9

274 11 2
                                    

Cassian

Kimkolwiek do tej pory byłem, wszystko w co wierzyłem, wszystko to zostało w jednej chwili rozbite na drobne kawałeczki.  Byłem pewny, że już nigdy tego nie odbuduję, że nie będę już tą samą osobą, którą byłem jeszcze kilka chwil temu. Tymi dwoma słowami Rhys wywrócił cały mój świat do góry nogami. "Twoją córką", te dwa słowa odbijały się niczym echo w mojej głowie.

Jak to możliwe? Jakim cudem ta mała istotka siedząca przede mną mogła być moją córką? 

Pomimo tych pytań nawet przez chwilę nie wątpiłem w to co powiedział Rhys. Wiedziałem, że mój brat nie jest kimś kogo można oszukać, to co zobaczył w jej umyśle musiało być prawdziwe. Nie wypowiedziałby do mnie tych słów gdyby miał jakieś wątpliwości. 

Zerkam na wymęczoną, naznaczoną bólem twarz dziewczyny i aż ściska mi serce. Patrzę na jej poranione ręce, podarte ubranie, otartą skórę wokół kostek na której jeszcze nie tak dawno zaciskały się więzy. Więzy które sam pomagałem zakładać. Mam ochotę wyć, pragnę zadać sobie ból by chociaż na chwilę ugasić poczucie winy, które wyjada mnie od środka. Jednak nie jestem w stanie się ruszyć. Klęczę na kolanach i tylko się przyglądam jak Azriel i Rhys z największą delikatnością opatrują rany dziewczyny. Rany mojej córki. Rany, które powstały z mojej winy. Rany, które zapewne nijak się mają do tych, które nosi w sercu od kto wie jak dawna.  

Dziewczyna, Sunneva siedzi spokojnie ze spuszczoną głową i wpatruje się w swoje kolana. Odkąd Rhys powiedział mi kim ona jest nie wypowiedziała ani jednego słowa, nie popatrzyła na mnie ani razu. Stała się obojętna na to co dzieje się wokół niej. Czasem tylko krzywi się lekko kiedy jeden z moich braci obmywa jej rany. 

Co jakiś czas otwieram usta aby coś powiedzieć, jednak nie jestem w stanie tego zrobić. Nie wiem co miałbym jej powiedzieć. Jakie słowa mogły by być właściwe? 

"Nienawidzę cię". Byłem ranny tle razy, że nie jestem w stanie tego zliczyć. Moje ciało było cięte nożem, mieczem, przebijane strzałami, przypalane ogniem, ale nic nie bolało tak bardzo jak sens tych słów. Moje własne dziecko, moja córka mnie nienawidziła.

Ile to razy wyobrażałem sobie swoją przyszłą rodzinę? Kobietę, którą pokocham całym sercem, moją towarzyszkę. Dzieci, które mi da i które otoczę opieką i miłością. Tyle marzeń, wizji i po co było to wszystko? Po to abym to wszystko zniszczył nim miało szanse się zacząć. 

Najgorsza w tym wszystkim była jednak ta niewiedza. Co się wydarzyło w jej życiu? Gdzie teraz jest jej matka i kim ona jest? 

Nie byłem święty. Miałem słabość do pięknych kobiet i dobrze zdawałem sobie z tego sprawę. Brałem sobie kochanki, na kilka miesięcy, tygodni lub tylko na jedną noc. Nigdy jednak nie znalazłem się w sytuacji kiedy nie byłbym odpowiednio przygotowany i nie zadbałbym o to aby czasem nie doszło do przypadkowego poczęcia dziecka. Dzieci fae były taką rzadkością, że dodatkowe stosowanie środków antykoncepcyjnych niemal całkowicie wykluczało ich posiadanie. Niemal okazuje się tutaj słowem kluczowym. Bo oto siedzi przede mną dowód, że natura zawsze znajdzie sposób. 

W mojej głowie pojawiają się kolejne pytania. Co bym zrobił gdybym o niej wiedział? Co gdyby jej matka mnie odnalazła i powiedziała o ciąży? Na szczęście na te pytania znam odpowiedź. Nie było możliwości abym pozostawił je samym sobie. Otoczyłbym je opieką i stanął na głowie aby ich życie było bezpieczne i szczęśliwe. Zapewniłbym im godne warunki do życia i cieszył się każdym dniem spędzonym w ich obecności. 

Nie tak jednak potoczył się jej los. Nie taka przyszłość spotkała moją córkę. 

Zerkam na Rhysa który nie wiadomo skąd wytrzasnął czysty pas materiału i teraz owija nim jej ręce. Muszę wiedzieć co zobaczył w jej umyśle. Muszę wiedzieć co działo się w jej życiu. 

"Nie teraz" pada odpowiedź "Porozmawiamy później, teraz trzeba ją zabrać do uzdrowiciela" 

Dlaczego sam o tym nie pomyślałem?

"Nie dręcz się, masz prawo być zagubiony" Rhys stara się mnie pocieszyć. 

- Dasz radę iść? - zwraca się delikatnie do dziewczyny i odgarnia kosmyk włosów z jej twarzy 

Sunneva zastanawia się przez chwilę.

- Tak - odpowiada cicho i próbuje się podnieść. 

Udaje jej się stanąć na nogach, ale kiedy robi krok do przodu chwieje się i leci do tyłu. Jestem przy niej w ułamku sekundy. Nawet Azrel nie zdążył wykonać żadnego ruchu. 

Sunneva leży nieprzytomna w moich ramionach. 

- Zabierzemy ją do Domu Wiatru - oznajmiam i nie czekając na ich odpowiedź wychodzę trzymając w rękach najważniejszą dla mnie istotę pod słońcem. 

Złamana przysięgaWhere stories live. Discover now