| 72 |

7.3K 355 400
                                    

Moje szpilki wybijały nierówny rytm na chodniku, kiedy niespokojnie krążyłam po małym ogródku, który mieścił się za restauracją. W tle można było usłyszeć szum fal uderzających o kamienie oraz wiatr prześlizgujący się przez liście tutejszych palm. Myśl o tym, że za chwilę byłam w stanie wymiotować na środku ogrodu sprawiała, że modliło mnie jeszcze bardziej. W dodatku pomieszanie tego z alkoholem wcale nie było najlepszym pomysłem. Byłam podpita. Może nie pijana, jednak obraz nie był już tak ostry, a myśli tak bardzo trzeźwe. Chociaż w ostatnich dniach mogłam powiedzieć, że w ogólne nie były trzeźwe.

Zbliżała się północ. Kulturalna kolacja zaręczynową teraz przypominała już bardziej małą imprezę z klubu, ponieważ każdy wyszedł na parkiet, nieważne czy była to osoba młoda, czy ktoś z grona starszej rodziny Carmen lub jej narzeczonego. Wszyscy byli już dosyć pijani i naprawdę nie wiedziałam, w jakim stanie jutro się zjawią na ślubie Carmen.

Ślub Carmen miał być już jutro. Cholera, to tak bardzo było nierealistyczne. W końcu jeszcze niedawno jeździłyśmy rowerami po Walencji, narzekając na to, jak bardzo nienawidzimy chodzić do szkoły i jak bardzo odrażają nas chłopcy. Kilkanaście lat później jedna z nas właśnie miała wyjść za mąż za mężczyznę jej marzeń.

I naprawdę mogłam przyznać, że jej przyszły mąż był dla niej po prostu stworzony. Antonio był wysokim brunetem o ciemnych jak węgiel oczach. Zarysowana szczęka, lekki zarost, to, co Carmen najbardziej kochała w wyglądzie u mężczyzn. Co do charakteru, ani ja, ani Melody ani nawet Neymar nie mieliśmy żadnych zastrzeżeń. Brunet był sympatyczny i uczuciowy. Z daleka było widać, że kocha Guardiolę i ogarnia ją szczególną troską. To trochę sprawiło, że miałam ochotę się rozpłakać, kiedy siedziałam sama na jednym z krzeseł, obserwując, jak każdy tańczy na parkiecie, wygłupiając się, a oni, między nimi, po prostu powolnie tańczyli wtuleni w siebie, nie przejmując się nikim ani niczym. Chwilę ze sobą rozmawialiśmy. Chłopak miał do poznania prawie całą jej rodzine, dlatego nie był w stanie poświecić nam dużo czasu, ba, tak samo jak Carmen, z którą nie zamieniłam dużo słów. Widziałam jednak jej wzrok, kiedy zobaczyła mnie po raz pierwszy na tamtej kolacji. Wzrok, który który nie mówił i mówił tak wiele za jednym razem.

Tak też o to tym sposobem znalazłam się tutaj, czekając na to, aż zjawi się w progu wejścia do ogrodu i wygarnie mi wszystko, co ciążyło jej na sercu. Nawet nie zdawałam sobie sprawy z tego chyba, jak bardzo schrzaniłam. Tak, wiedziałam, że było to prawie niewybaczalne. Nigdy nie miałam intencji, żeby w jej dzień odwalić aż coś takiego. W dodatku jeszcze z Neymarem, jej drugim najlepszym przyjacielem. Dwie ważne dla niej osoby postanowiły spieprzyć wszystko po całości, bo nie potrafiły się opanować.

Byłam okropną przyjaciółką. I miałam ochotę się za to pochlastać.

– Mam nadzieję, że masz bardzo dobrą wymówkę, Maddison.

Wzdrygnęłam się, kiedy usłyszałam dość obojętny głos, którego wyczekiwałam przez ostatnie dwadzieścia minut. Odwróciłam się na pięcie, aby zobaczyć wysoką brunetkę stojącą kilka metrów przede mną. Jej twarz była jak kamień. Usta zaciśnięte w wąską linię, ręce skrzyżowane na piersi. Była zła. Dało się to zauważyć i wyczuć od samego momentu, kiedy poczułam jej zimny wzrok na swoim ciele.

Westchnęłam pod nosem, krzywiąc się na samo swoje odbicie w szybie okna.

– Carmen, ja... – zaczęłam, czując kluchę w gardle. Nie wiedziałam nawet, jak miałam ją przeprosić. Chyba żadne słowa i czyny nie były w stanie wynagrodzić jej tego, że spóźniłam się na kolację.

– Co takiego ważnego się wydarzyło, że spóźniłaś się na moją kolację zaręczynową? – wcięła się w pół zdania, podchodząc do mnie bliżej.

boys like you • neymar jrOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz