| 31 |

5.4K 164 185
                                    

Szum fal. On nigdy się nie zmieniał. Zawsze, od dziecka, ten sam szum fal, który budził mnie każdego ranka i układał do snu. Te uderzenia wody o skały, pomieszane z zapachem morza. Tego nie dało się zapomnieć, nie dało się wyrzucić z pamięci. Zostawało to w twojej głowie i wracało do ciebie za każdym razem, kiedy ty wracałeś do tego miejsca.

Wiedziałam, że należałam do tej części Hiszpanii, a ona należała do mnie. Większość mojego życia spędziłam właśnie tu, nigdzie indziej. Wychowała mnie Walencja, miasto z ogromną przeszłością, piękne pod każdym względem. I gdyby się tak zastanowić bardziej, nie zamieniłabym mojego miejsca urodzenia na żadne inne. Za nic w świecie. Kochałam je ponad życie i gdyby nie studia w Barcelonie, zostałabym tutaj na zawsze. Tu miałam wszystko. Rodzinę, przyjaciół, prawdziwy dom. Na całej kuli ziemskiej nie czułam się bezpieczniej niż tutaj.

Zanurzyłam palce w piasku, który się przez nie przesypał. Fala uderzyła o moje nogi, a wiatr rozdmuchał włosy. Mój kącik ust drgnął ku górze, a ja pierwszy raz od dłuższego czasu poczułam się naprawdę szczęśliwa.

Powrót do domu zawsze dodawał mi energii. Nieważne, w jakim momencie w swoim życiu tkwiłam, rozpromieniało się ono, kiedy moja stopa przekraczała próg miasta. Wszystko wracało na swoje miejsce, a mnie ogarniał błogi spokój.

I tak też było tym razem. Wpatrując się w złociste słońce wychylające się zza tafli wody, mogłam w końcu odetchnąć, odcinając się od całego chaosu, który porzuciłam w Barcelonie. Tutaj nikogo nie było. Nie było zranionego Jamesa, obrażonego Philippe, wymagającego Josepa. Nie było presji związanej z nadchodzącym turniejem, ciągłych pytań, tajemnic.

Nie było Neymara.

To właśnie za to byłam najbardziej wdzięczna. Nie musiałam słuchać jego głupich żartów. Nie musiałam udawać, że wszystko jest w porządku. Nic nie musiałam robić. Jego tutaj nie było i to dawało mi tak wielkie ukojenie, że sama byłam aż w szoku, że mogę się tak odprężyć.

W tamtym momencie żyłam w innym świecie. Świecie pozbawionym wszystkich trosk, niepowodzeń, problemów. Byłam tylko ja, morze i zimny piasek.

– W końcu odżyłaś, prawda?

Odwróciłam głowę, a na moje usta wkradł się mimowolnie uśmiech. Ciemnooki mężczyzna zszedł z kamienistych schodów i wszedł na plażę, kierując się w moją stronę z rękoma w kieszeni. Ubrany w tę swoją jedną z dziwnych, kwiecistych koszul i krótkie spodenki, ustał tuż przy mnie, oplatając mnie swoim ramieniem. Wtuliłam się w jego ciało i szczelnie objęłam go rękoma, mrużąc oczy.

Mój tata. Największa inspiracja, autorytet, osoba, która była dla mnie wszystkim. Osoba, która nauczyła mnie jeździć na rowerze, surfować i kopać w piłkę, ale również jak obliczać skomplikowane, nic niewnoszące do życia zadania z matematyki i fizyki, których za nic w świecie nie potrafiłam pojąć. To on wyhodował we mnie miłość do piłki nożnej, która teraz wydała prawdziwe owoce. To dzięki niemu byłam tu, gdzie byłam.

To zawsze z nim miałam lepsze relacje niż z mamą. Co prawda moja rodzicielka była wspaniała, jednak z tatą łączyło nas o wiele więcej. Z kolei Jake był bardziej maminsynkiem, więc chyba powiedzenie, że córki ciągną bardziej do ojców, a synowie do matek, było chyba w tym wypadku prawdziwe.

Mój ojciec zawsze był moim oparciem. Nawet przy moich najdurniejszych akcjach wykazywał się dużym zrozumieniem. Jako jedyny nie miał nic przeciwko mojemu wylotowi do Ameryki Południowej, wspierał mnie od początku do końca, wiedząc, że nie zrobię tam nic głupiego i że mi się uda. Moja mama co do tego była akurat sceptyczna i nie pozwalała mi jechać, jednak Andre, bo tak miał na imię jej mąż a mój rodzic, jak zwykle się wstawił za mnie.

boys like you • neymar jrOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz