Rozdział 9

56 5 19
                                    

W ciągu piętnastu minut skrócili sobie drogę o ponad połowę. Philip postanowił wylądować, gdyż nie wiedział, czy w ogóle poruszają się w dobrym kierunku, czy może powinni już zejść na ziemię i zacząć szukać, więc Mia także powróciła na stały ląd. Kiedy obydwoje porzucili już postaci swoich żywiołów, szatynka postanowiła skrytykować ten kiepski pomysł.

- Dlaczego wylądowałeś? - zapytała tonem, który ostrzegał, że kłótnia wisiała w powietrzu.

- Dlatego, że nawet nie powiedziałaś, czy w dobrą stronę lecimy - oburzył się, jakby jego powód był dość jasny i niepotrzebnie pytała. - Przed zmianą w żywioł mogłaś chociaż pisnąć słówko, gdzie ten kamień się znajduje, czy trzeba skręcić albo w ogóle cokolwiek!

- Kiedy byśmy byli na miejscu, dałabym ci znak w postaci deszczu, żeby ugasić płomienie i żebyś się wywalił prosto na jakieś drzewo - burknęła. Z rezygnacją rozejrzała się dookoła. Teraz sama straciła orientację, będąc wśród gęstwin jeszcze większych niż przy jeziorze. - Widzisz tu gdzieś słońce? Oczywiście, że nie! Skąd mam teraz wiedzieć, dokąd iść?

- Myślałem, że się odpowiednio zabezpieczyłaś i wzięłaś jakiś kompas. Albo chociaż Mapy Google - rzucił z sarkazmem. Widząc jej zmieszaną minę, kiedy wspomniał o aplikacji telefonicznej, uśmiechnął się z ironią. - No jasne. Nie chcesz mieć żadnego kontaktu ze światem. Ani zostać namierzona. Prawdziwy pustelnik.

- Nie ma tu internetu - warknęła. - A kompasy nie przydadzą się w bliskim otoczeniu kamieni, ponieważ zakłócają one pole magnetyczne swoim promieniowaniem.

- To jak niby chciałaś sobie poradzić w lesie, zanim ja się pojawiłem?

Mia westchnęła nerwowo i odeszła kilka kroków. Musiała chociaż chwilę odpocząć od tamtego idioty, zebrać siły na kolejne interakcje z nim. Choć właściwie to sama czuła się jak idiotka. Jej podróż była jedną wielką improwizacją, którą zaplanowała w jakiejś sporej części, ale niestety nie w całości. Była przygotowana, ale niestety nie przemyślała pewnych kwestii. I w ten sposób zbłaźniła się przed tym, kogo nazywała "idiotą", a sama nie była lepsza.

- Nie zaplanowałaś tego, prawda? - Philip uśmiechnął się jednocześnie triumfalnie, że ją rozpracował, i z rozczarowaniem. Sądził, że jak na osobę niezależną i zmotywowaną Mia powinna była się znacznie lepiej do tego przygotować. - To dlatego tak długo ci tu schodzi. Już dawno mogłaś odnaleźć ten kamień, a zamiast tego błądzisz jak w labiryncie! Potrzebujesz kogoś do pomocy, ale boisz się przyznać! Jak zawsze!

Mia wróciła do niego pełna irytacji i złości. Nie mogła pozwolić, by się teraz chełpił samą swoją obecnością, twierdząc, że sama nic nie zdziała i inne podobne bzdury. Była niezależna i nie potrzebowała nikogo, tym bardziej jego.

- Poradzę sobie! Nie jesteś mi potrzebny! Myślisz, że zrobiłeś jedną rzecz i już stałeś się niezbędny? Całą drogę aż do tego momentu przebyłam sama, więc jak możesz cokolwiek wiedzieć?

Miała w oczach ogień. Być może nawet silniejszy od tego, który był w stanie stworzyć Philip. Widział jej determinację i upór, ale także wyczerpanie spowodowane samotną tułaczką. Może i jego słowa zabrzmiały ofensywnie, ale nie miał na myśli, że sama by nie dała rady. Po prostu łatwiej by jej było, gdyby od początku miała kogoś u swojego boku. Niestety, jak zwykle, nie poprosiła nikogo o pomoc. Bo zresztą kogo by tu pytać? Jego? Cassie? Jamesa? Jonesa? Z każdym zbudowała ogromny mur, każdego zepchnęła ze ścieżki swojego życia, jakby byli nikim. Nie zasługiwała na niczyją dobroć, więc też o nią nie prosiła. Ale ten Philip musiał się napatoczyć i wszystko zepsuć. Ten głupi, beznadziejny Philip. Idiota. Jak ona go nienawidziła!

Elements 3Where stories live. Discover now