Rozdział 26

18 2 0
                                    

- Posiadacze żywiołów, słyszycie mnie? Tu agent Dawson, L.A.S.T. Słyszycie mnie? Odbiór.

Mężczyzna ciężko westchnął, kiedy nie dostał żadnej odpowiedzi po dłuższym czasie. Razem z pozostałymi śmigłowcami L.A.S.T. przystąpił do lądowania w porcie. Jego helikopter spoczął na dachu budynku przy Woden Street, skąd saperzy agencji mieli wręcz idealny widok na trzy porty, od numeru sześć do osiem. Dołączyło do nich jeszcze kilkanaście śmigłowców, dzięki czemu agenci mogli porozstawiać się po wszystkich kątach i namierzać cele.

- Macie wsparcie z powietrza, Legendarna Czwórko. Jones o was zadbał. Niech ktoś się zgłosi, że przyjął. Odbiór.

Wciąż cisza. Anti Stones musieli poważnie uszkodzić ich system łączności, dlatego nikt nie odpowiadał. Przydałoby się to naprawić, żeby jako grupa mogli lepiej współpracować.

- Dziękujemy i przesyłamy pozdrowienia Jonesowi - usłyszał Dawson za sobą głos Philipa. Agent odwrócił się i zobaczył, że z bruneta znikały ostatnie płomienie. Musiał świeżo wylądować.

- Brown, trzeba naprawić wieżę komunikacyjną. Ustawiliśmy ją za zgodą wojska przy ich bazie na północy portu - wyjaśnił Dawson. - Trzeba podłączyć odłączone kable. O ile ich nie przecięli.

- Nie ma sprawy - odpowiedział Philip i zapłonął, a następnie wzbił się w powietrze.

Brunet szybko przeleciał nad ogromnym parkingiem przy szóstym porcie, ale nie uszło jego uwadze niecodzienne lodowisko wokół jednego z okrętów. Zatrzymał się w górze, a po chwili poleciał w stronę owej lodowej ślizgawki, po której zjeżdżało mnóstwo zamaskowanych terrorystów. Czuł, że ktokolwiek z nimi walczył, potrzebował jego pomocy. Musiał więc się tam pojawić.

Wylądował na lodzie, nie gasząc płomieni, a ten zaczął się roztapiać. Użył więcej mocy, wysyłając wokół falę gorąca, która całkowicie rozpuściła tą dziwną bryłę w kształcie fali morskiej. Anti Stones zniknęli w wodzie, a ta wdarła się również na statek, przechylając go na bok, jednak później powrócił on do równowagi.

Philip uniósł się ponownie w górę, żeby zaraz wylądować na stałym lądzie. Zgasił płomienie i rozejrzał się dookoła. Nie widział już żadnych przeciwników, więc albo władca lodu zwiał i pognał za jednym z jego przyjaciół, albo tak jak resztę pochłonęło go morze. Już chciał odlecieć, gdy usłyszał Mię krzyczącą jakieś przekleństwo. W pierwszej chwili myślał, że go wołała.

Udał się tam, skąd dobiegał głos, czyli gdzieś z głębi parkingu. Nie musiał długo czekać, aż odnajdzie jego właścicielkę.

Mia kryła się za jednym z samochodów i próbowała rozbić lód, który skuł jej dłonie. Zaczynała już czuć ból spowodowany długotrwałym zimnem i nie potrafiła w żaden fizyczny sposób pozbyć się jego przyczyny. Chciała rozbić go o samochód, o asfalt, nawet jedna dłoń o drugą, ale nic nie działało. Jakby zapomniała, że ten lód był magiczny. Cóż, desperatka z niej.

Na końcu rzędu samochodów, przy których Mia próbowała się oswobodzić, kręciła się prawdopodobnie ta, która ją unieruchomiła. Też usłyszała jej krzyk, więc nie miała większych trudności, by ją znaleźć. Chciała jednak trochę ją nastraszyć i zbudować napięcie, zamiast od razu całkowicie się jej pozbyć. Philip określił ją w myślach mianem psychopatki i pochylony pobiegł do Mii, uważając, by pozostać poza zasięgiem wzroku wroga. Szatynka na jego widok o mały włos by krzyknęła znowu, gdyby w porę nie zasłonił jej ust ręką. Gdy już po chwili się uspokoiła, chwycił jej zamarznięte dłonie i ogrzał.

- Mogłabyś być trochę ciszej? Zaraz ściągniesz na siebie zagładę - zganił ją brunet.

- Ale ściągnęłam ciebie. Co jest gorsze? - westchnęła, uśmiechając się wpół ironicznie. Philip pokręcił głową z politowaniem. - Czemu nie odpowiedziałeś przez komunikator?

Elements 3Where stories live. Discover now