2

331 11 0
                                    

Każdy kolejny dzień był chłodniejszy od poprzedniego. Nawet w swojej małej, prowizorycznej kryjówce jaką był niewielka jama wydrążona w ziemi czułam ten chłód. Na początku nie byłam przekonana co do tego miejsca. A co jeżeli to dom jakiegoś dzikiego zwierzęcia z kłami i pazurami? Co jeżeli lokator wróci tutaj nocą i zastanie smacznie śpiącego nieproszonego gościa? Niestety nie znalazłam nic lepszego i postanowiłam zaryzykować. Podczas pierwszej nocy nie zmrużyłam oka i nasłuchiwałam każdego dźwięku, na szczęście nie pojawiło się żadne stworzenie.

Owinęłam się mocniej starym, podartym kocem. Była to jedna z niewielu rzeczy, które zabrałam ze sobą. Miałam go od dziecka, lata temu mama owijała mnie nim do snu, a potem nuciła mi kołysanki i opowiadała bajki na dobranoc. Spoglądnęłam na leżące obok mnie zapasy jedzenia i wody. Mało, bardzo mało, ale powinno wystarczyć jeszcze na jakiś czas, o ile będę oszczędna. Oddałabym wszystko za ciepły posiłek, najlepiej za zupę z warzywami, a do tego gorąca herbata z miodem. Na chwilę zatraciłam się w marzeniach, a nie robiłam tego za często, na ogół twardo stąpałam po ziemi. Życie z głową w chmurach było dla rozpieszczonych przez los bogaczy, którzy nie musieli się martwić tym co przyniesie jutro. Ktoś taki jak ja nie mógł sobie pozwolić na taki luksus.

Pociągam niewielki łyk wody i wyszłam z mojej kryjówki. Illyrska osada, którą od jakiegoś czasu obserwowałam mieści się prawie godzinę drogi stąd. Bałam się zaryzykować i zatrzymać bliżej. Jeden z paroli mógłby mnie namierzyć. Samotna dziewczyna w tych górach byłaby łakomym kąskiem. Odkładam koc a zamiast niego na plecy ubieram czarną pelerynę z kapturem. Poprawiam buty i sprawdzam czy sztylet jest porządne przymocowany do mojego pasa.

Już za kilka godzin ma zacząć się uroczystość na cześć jednego z poległych podczas jednej z wojen wojownika. Podobno był z tej osady i pomimo tego, że od jego śmierci minęły setki jak nie tysiące lat jego imię przetrwało do dzisiaj. Cóż ja go niestety nie znałam, ale zastanawiałam się jaki musiał być i czego dokonać ten mężczyzna skoro był tak podziwiany. Zapewne był jakimś dowódcą lub lordem i wykazał się odwagą na polu walki, być może nawet sam odmienił bieg wojny. Bo czego jak czego, ale odwagi na polu walki nie można im było odmówić. Co innego odwaga do ponoszenia odpowiedzialności a własne czyny, ale to już dla Ilyrskich mężczyzn nie miało znaczenia. Jeżeli potrafiłeś walczyć i wycinałeś wrogów w pień to nawet jeżeli w codziennym życiu dla swojej rodziny jesteś kanalią możesz liczyć na ich szacunek.

Powtarzając w głowie jeszcze raz mój plan ruszyłam wolnym krokiem w stronę obozu. Miałam jeszcze kilka godzin więc bez problemu zdążę tam dotrzeć na czas. Większym problemem mogło się okazać namierzenie właściwej osoby. Znałam tylko jego imię i wiedziałam o nim tylko to co powiedziała mi matka. Był generałem, jednym z najbliższych i najbardziej zaufanych ludzi księcia. Miał nieco dłuższe, czarne, lekko falowane włosy i piwne oczy. Jednak tym co miało go wyróżniać był zestaw siedmiu syfonów. Nie wiedziałam czy dzisiaj będzie je miał na sobie, ale znając próżność tego gatunku zakładałam, że specjalnie je jeszcze wypoleruje.

Ogólnie rzecz biorąc matka mówiła o nim bardzo dużo. Na początku chętnie jej słuchałam. W jej opowieściach bliżej mu było do boga niż pomniejszego fae. Mówiąc o nim wzdychała ciężko, a w jej oczach można się było dopatrzyć uwielbienia i bezgranicznego oddania. Z czasem jednak znudziły mi się te historie o pięknym i dzielnym wojowniku, który skradł jej serce, jednak by nie sprawić jej przykrości zawsze z uwagą jej słuchałam, nawet jeżeli raz po raz powtarzała to samo, a ja zaczynałam wątpić czy jej słowa są zgodne z prawdą. Zdawała się być zaślepiona jakąś wizją i wspomnieniami. Jeżeli jednak była z tego powodu szczęśliwa nie moim zadaniem było jej to odbierać. Miała prawo do marzeń i szczęścia, zawsze dbała o mnie jak tylko mogła więc i ja postanowiłam dać jej coś w zamian. 

Wspinając się na ostatnią górę oddzielającą mnie od obozu zaczynam mieć obawy. Pojawia się nawet przelotna chęć zawrócenia. Szybko jednak odpędzam od siebie to uczucie zawstydzona i zła na siebie, że coś takiego w ogóle przyszło mi do głowy. Nie ma odwrotu.

Stawiam jeszcze kilka kroków i moim oczom ukazuje się dobrze znana mi już osada. Dzisiaj jest przyozdobiona lampionami i gałązkami. Płonie też kilka ognisk. Mieszkańcy zbierają się wokół placu treningowego na którym stoi jeden z tutejszych wojowników, zapewne dowódca tej osady. Kobiety i dzieci pozostają nieco z tyłu robiąc miejsce dla mężczyzn. Nigdzie jednak nie dostrzegam księcia i jego ludzi, czy to możliwe, że się nie jawią? Cały mój pan od tego zależy. Nie mam cierpliwości by obmyślać kolejny. Kiedy już zaczynam przeklinać w myślach na niebie pojawiają się trzy uskrzydlone postaci. Przybysze z gracją lądują na placu treningowym i przyglądają się zebranym. Mieszkańcy pochylają z szacunkiem głowy, jednak nie wszyscy z tego co widzę. Część mężczyzn wpatruje się w przybyszów wyzywająco. Oto przybył sam książę Dworu Nocy. Po jego lewej stronie stoi Illyr wokół którego krążą pojedyncze cienie, nigdy czegoś takiego nie widziałam, jednak nie poświęcam mu dużo uwagi dla mnie liczy się tylko Illyr stojący na prawo. Postawny, wysoki mężczyzna z siedmioma czerwonymi syfonami, generał Cassian – mój cel.  

Złamana przysięgaOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz