Rozdział 16

40 4 6
                                    

Nawet dziesięć kilometrów dalej widzieli wznoszącą się nad horyzontem chmurę dymu po upadku myśliwca SAA. Mieli nie oglądać się za siebie, ale zdenerwowanie i przeczucie, że ktoś ciągle za nimi jechał, nie dawały im spokoju. To były wyrzuty sumienia.

James niby nie pierwszy raz był na misji z ofiarami śmiertelnymi, ale nienawidził siebie za każdym razem za to, gdy ktokolwiek ginął z jego powodu. Miał być lekarzem, nie mordercą, a chyba wyszło na to drugie. Nie tak wyobrażał sobie swoją karierę medyczną...

Mia z kolei nie dbała o cudze życie. Martwiła się tylko o własne. Z całych sił pragnęła przetrwać, czasami nawet kosztem innych. Czy to jednak było wartościowe życie, kiedy inni ginęli za nią w męczarniach? Czy można było niektórych śmierci uniknąć, a i tak przeżyć?

Philip brzydził się przemocy, ale wiedział, że w takich sytuacjach bez niej się nie obędzie. To było jednak nic w porównaniu do tego, co przeżył podczas całej tej wycieczki. Musiał nauczyć się żyć z tym bagażem, gdyż jego życie toczyło się dalej, w przeciwieństwie do tych, których właśnie pomógł uśmiercić.

A Cassie? Ona cały czas uważała to samo. Elements były według niej jednym wielkim paradoksem. Z jednej strony bransoletka bardzo ją pociągała, z drugiej niosła ze sobą wiele przykrych konsekwencji. I tak przez osiem lat. Ile już osób zginęło przez to, że musiała dźwigać tak wielki ciężar? A ilu bliskich by już teraz nie miała, gdyby nie Element? Jej ojciec umarłby na wirusa Egzekutora, Natalie i Thomas zginęliby podczas porwania przez George'a, nie wyszłaby nawet za Jamesa, gdyby ten poległ pięć lat temu...

Może i Elements nie były najlepszą rzeczą, jaka ich wszystkich spotkała, ale z pewnością mogli stwierdzić, że bez nich nikogo stąd prawdopodobnie już by nie było.

Jeanne jako jedyna nie odczuwała niepokoju. Była do tego szkolona. Wiedziała, że będzie podejmować takie decyzje, kogo zabić, a komu darować życie. A żeby misja się powiodła, musiała przeżyć. Tego właśnie oczekiwali jej pracodawcy.

Dwa motocykle wjechały na otwarty teren, zostawiając za sobą gęsty las Njoro. W porównaniu do bujnej roślinności łąka wyglądała jak istne pustkowie. Musieli przejechać ją całą, w kierunku głównej drogi łączącej dwie miejscowości, przy której stało długie pasmo domków, a za nimi skryte pole uprawne, gdzie zaparkowali swojego myśliwca. Cassie i James mieli problem z lądowaniem, gdyż Jones nie znał dokładnej lokalizacji SAA, dlatego blondynka później wyruszyła na zwiady z powietrza. Kiedy ich namierzyła, wróciła po męża.

Leciała teraz nad nimi wszystkimi, wskazując im trasę. Paliwo w motocyklach zaczynało się powoli kończyć, więc powinno im wystarczyć, by zaledwie dojechać do głównej drogi. Dalej musieli iść pieszo.

Żeby nie musieć cały czas używać swoich odrzutowych butów lub wspomagać się zdolnościami małżonki, James dosiadł się do Jeanne. Niestety dość szybko pożałował tej decyzji.

Na początku starał się być miły. Ale później nie miał już ochoty na dalsze ciągnięcie tej... specyficznej rozmowy.

- Nie mogę uwierzyć, że się znów spotkaliśmy - zaczął. Był niemalże pewien, że brunetka się uśmiechnęła. - To znaczy, mamy dość podobne zajęcia... czasami... to znaczy wtedy, kiedy używam Elementu, a ty jesteś w terenie, ale... - westchnął. - Kurczę, naprawdę nie wierzę.

Jeanne zachichotała.

- Świat jest mały, mon chéri. I lepiej nie zapominać o starych znajomościach.

- Tak... - przyznał, czując się coraz bardziej niezręcznie, choć poniekąd sam się w to znów wpakował. Instynktownie spojrzał w górę na swoją żonę, ale ta nie patrzyła. Wiedział jednak, że przy pomyślnych wiatrach - czyli wtedy, kiedy sobie tego zażyczyła - potrafiła słyszeć ciche głosy z odległości nawet do pięciu kilometrów. Musiał mieć się na baczności. Nie były mu w głowie igraszki na boku z seksowną brunetką, więc chciał postawić sprawę jasno od samego początku, żeby później nie było niedomówień. - Jeanne?

Elements 3Where stories live. Discover now