Rozdział 18

328 10 0
                                    

Madison

Tego samego dnia, późno w nocy ponownie wędrowałam po domu Connora. Próbowałam zebrać myśli i ustalić swoje dalsze kroki odnośnie zlotu Klanów. Liczyłam na to, że spotkam tam mojego brata. Tęskniłam za nim i za naszym wspólnym domem. Mimo nawiązanych znajomości często czułam się tutaj samotna.

Nagle przede mną dostrzegłam biegnącą Avę. Potykała się o własne nogi i histerycznie płakała. Przejęło mnie to, ponieważ zdążyłam polubić ją i jej malutkiego syna. Zawsze była ciepłym wsparciem dla wielu osób w Klanie. Dobiegła do mnie, gdzie wycieńczona upadła na kolana i zwróciła w moją stronę zalaną łzami twarz. Złapała mnie za rękę. 

- Proszę nie pozwól im mnie zabrać! Proszę...! - Wykrzyczała łamliwym głosem i odwróciła głowę spoglądając za siebie.

Nie rozumiejąc o co chodzi podążyłam za jej wzrokiem i zobaczyłam trzech członków gangu, kroczących w naszą stronę. Znałam ich tylko z widzenia, nigdy nawet nie słyszałam ich imion, ponieważ stronili od wszelkich integracyjnych wydarzeń. Najczęściej pilnowali dalekich części posesji i wszystkich z góry mierzyli zimnymi spojrzeniami.

Mężczyźni dopadli do Avy i złapali ją za ramiona, a ona próbowała im się wyrwać, patrząc na mnie z przerażeniem.

- Czego od niej chcecie? - Zapytałam lecz nie dostałam żadnej odpowiedzi. - Hej, zostawcie ją! 

Zbliżyłam się i próbowałam uwolnić kobietę z uścisku jednego z nich. Szybko zostałam odepchnięta przez najbliższego, krótko ściętego blondyna.
 
- Ogarnij się i daj spokój, to nie twoja sprawa. - Wysyczał.

Jeszcze mnie nie znał. Ja się tak szybko nie poddawałam. Mocno zdenerwowana ponownie zaczęłam się z nim szarpać. Nawet nie wiedziałam kiedy, na mojej twarzy wylądował tak potężny cios, że w prawy uchu słyszałam jedynie ciche brzęczenie, a siła uderzenia zachwiała mną i musiałam cofnąć się kilka kroków wstecz. aby nie stracić równowagi.

Ból rozlał się po moim policzku, a na wardze czułam wilgoć, która po zbadaniu językiem okazała się krwią. Zanim się otrząsnęłam mężczyźni ciągnęli Avę korytarzem i zniknęli za jednymi drzwiami. Mimo szoku i dezorientacji poszłam za nimi, chcąc jeszcze raz pomóc kobiecie.

Po wejściu do pokoju, zobaczyłam jak Ava siedzi przywiązana do krzesła, podobnie jak ja na swoim pierwszym przesłuchaniu w tym domu. Mężczyźni, którzy ją tu zaciągnęli stali z założonymi rękami, oparci o ścianę. A przed kobietą, plecami do niej samej stał przywódca Klanu, celując do kobiety z pistoletu.

Serce zabiło mi szybciej, jednak mimo strachu zrobiłam kilka kroków do przodu tak, by widzieć jego twarz. On również na mnie spojrzał, chociaż grymas, który przybrał ostrzegał mnie, abym nie robiła głupot.

- Co ty robisz? Teraz zabijasz własnych ludzi? - Zapytałam i mimo rozemocjonowania udało mi się kontrolować głos na tyle, żeby nie zadrżał.

- Nie wiem dlaczego, ale zawsze wciskasz się w nie swoje sprawy. Wyjdź stąd, póki mnie nie wkurwisz jeszcze bardziej.

Skrzywiłam się nieco na jego hardy ton, wiedziałam że muszę uważać co robię, bo on nie rzucał słów na wiatr. Porzuciłam swoją godność i zaczęłam go prosić, podchodząc nieco bliżej do chłopaka.

- Proszę cię. Ona jest matką rocznego dzieciaka. Czy naprawdę chcesz żeby wychowywało się bez niej? W czymkolwiek zawiniła, proszę cię, nie zabijaj jej. - Na końcu zdania głos mi lekko zadrżał, jednak nie liczyło się dla mnie to, czy w tej chwili wyjdę na słabą, chciałam uratować Avę.

- Dlaczego ja miałbym słuchać twoich próśb, skoro ty na każdym kroku ignorujesz moje polecenia? - Rzucił oschle. Następnie widziałam jak przywódca nabiera powietrza głęboko w płuca, a później powoli je wypuszcza. Nie opuścił pistoletu, jednak wolną ręką ścisnął nasadę nosa i na krótką chwilę przymknął oczy.

ZnalezionaDove le storie prendono vita. Scoprilo ora