Rozdział 2

72 5 22
                                    

Mombasa, okolice Kilimandżaro, 2026 rok

Myśliwiec L.A.S.T. wylądował niedaleko nadmorskiego miasta, które w zasadzie było wyspą połączoną z lądem paroma mostami. Agenci liczyli na to, że miejscowi pomogą wskazać im kierunek, w którym powinni się udać, żeby odnaleźć kolejny kamień z kosmosu. Odkąd spadł w te okolice tajemniczy meteoryt, nad całym nadmorskim obszarem aż do wulkanu zaczęły pojawiać się liczne wyładowania atmosferyczne, co nie zdarza się często w tych stronach o tej porze roku. Agencja od razu powiązała anomalie pogodowe z kamieniem, który natychmiast trzeba odnaleźć.

Element spadł już w poprzednim roku, ale wtedy nie powodował żadnych anomalii. Właściwie to przez ponad trzysta sześćdziesiąt dni nie dawał znaku życia, dopóki na Ziemi nie pojawiły się kolejne kamienie. Ziarnko do ziarenka, na świecie zaczęło się dziać coraz więcej niepożądanych zjawisk pogodowych, które wskazywały na to, że kamieni musiało być więcej niż przypuszczano. Dawno zapomniany meteoryt w Afryce postanowił przemówić i wywoływać burze, zatem L.A.S.T. wysłało kolejną jednostkę poszukiwawczą.

Z myśliwca wysiadł tuzin agentów, a wraz z nimi jeden z członków Legendarnej Czwórki. Philip był naprawdę pod wrażeniem, jak szybko pojazd ich przewiózł dzięki niedawno opracowanemu ultranapędowi. Gdyby wybrali się zwykłym samolotem, ich podróż trwałaby prawie dwa razy dłużej. Dzięki postępowi technologicznemu świat stał się jeszcze mniejszy i bardziej dostępny, a przynajmniej dla pracowników agencji. Ich ultranapęd posiadały jeszcze tylko inne agencje rządowe i służby bezpieczeństwa, nie był przeznaczony do użytku osób prywatnych. To był dobry krok w kierunku stworzenia hipernapędu, na który przyjdzie poczekać prawdopodobnie dobrych kilkanaście lub kilkadziesiąt lat. A ten zapewniłby ludziom lepszą i szybszą eksplorację nie tylko planety, ale i kosmosu.

Razem z agentami Philip wsiadł do ich służbowego wozu terenowego i zmierzali do stacji badawczej L.A.S.T. na obrzeżach miasta. Brunet przez okno obserwował widoki, gdyż nigdy nie opuścił swojego kontynentu, a ta wycieczka była dla niego naprawdę ogromnym przeżyciem. 

Mombasa była dużym, ale biednym i brudnym miastem. Ulice zakurzone i małe, domy z rdzewiejącą dachówką, gdzieniegdzie wypalona trawa z licznymi sukulentami przyprawiały Philipa o uczucie chaosu i zaniedbania. Nie spodziewał się bardzo bogato zdobionych budynków i dróg wielopasmowych, ale wszystko to uderzyło go dość mocno. Wiedział, że Afryka ani trochę nie przypomina jego rodzinnych stron, jednak słysząc, że wylądują w dużym mieście liczył na jakiś skok cywilizacyjny. Niestety to, co w szkole czy na studiach mówiono o Czarnym Lądzie, było prawdą. Wszechobecna bieda, problemy społeczno-polityczne, susza. Było tu tak wiele do naprawy. Sam chętnie by się tym zajął, ale nie posiadał wystarczająco środków, by komukolwiek tutaj pomóc. Gdyby tylko miał Element wody, przynajmniej mógłby rozwiązać problem suszy, ale, o, ironio, dostał dokładnie jego przeciwieństwo. Nie miał pojęcia, jak ogniem mógłby pokonać magiczną burzę lub nieustający upał, ale jeżeli była nawet najmniejsza szansa na pomoc tubylcom, postanowił ją wykorzystać.

Droga wiodła wzdłuż palm osadzonych tuż przy budynkach. Zmierzali w kierunku dzikiego nadbrzeża, wolnego od turystów, jeżeli takowi w ogóle tu przyjeżdżali. Lokalizacja nie była zbyt zachęcająca dla Europejczyków czy Amerykanów, więc może chociaż Kenijczycy i ich sąsiedzi odwiedzali to miasto - Philip mógł tak tylko przypuszczać.

W pewnym momencie samochód się zatrzymał. Philip zdążył już schować głowę, ale ponownie wyjrzał przez otwarte okno, żeby zobaczyć, co im przeszkodziło w dalszej jeździe. Ujrzał tłum ludzi z banerami, którzy na jego widok zaczęli głośno krzyczeć. Nie rozumiał, co mówili, ale mógł przeczytać napisy, które jednoznacznie przekazywały, że powinni stąd znikać. Nikt nie chciał tu obcego wywiadu z "wiedźmami", jak to określili posiadaczy Elements.

Elements 3Место, где живут истории. Откройте их для себя