rozdział 11

623 48 21
                                    


- Wyglądam okropnie - to właśnie pomyślał gdy ścierał resztę narkotyku z nosa. Miał rację wyglądał okropnie, ciemno fioletowe wory pod oczami, opuchnięte i suche usta, którym przydałoby się jakieś nawilżenie i ubrania, w których wygląda jak menel. Odkręcam wodę i przekręcam ją na najzimniejszą jaka tylko jest możliwa. Jest siódma rano, dosyć wcześnie jak dla niektórych, dla niego też. Normalnie po tak ciężkim wieczorze spałby do szesnastej a później miałby tylko ochotę zakończyć ten dzień jak najszybciej. Tak jakby jakaś magiczna maszyna miałaby moc przeniesienia go do następnego dnia. A on mógłby żyć znów "normalnie".

Wywalając wszystkie rzeczy z szafy, potyka się o jakieś zapomniane już spodnie, które nie wiadomo czemu wziął ze sobą. Rzuca je gdzieś w kąt i łapie przy tym czarny najzwyklejszy t-shirt, a do tego ciemno niebieskie dżinsy, które są jego jedynymi najulubieńszymi. Nadal mu jeszcze trochę wiruje w głowie, lubi to uczucie gdy odchodzi od zmysłów, ale i tak robi wszystko tak jak powinien. Ubierając już buty zastanawia się czy na pewno wszystko wziął, jakoś nie widzi mu się wracać taki kawał drogi w takim stanie. Gdy stwierdza, że już wszystko ma wychodzi połykając jedną z najpopularniejszych tabletek na ból głowy. Nie boli go głową, ale już nie raz maskował swój stan taką tabletką i o dziwo zawsze działało. Wiatr targa nim w dwie strony, a słońce, które grzeje go w jego puszyste włosy mówi mu, że musi się ogarnąć bo wywalą go z pracy. Chociaż czy blondyn by to zrobił? Ma jakąś obsesję na jego punkcie, nie ważne czy by przyszedł nachlany czy naćpany tak jak teraz, on i tak zostanie pod ochroną.

Idąc grubym dywanem czuje, że cały zły stan go opuszcza, a tabletką, którą całkiem niedawno połknął zaczęła działać. Idzie prosto do windy ignorując przy tym przywitanie Emilii. Nie obchodzi go czy zrobił źle, nie ma ochoty rozmawiać z kimkolwiek. Ale na jego nieszczęście, blondyn, który właśnie wychodził z windy łapie go za rękę i ciągnie gdzieś na bok. Wchodzą do jakiegoś pomieszczenia, w którym brunet nie miał jeszcze przyjemności być. Zatrzymują się przy jakiejś ścianie, jest tu dosyć ciemno, ale widzą się nawzajem. Blondyn przyszpila go do ściany i łamie za jego podbródek podnosząc jego głowę trochę wyżej. Patrzą sobie w oczy i myślą o tym samym. Chcę cię pocałować. Ale nic nie robią, stoją tak i zastanawiają się. Każdy jest teraz w innym świecie, każdy myśli o czym innym. Nasze twarze są teraz naprawdę blisko, a powietrze w pomieszczeniu robi się coraz bardziej gorące.
- Myślałem, że zostaniesz w domu. Wczoraj bardzo niemiło mnie potraktowałeś - czuję jego oddech na mojej szyi, przez co przechodzi mnie dreszcz po całym ciele.
- Przepraszam, byłem zmęczony - mój głos drży na nacisk blondyna, czuję się lepiej niż po jakimkolwiek narkotyku.
- Dobrze rozumiem, a teraz - chłopak odsuwa się ode mnie, tak, że swobodnie mogę się poruszać - Wracaj do pracy - ostatnie słowa wypowiedział tak szorstko, że aż sam się siebie wystraszył. Ostatnio kiedy mówił do mnie takim tonem, to był początek naszej współpracy. W tym czasie zdążyłem przyzwyczaić się do tego miłego i uroczego blondyna.

Wchodząc do biura na samym środku biurka leżą świeże czerwone hibiskusy, a zaraz obok nich karteczka. Powolnym krokiem kieruje się w ich stronę, a serce zaczyna mi coraz mocniej bić kiedy karteczka jest w kolorze czerwonym a napisy w złotym.

Jest mi naprawdę przykro za twoje zachowanie, ale i tak bardzo, bardzo, bardzo mocno cię kocham. Każdego kolejnego dnia zastanawiam się kiedy zorientujesz się kim jestem, ale nic takiego nie następuje, dlatego też mała podpowiedź dla ciebie. Jestem w zasięgu twojej ręki, ale też za bardzo się nie wychylam. Kim jestem?

Biorę bukiet kwiatów w moje ręce i oglądam go dokładnie. Nikt nigdy nie dał mi tyle kwiatów przez całe życie co ta osoba. Tak bardzo chcę poznać kim jesteś.

Purpurowe wino || DNFWhere stories live. Discover now