46

137 10 4
                                    

Cassian

Sunneva wpatruje się we mnie pustym wzrokiem. Dłonią cały czas obejmuje rękojeść sztyletu. Podnosi się nieco i przechyla głowę wpatrując się we mnie uważnie. 

- Sunneva - mówię cicho

Żadnej reakcji, żadnych emocji, tylko ta chłodna obojętność. Nie rozumiem co się dzieje. Nie pojmuję dlaczego się tak zachowuje. To nie była ona. 

Zerkam na wbitą w moją klatkę piersiową broń. Krew powoli wypływa z rany i kapie na ziemię. Czuję, że sztylet otarł się o moje serce. Co dziwne prawie nie czuję bólu. 

Słyszę dobiegające zza moich pleców kroki. To Rhys, Azriel i Mor zbliżają się w naszym kierunku. Sunneva też ich dostrzega. Porusza się niespokojnie i przekręca sztylet znajdujący się w mojej piersi. Jęczę kiedy uderza we mnie fala nowego bólu. Tym razem na prawdę boli. 

- Stójcie - słyszę polecenie Rhysa - Jeżeli wyciągnie sztylet będzie po nim. 

Ma rację, tylko dlatego, że sztylet tkwił w miejscu jeszcze się nie wykrwawiłem. Gdyby go wyciągnąć nie zostałoby mi dużo czasu. 

Co ciekawe w żaden sposób nie próbowałem powstrzymać Sunnevy. Nie odepchnąłem jej, nie wykręciłem ręki, aby puściła broń. Nie byłem do tego zdolny, nawet aby ratować moje życie. 

Wpatruję się tylko w jej twarz i cieszę się, że żyje. Jestem o krok od śmierci, ale się cieszę. 

Sunneva niczym dzikie zwierzę wpatruje się w moich przyjaciół. Używa mnie jako tarczy aby schronić się przed ich wzrokiem. 

- Sunneva - mówię ponownie i jedną ręką próbuję dotknąć jej twarzy. 

Dziewczyna odskakuje ode mnie prawie wyrywając sztylet.

- Ostrożnie Cass - upomina mnie Rhys

Dlaczego ona się tak zachowuje? Co on jej zrobił? Co jej powiedział lub pokazał? Dlaczego moja córka po raz kolejny próbuje mnie zabić? 

- To nie ona - informuje mnie Rhys przesuwając się nieco w bok aby mieć lepszy widok na Sunnevę.

- Co? - pyta Azriel, nawet w tym krótkim pytaniu czuć jego poddenerwowanie i niepokój. 

- Jej umysł jest pod czyjąś kontrolą - mówi Rhys - Nie działa z własnej inicjatywy, ktoś ją do tego zmusza.

Nie muszę długo się zastanawiać kim jest ten "ktoś". Morke jest zdolny do wszystkiego. Tylko jakim cudem tego dokonał? Tylko daemati mają takie zdolności. Nie możliwe aby był jednym z nich. 

- Cass, nic nie rób, nie prowokuj jej - poleca mi Rhys - Spróbuję ją wydostać.

Wiem co planuje. Chce wślizgnąć się do jej umysłu i uwolnić z pod kontroli. Rhys skupia się na Sunnevie. Nikt nawet nie drgnie aby mu nie przeszkadzać i czasem nie wystraszyć dziewczyny co mogłoby doprowadzić do tego, że wyciągnie sztylet z mojej piersi. 

Kiedy Rhys próbuje uwolnić jej umysł ja nadal wpatruję się w jej twarz. Widzę, że zaczynają targać nią sprzeczne emocje. Przez maskę obojętności co jakiś czas przebija się strach i panika. Zrobiłbym wszystko aby zabrać od niej te uczucia, aby czuła tylko spokój i bezpieczeństwo. Dlaczego musi tak cierpieć? Dlaczego spotyka ją tyle nieszczęść? Zasługuje na to aby mieć normalne, dobre dzieciństwo lub chociaż jego niewielką część. 

- Już prawe - mówi Rhys. 

Mój brat stara się być delikatny. W innej sytuacji po prostu wparowałby do czyjegoś umysłu bez ogródek. Jednak w tym przypadku nie chciał doprowadzić do jakiś nieprzewidzianych i nieodwracalnych szkód. Igranie z czyimś umysłem było bardzo niebezpieczne. 

- Kocham cię - szeptam do niej tak cicho aby nie słyszeli mnie inni - Tak bardzo cię kocham córeczko. 

Na moje słowa lub na wysiłki Rhysa, Sunneva jakby wraca do rzeczywistości.

- Tato - mówi zaszokowana i puszcza sztylet.

Wiele rzeczy dzieje się w jednym momencie. Rhys i Azriel znajdują się przy mnie w ułamku sekundy. Mor otacza ramionami Sunnevę i szepta do niej pocieszające słowa. Ja opadam do tyłu z uśmiechem na ustach.

- Słyszeliście - mówię do nich - Nazwała mnie tatą. 





Złamana przysięgaWhere stories live. Discover now