| 40 |

4.4K 175 94
                                    

Miesiąc później...

Włochy. Boże, kochałam je całym swoim sercem. Za krajobrazy, za kulturę, architekturę, mentalność ludzi, no i przede wszystkim za kuchnię. Kraj pięknej, lazurowej wody, przystojnych mężczyzn krzyczących do ciebie z daleka „ciao bella", cytrusów, spaghetti i pizzy. Tak, uwielbiałam w nich każdą, możliwą rzecz i trudno było mi wrócić do Barcelony za każdym razem, kiedy musiałam je opuścić. Tu wszystko było inne. Prosto jak z ulubionych baśni, które mama czytała ci, kiedy kładłeś się spać i które śniły ci się przez kolejne noce. Dlatego tak bardzo byłam zawsze podekscytowana, kiedy miałam okazję do kolejnej podróży na ten piękny półwysep.

Tym razem też tak było.

Właśnie stawiałam kroki na włoskim lotniku w Turynie i nikt i nic nie było mi w stanie popsuć tego wyjazdu. Nawet, jeśli przyjechaliśmy tu na nasz najważniejszy dotychczas mecz w Lidze Mistrzów, na którego myśl skręcało mnie w żołądku. To był mój czas i po raz pierwszy od dłuższego czasu nie czułam się tak wszystkim przytłoczona i skołowana.

– Jakie plany na dziś? – zapytałam się idącego obok mnie Josepa, który wystukiwał coś na swoim telefonie. Ubrany w czarną, skórzaną kurtkę, co jakiś czas poprawiał swój ulubiony, szary kaszkiet, który co jakiś czas osuwał się na pokryte lekkimi zmarszczkami czoło mężczyzny.

– Cóż... wieczorem mamy w hotelu obiadokolację, a potem możecie robić co chcecie. Możecie iść na miasto czy coś. Ja muszę zostać w hotelu. Pilnuj tylko, żeby ci debile nie pili zbyt dużo, bo od rana mamy trening. Szczególnie Rafinha, bo on kocha włoskie wino.

Mój kącik ust drgnął ku górze. Chłopcy na pewno mieli coś dużego w planach. Nie wyobrażałam sobie tego inaczej. Oni zawsze musieli coś wymyślić i nie byliby sobą, gdyby na następny dzień nie pojawili się z lekkim kacem na treningu a potem nie dostaliby nagany od Pepa. Ja za to jedyne co chciałam zrobić, to wieczorem zjeść coś, a potem wyjść na chwilę i przejść się po okolicy.

W Turynie nigdy nie byłam. Dotychczas na mojej włoskiej liście znajdował się Rzym, Florencja, Wenecja, Mediolan, Neapol i Bolonia, dlatego cieszyłam się, że to miasto będzie mogło do niej dołączyć. Nawet mimo tego, że przylecieliśmy tu tylko na cztery dni i nie było za dużo czasu do zwiedzania.

Dźwięk plastikowych kół walizki echem odbijał się od ścian lotniska, mieszając się z ogromnym hałasem. Ludzie przekrzykiwali się wzajemnie, szukając zagubieni stanowisk, gdzie mieli być odprawieni, pracownicy sklepów znajdujących się w strefie odlotów, próbowali dogadać się z obcokrajowcami, a małe dzieci stały przy ogromnych szybach z widokiem na pasy lotnicze i obserwowały zafascynowane samoloty, które co chwilę lądowały i odlatywały.

Poczułam nagle ciepło na swojej szyi. Ktoś objął mnie, na co odwróciłam głowę. Philippe uśmiechał się szeroko, poprawiając torbę na swoim ramieniu.

– A ty chyba masz dobry humor, prawda? – Uniósł pytająco brew, po czym stuknął mnie biodrem.

Zaśmiałam się pod nosem, marszcząc go.

– Jesteśmy we Włoszech. Dziwisz się? – Wzruszyłam ramionami, opierając głowę o jego bark.

– Trochę tak, bo myślałem, że nagłe pojawienie się Neymara zepsuje ci ten wyjazd.

Popatrzyłam się niechętnie w stronę idącego na samym przodzie wraz z Ivanem i Marcem Bartrą ciemnookiego, który co kilka kroków próbował zamaskować na twarzy lekki grymas, starając się odciążyć jakoś prawą kostkę. Wywróciłam oczami na ten widok, zastanawiając się dlaczego został dopuszczony do wyjazdu z nami, skoro nie miało to żadnego sensu.

boys like you • neymar jrOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz