Rozdział 27

347 19 0
                                    

Madison

Znów znaleźliśmy się w punkcie wyjścia. Byłam w domu Connora ze względu na układ, jaki zawarliśmy i miałam tylko połowiczą wolność. Swój bunt starałam się zakopać głęboko w sobie i postarać się ułożyć życie tak, aby skorzystać na tym jak najwięcej.

Trzy dni po okropnych wydarzeniach mogłam zobaczyć się z Justinem, podczas jego wyjazdu do domu. Patrzyłam na niego, jak stoi przy szarym samochodzie i rozmawia z kimś przez telefon. Cały swój ciężar opierał na kulach i zdrowej nodze, ponieważ drugą miał zamkniętą w ortezie. Na jego posiniaczonej twarzy na mój widok jak zwykle pojawił się uśmiech, po czym zakończył połączenie.

Podbiegłam do niego i przytuliłam delikatnie, aby nie sprawić mu bólu w miejscach jego urazów. W oczach stanęły mi łzy.

- Justin, przepraszam. Tak bardzo przepraszam.

- To nie twoja wina, Madi. - Powiedział obejmując mnie. - Dzięki tobie jeszcze żyję. Słyszałem, że zgodziłaś się zostać u Connora...?

Skinęłam twierdząco głową.

- Można tak powiedzieć. Mam z nim teraz własną umowę i nie chcę żebyście się z George'em w cokolwiek mieszali.

Justin przyglądał mi się przez chwilę, tym razem z powagą na twarzy, co najmniej jakby chciał sprawdzić, czy faktycznie mówię prawdę.

- Jesteś dorosła i potrafię uszanować twoją decyzję. Nie wiem czy nasz brat podejdzie do tego tak samo, ale będę go pilnować, aby nie namieszał. Pamiętaj, póki trzymamy się razem, wszystko jakoś się ułoży. Daj popalić Davies'owi. - Znów wyszczerzył zęby.

Odwzajemniłam uśmiech i cieszyłam się, że Justin był tak pozytywną osobą. Zawsze mnie to podnosiło na duchu i tym razem również tak było. Sytuacja w jakiej się znaleźliśmy po prostu była kolejną trudnością w życiu, którą jakoś musimy pokonać.

Na pożegnanie pomachałam bratu i stałam przy bramie tak długo, aż samochód nie zniknął na horyzoncie. Następnie przeniosłam wzrok na zachodzące słońce i uświadomiłam sobie, iż pora aby zacząć przygotowywać się na kolejny zjazd Klanów.

*

Usiadłam przy barze, zamawiając kieliszek białego wina i na chwilę wyłączyłam się myślami, nie reagując na otoczenie. Popijałam płyn małymi łykami. Alkohol był idealnie schłodzony, a ja absolutnie nie przejmowałam się tym, że mój elegancki, granatowy kombinezon może się pognieść od średnio wygodnego stołka. Dopiero po chwili wyłapałam ze szmeru rozmów dyskusję w języku niemieckim. Nie znałam tego głosu, jednak postanowiłam udawać, że nic mnie nie interesuje i nie odwracałam się, nadal siedząc plecami do sali konferencyjnej.

- ...tak, dokładnie. Po zakończeniu zjazdu, zejdź do piwnicy, tam będzie na ciebie czekał twój żywy towar.

- Ciszej! Ktoś może nas usłyszeć i zrozumieć, mimo że rozmawiamy w innym języku. Nie mów już nic więcej, wiem co mam robić. Mam tylko nadzieję, iż dobrze ich pilnujecie i nikt inny się tam nie dostanie. Auf wiedersehen. - Drugi głos wydawał mi się znajomy, ale nie potrafiłam dopasować do niego twarzy.

Usłyszałam, jak krzesła się odsuwają, a podsłuchiwani mężczyźni wstają ze swoich miejsc. Chciałam koniecznie dowiedzieć się kto stoi za tajemniczą, szeptaną rozmową, dlatego wychyliłam kieliszek i po chwili wstałam, poprawiając włosy.

Po odwróceniu się dostrzegłam trzech mężczyzn oddalających się, każdy w innym kierunku. Jednym z nich był Louis Diville. Nie zatrzymywałam na nim zbyt długo wzrok i skierowałam się w stronę Connora, który jak się okazało rozmawiał z moim najstarszym bratem.

ZnalezionaWhere stories live. Discover now