rozdział 18

470 43 8
                                    


- Dream! Gdzie trzymacie czyste kartki? Bo potrzebuje do…Dream? -  widok, który ujrzałem naprawdę mocno mnie zasmucił, a łzy powoli zaczynały wypełniać kąciki moich oczu. Nie tego spodziewałem się po nim, każde jego wyznanie, każde jego kocham cię, było jednym zwyczajnym kłamstwem, moje żyje to jedno wielkie kłamstwo. No bo jak można całować się ze swoją sekretarką zza placami swojego chłopaka? Czyż nie żenujący to widok, gdy dajesz komuś całego siebie a on tak cię traktuje? Właśnie ja się teraz tak czuję, żałosny. Obietnica czyli coś co można obiecać komuś raz i nigdy jej nie złamać. Albo złamać, zależy czy masz ją w dupie. Tego też samego dnia, kwiat, który niedawno został zasadzony i zostało mu nadalem drugie żyje został brutalnie zniszczony przez kota z sąsiedztwa, które swoją drogą znajduje się co najmniej kilometr stąd. Gdy mój głos odbija się echem po czarnych ścianach pomieszczenia oboje się odwracają w moją stronę i szeroko się uśmiechają.
- Coś nie tak George? - moje imię jest dosyć mocno akcentowane, przez to przechodzą mnie cierpki po całym ciele.
- Dream? Co ty robisz? - powoli z każdym moim jednym krokiem odsuwam się jak najdalej blondyna, który stara się do mnie podejść.
- A co ja mogę robić? Właśnie mi przerwałeś, a wiesz co robię z takimi? - moje plecy zderzają się ze ścianą, a ręce blondyna owijają się wokół mojej szyi - Niszczę ich - zaczyna mi coraz bardziej brakować powietrza, przez co zaczynam się dusić. Powieki powoli zaczynają mi się zamykać, a serce pracować. To jest ten moment, moment, w którym uświadomiłem sobie, że całe to życie to jedna wielka gra aktorska.

- George? Wszystko okej? Strasznie się wierciłeś, przez co prawie spadłeś z łóżka - gwałtownie podnoszę się z łóżka, a w mojej głowie zaczyna się kręcić. Czyli to był sen? W zasadzie nie do końca, kwiat, które jeszcze niedawno były w idealnym stanie jest teraz zniszczone, jedyne co z niego zostało to kilka połamanych łodyg.
- Tak tak, miałem zły sen - łapie się krzesła żeby nie polecieć na podłogę, dziwne uczucie ogarnia mój nos, a krew powoli i swobodnie zaczyna płynąć dwoma ścieżkami. Przecieram twarz ręką i gdy orientuje się, że na mojej twarzy znajduje się krew lekko panikuje. Nigdy tak nie miałem, czy to coś znaczącego?
- Boże George! - blondyn podbiega do mnie i łapie mnie za barki przez co cały ciężar mojego ciała opiera się na nim. Droga do łazienki wyjątkowo wydaje się nie mieć końca, a koszulka chłopaka została ochlapana moją krwią, zostanie plama.
- Daleko jeszcze? Głową strasznie mnie boli - osuwam się jeszcze bardziej, nie wygląda to najlepiej.
- George proszę nie mdłej - kafle w łazience zawsze były zimne, ale, że aż tak? Cisza, która wypełniała cały dom przytłaczała Clay'a mógł przysiąść, że nawet duchy są już głośniejsze. Jedynie woda, która lała się równym strumieniem do zlewu gdy ten próbował pomóc swojemu chłopakowi. Gdyby tylko wiedział.
- Błagam cię - George nie odpowiedział, może nie miał na to siły, albo już po prostu nie żył. Spanikowany blondyn jedyne co teraz mógł zrobić to chwycić swój telefon i wykręcić numer na pogotowie.
- Obiecałeś mi coś - szepcze sam do siebie, no bo kto miał go teraz słuchać? Zimne szkło przykładane do ucha chodź na chwilę zatrzymuje jego myśli, lecz nie na długo.

- Nie jest to nic wielkiego, przynajmniej teraz - uważnie słucha lekarza podpisując wszystkie papiery.
- Nic wielkiego? -  powtarza nie rozumiejąc.
- Zwykłe omdlenie spowodowane wyczerpaniem organizmu - brzmi to trochę nierealnie, bo to nie jest zwykle wyczerpanie organizmu. Nie słuchając już dłużej tego nic nie znaczącego monologu blond włosy pokierował się do łóżka szpitalnego swojego chłopaka i usiadł na taborecie obok.
- George - zaczyna delikatnie otulając rękę swojego chłopaka.
- Nie dotykaj mnie! - wyszarpuje swoją rękę z uścisku tego drugiego i wpatruje się tępo w ścianę - Zrobiłeś to, zdradziłeś mnie - odwraca głowę, a ich tęczówki spotykają się.
- Co? Nie, nie zrobiłem tego. Kocham tylko ciebie - atmosfera nie jest za najlepsza, jeden, który boi się stracić swojego ukochanego i drugi, który wierzy w swój chory sen.
- Nie wierzę ci, udowodnij - jak można komuś udowodnić miłość? Można ją pokazać na różne sposoby, od przytulania i całowania się do wspierania siebie i pomagania. Ale żeby ją udowodnić? To nie jest pytania na polskim, tylko coś, co musisz pokazać na swój sposób.
- Nie muszę ci niczego udowadniać. Kocham cię, nieważne co zrobisz, jaką decyzję podejmiesz, zawsze będę przy tobie - wie, że to właśnie chciał usłyszeć, usłyszeć to czego nie słyszał od wielu lat.
- To przez narkotyki, to one mnie tak wyniszczy. Pamiętasz jak ci ostatnio o nich opowiadałem? - blondyn energicznie kiwa głową żeby ten mógł kontynuować - Nie biorę już ich, tak jak chciałeś, ale przez to pojawiły się te problemy, one już ze mną będą nie uwolnię się od tego.
- Nieprawda wyjdziesz z tego, pomogę ci - ponownie chwyta jego dłoń, tym razem z odwzajemnieniem.
- Nie marnuj sobie życia na kogoś takiego jak ja - no właśnie on. Kim jest? Narkomanem? Osobą z problemami? Czy po prostu człowiekiem, który spadł w dobre ręce ale w złym czasie?
- Czyli na osobę, która pokazała mi co znaczy kochać? - patrzy na niego z przymrużonymi oczami szukając kłamstwa, nie ma go.

Purpurowe wino || DNFWhere stories live. Discover now