Rozdział 11

39 4 21
                                    

Głowa bolała ją niemiłosiernie. Coś dziwnego działo się z jej ciałem, z trudem dochodziła do siebie. Czy ona... umarła? Co tamta kobieta jej zrobiła?

Nic nie widziała. Otaczała ją ciemność, ale czy też pustka? Nie miała pojęcia, gdzie się znajdowała. Jeśli nie żyła, to na pewno nie była w niebie. Ale czy mogła to nazwać piekłem? Ten przeszywający ból głowy, ciarki na plecach, dezorientacja. Uczucie, jakby grunt zapadał się pod nogami? Jakiś stan nieważkości?

Nie, za bardzo panikowała. Na pewno nie było tak źle. Musiała się tylko uspokoić.

Wzięła głęboki oddech, ale nie pomógł ani w pokonaniu paniki, ani bólu głowy. Czy upadając jak sparaliżowana uszkodziła coś sobie w czaszce? Możliwe. Czy paralizator mógł tak na nią podziałać? Nie wiadomo, czego na niej użyto, więc możliwe. Czy mogła temu zaradzić? Raczej nie. Gdyby tu był ten głupek James ze swoimi mocami uzdrawiania...

Zacisnęła pięści i zęby. Dopiero teraz zauważyła, że coś krępowało jej ręce i nogi. Jeszcze nie do końca powróciło jej czucie, ale mrowienie powoli ustawało. Skoncentrowała się. Za chwilę wniknie w swój żywioł i ucieknie. Zaraz będzie po wszystkim...

Nic się nie stało. Jej oddech przyśpieszył.

- Co jest grane? - zastanawiała się.

W panice zaczęła się szarpać, jakby to mogło jej jakoś pomóc się wydostać albo przywrócić moce. Gdzie była jej bransoletka? Spadła, kiedy się przewróciła? Raczej nie. To ona jej zabrała.

Nagle ktoś wszedł i zapalił światło. Przez kilka sekund jej wzrok nie mógł się przyzwyczaić do oślepiającego blasku małej żarówki zwisającej z ciemnego sufitu. Gdy już przestała mrużyć oczy, dostrzegła siedzącego naprzeciw niej łysego mężczyznę w kombinezonie barwy moro z rosyjską flagą. Patrzył na nią pustym wzrokiem, ze stoickim spokojem, jakby czekał, aż to ona pierwsza zada jakieś pytanie. Ku jej zaskoczeniu, szybko przemówił.

- Mia Woods, tak? - zapytał, jakby to było oczywiste. Do tej pory szatynka myślała, że jej tożsamość znali tylko posiadacze żywiołów i ci idioci z L.A.S.T., ale, jak widać, informacje szybko się rozchodziły albo stały ogólnodostępne. Miała to całkowicie w poważaniu, dopóki Element znajdował się na jej ręce. Znowu spróbowała go użyć. Wciąż nic. Mężczyzna uśmiechnął się z wyższością, natomiast ona poczuła się niepewnie. - Daremny twój wysiłek. Odebraliśmy ci moce. Nic nam nie zrobisz.

"Nam? Odebraliśmy? Ilu was, do cholery, tutaj jest?", zastanawiała się. Nie odzywała się do niego. Czuła jakąś presję, jakby miał nad nią władzę. Bez Elementu stała się taka mała. Nie mogła się uwolnić. Sznury były coraz cięższe albo coraz mocniej je czuła. Jej ciało było bardzo obolałe, jakby na Kilimandżaro wchodziła jednak piechotą. A może to bez Elementu odczuwała zmęczenie, które potęgował strach i niepewność?

Nieważne, jak bardzo by się nie bała, nie mogła tego dać po sobie poznać. Nie mogła dać wrogowi powodów, by czuł się na wygranej pozycji, choć póki co tak właśnie było. Musi pozwolić mu mówić, żeby dowiedzieć się jak najwięcej o swoich przeciwnikach. Dopiero potem zacznie wymyślać plan. Albo sposób na szybką i bezbolesną śmierć.

- Zacznijmy od nowa. Nazywasz się Mia Woods? - zapytał z pewnością w głosie. Skoro znał jej imię i nazwisko, to czemu ciągle o to pytał?

Mia milczała jak grób. Nieznajomy nie usłyszy od niej ani słowa.

- Jeśli nie będziesz współpracować, stanie się coś bardzo złego - ostrzegł z powagą. Mia nie wiedziała, czy jeszcze długo wytrzyma w tym cyrku, ale jeśli mężczyzna nie przestanie zgrywać takiego twardziela, to go za chwilę wyśmieje. - Jesteś Mia Woods?

Elements 3Where stories live. Discover now