20

187 8 0
                                    

Cassian

Byłem w wielu miejscach na świecie, ale żadne nie mogło się równać z Velaris, zwłaszcza kiedy słońce pomału zbliżało się ku zachodowi i na ulicach rozbłyskały pierwsze światła. Kiedy słońce zupełnie znikało miasto zdawało się świecić swoim własnym blaskiem. 

Uliczki tętniły życiem. Mieszkańcy odwiedzali okoliczne sklepy, siedzieli przy stolikach ze znajomymi lub wybierali się do jednego z licznych teatrów lub galerii. Sam nie byłem znawcą sztuki, ale namówiony przez Mor kilka razy wybrałem się obejrzeć jakiś spektakl. Niewiele z niego zrozumiałem, ale pomimo tego potrafiłem docenić talent aktorów i starannie przygotowane dekoracje. 

Patrzyłem na Sunnevę, która tak pochłonięta była podziwianiem miasta, że chyba zupełnie zapomniała o mojej obecności. Z zaciekawieniem przyglądała się każdej sklepowej witrynie, zatrzymywała się przy wystawionych na sprzedaż obrazach i patrzyła na nie z nieodgadnionym wyrazem twarzy, uśmiechała się delikatnie kiedy mijaliśmy ulicznych muzykantów. Jednym słowem Sunneva była zachwycona, a moje serce cieszyło się na ten widok. Dziewczyna zasłużyła na chwile szczęścia i miałem cichą nadzieję, że widząc to wszystko zdecyduje się zostać tutaj na stałe. O niczym tak bardzo nie marzyłem, jak o tym aby nawała Velaris swoim domem. Wiedziałem, że tutaj będzie bezpieczna i szczęśliwa, nawet jeżeli ja nie będę częścią jej życia. 

Kiedy pojawiła się w salonie i poprosiła bym pokazał jej dom nie mogłem uwierzyć własnym uszom, myślałem, że to sen. Jednak ona tam była, prawdziwa, stała w drzwiach nieco niepewna i czujna, ale była tam. Natychmiast odłożyłem przeglądane dokumenty i zaproponowałem spacer po mieście. Nie zrobiłem tego tylko dlatego by pokazać jej jego piękno, miałem też nieco egoistyczne pobudki. Spacer po mieście będzie trwał dłużej niż pokazanie jej kilku pięter w Domu Wiatru. Nie przemyślałem tylko tego, że będę musiał zlecieć z nią na dół. Przez chwilę bałem się, że Sunneva rozmyśli się i wróci do pokoju, postanowiłem zaryzykować i nieco ją podpuścić, co przyniosło zamierzony efekt. Dziewczyna nie chciała wyjść na tchórza i przyjęła moją propozycję. Kiedy wziąłem ją w ramiona i wzbiłem się w nią w powietrze przez chwilę przed oczami mignęła mi scenka jak mogłoby wyglądać nasze życie gdybym był przy niej od narodzin. W tamtym życiu wspólne loty byłyby codziennością, fakt, że nie miała skrzydeł nie robił tutaj różnicy. Trzymałbym ją w objęciach i latał z nią nad lasami, rzekami i górami. Nigdy nie pozwoliłbym aby nawet przez sekundę pomyślała, że mógłbym ją upuścić. Nauczyłbym ją kochać wiatr i nie bać się wysokości. Pokazałbym jej, że zawsze może mi ufać i czuć się przy mnie bezpieczna. Jednak Sunneva, którą nie tak dawno trzymałem w ramionach musiała zamknąć oczy i nie była pewna swojego bezpieczeństwa. Nie była to jej wina. 

Sunneva podchodzi do stoiska z ciepłymi przekąskami. Są tutaj świeżo wypieczone bułeczki, drożdżówki, ciastka i małe miseczki z zupami wszelkiego rodzaju. 

- Wybierz coś sobie - zachęcam ją widząc jak patrzy na to wszystko - Te drożdżówki z marmoladą są obłędne. 

- Nie jestem głodna - odpowiada dziewczyna i odsuwa się od lady. Widzę, że kłamie, obiad który zjadła w Domu Wiatru był solidny, ale na pewno nie zaspokoił jej głodu. Pamiętam czasy kiedy ja jako dziecko chodziłem głody, kiedy dorwałem się do jedzenia byłem w stanie zjeść tyle co pięciu dorosłych Illyrów. 

- W takim razie ja poproszę dwie - mówię do sprzedawcy, drobny fae podaje mi zamówienie i przyjmuje zapłatę - Zatrzymam je na wypadek gdybyś zmieniła zdanie. 

Sunneva patrzy na mnie niepewnie. 

- Nie mam na to pieniędzy - mówi w końcu

A więc to oto chodzi. 

- Nie przejmuj się tym, przecież mówiłem, że jeżeli czegoś będziesz potrzebować ja się tym zajmę. Bierz jedną, nie przyjmuję odmowy. 

Sunneva sięga po jedną z drożdżówek, ale radość i swoboda, które dopiero co zagościły na jej twarzy nieco bledną.

- Pieniądze to nie problem - staram się ją uspokoić - Nie czuj się źle prosząc mnie abym ci coś kupił. No chyba, że będziesz chciała jakiś ekstrawagancki naszyjnik z pereł warty fortunę.

- Nie noszę biżuterii - informuje mnie pomiędzy gryzami 

- Jesteś jeszcze za młoda aby ją docenić - mówię - Poczekaj kilka lat, a pewnie nie będziesz mogła oderwać wzroku od świecidełek. 

- Ja taka nie jestem - obrusza się Sunneva - Nie jestem materialistką goniącą za luksusem i bogactwem.

- Oczywiście, że nie - zapewniam ją szybko, cholera źle to wyszło - Nie chciałem cię urazić, ja tylko....zapomnijmy o tym dobrze, głupio powiedziałem. Tak już mam, że gadam głupoty. 

- Tak, zauważyłam - oznajmia chłodno. 

Zabolało, cholernie mocno zabolało kiedy dotarło do mnie co miała na myśli. Sunneva na pewno nie stosuje wobec mnie taryfy ulgowej. Dziewczyna bada grunt i moje granice, uważnie przygląda się moim reakcjom i czynom. Odnoszę wrażenie, że ocenia każdy mój ruch. 

- Wracajmy już - prosi po chwili 

- Tak szybko, jest jeszcze sporo miasta do zwiedzenia. 

- Może innym razem.

- Sunneva...

- Nie, proszę - dziewczyna staje się smutna - To za dużo, ja się staram, naprawdę się staram, ale to za dużo.

- Rozumiem - zapewniam ją, wzdycham ciężko - Dobrze, wracajmy. 

Nic na siłę. Małe, drobne kroczki. 




Złamana przysięgaWhere stories live. Discover now