ja słuchałem uważnie, patrząc w jej zdrowe, brązowe oko. Gestykulowała przy tym śmiało, uśmiechając się delikatnie. Nie pamiętała zupełnie nic, dlatego mówiła tylko o tym, co widziała w Konosze, co czuła, co myślała. Mówiła z sensem, w końcu już wcześniej stwierdziłem, że jest bystra.

Unikaliśmy ludzi, łaziliśmy sobie raczej po mało uczęszczanych alejkach wśród drzew, poszliśmy posiedzieć sobie na kamiennej głowie mojego ojca (na swojej jakoś nie chciałem siedzieć, Shan zawsze tam przesiadywał, co jakiś czas malując końcówki moich włosów na różne kolory) i popodziwiać z góry wioskę. Na ramen nie poszliśmy, bo przeczuwałem, że dziś w Ichiraku się dzieje. Przecież moje dzieciaki, Shan i ninja z Suny, miały poderwać kilka osób. Na koniec dnia odprowadziłem Maykę do jej mieszkanka i przekazałem ją nowej zmianie, informując ich od razu, że mała może opuszczać dom pod ochroną. Przypomniałem również małej o jutrzejszych badaniach. Potem wróciłem do swojego gabinetu, z zamiarem poczekania na dzieciaki i na ich informacje.

Najpierw pojawił się parskający śmiechem oddział Sharony. Potem przyszedł Shikamaru, a wraz z nim Ban. Na końcu pojawiły się dzieciaki. Słychać było ich już z daleka, cała zgraja śmiała się głośno i przedrzeźniała. W końcu wparowali bez pukania do mojego gabinetu.

Pierwsza weszła Mei, czerwona na twarzy, ze łzami w oczach, zasłaniając usta dłonią. Za nią do gabinetu wepchnął się Shan, ciągnąc za sobą Mintao, a na koniec shinobi piasku. Ich miny nie wróżyły niczego dobrego, bo wszyscy śmiali się głośno, ocierając łzy.

- Eeee? I jak? – zapytałem.

Wszyscy razem wybuchli śmiechem. Mei i Shan osunęli się na dywanik. Reszta oparła się o co tylko mogła, łapczywie łapiąc oddech. Popatrzyliśmy na nich zdezorientowani.

- Dowiem się w końcu? - zapytałem.

- Chwila... - wysapała Mei, trzymając się za brzuch. – Chwila, tato...

- Mintao?

- Zaraz... - szepnął mój syn. – Niech Shan opowie...

Na wspomnienie imienia Shana dzieciaki ponownie parsknęły śmiechem. Wziąłem to za zły znak.

- Shan? Co zrobiłeś?

- Nic specjalnego... - odrzekł Shan, oddychając głęboko, by się uspokoić. – Widzi pan, ci frajerzy, wszyscy jak jedno, spławili nas! Dostaliśmy jednego, wielkiego, zbiorowego kosza!

Oddział Sharony zaczął się śmiać. Shan spojrzał na nich i machnął ręką, by się uciszyli. Mei podniosła głowę i spojrzała na mnie.

- No więc, kiedy już wszyscy nas spławili, prócz tych dwóch kolesi, których wybrali Shan i Mintao... - powiedziała, wciąż chichocząc. – No więc Shan postanowił... zrobić to niekonwencjonalnie...

- Czyli? – spytał Shikamaru, przeczuwając najgorsze.

- Kiedy jeden z tych chłopaków był na ulicy... - zaczął Kaju.

- Wtedy Shan stanął naprzeciw niego... - wtrąciła się Sayoko i od razu parsknęła śmiechem.

- Przedstawił się grzecznie, ale tak głośno, że cała ulica go słyszała... - dodał Roppa.

- Wrzasnął też, „KOCHAM CIĘ!"- zawołała Mei przez łzy.

- Po czym ukląkłem i zacząłem śpiewać miłosną serenadę – dokończył uradowany Shan.

Hiroetsu | NarutoWhere stories live. Discover now