| 10 |

8K 276 381
                                    

– Jeszcze raz kopniesz mnie w siedzenie, to przysięgam, że dostaniesz po mordzie, Neymar. – Odwróciłam głowę w stronę bruneta, wychylając się zza fotela i posłałam mu piorunujące spojrzenie, na co chłopak jedynie przewrócił oczami i wrócił do pisania czegoś na swoim telefonie.

Prychnęłam pod nosem i oparłam się o siedzenie, patrząc przez malutkie okienko na widok w dole.

Był poniedziałek. Tydzień po tym, jak Neymar mnie u siebie przenocował. Tydzień, który o dziwo nie był jakoś bardzo przygnębiający, a nawet można było powiedzieć, że był wolny od jakichkolwiek nieporozumień i nieszczęść, biorąc pod uwagę nawet to, że gdy szłam do pracy, byłam mimowolnie skazana na towarzystwo Neymara. Nasze relacje nadal nie były przyjazne i najlepsze na świecie, jednak w małym stopniu się poprawiły. Brunet nie atakował mnie tak często, jak to zawsze miał w zwyczaju, jednak nadal gdzieniegdzie można było usłyszeć od nas krótkie docinki, ale nie miały one tak negatywnego charakteru, jak kiedyś. Staraliśmy się pracować w normalnej atmosferze, na jaką przystało w pracy.

Te siedem dni z jednej strony nie były, tak jak wspominałam, jakoś bardzo przygnębiające, jednak z drugiej strony trzeba było mocno się spiąć i zorganizować w związku z wyjazdem na konferencję w Monako. Trener wychodził sam z siebie, żeby pozałatwiać ostatnie potrzebne rzeczy i zapiąć wszystko na ostatni guzik. Mimo że był na takich wydarzeniach już kilkanaście razy, nadal przeżywał te dni od nowa, co po części było niesamowite oraz imponujące i pokazywało ogromną miłość, oraz przyjemność wypływającą z tego, co robił.

Chłopcy nie zawracali sobie głowy całym wyjazdem, w końcu to nie oni załatwiali całą papierkową robotę, tylko ja, Josep, jak i Ernesto, manager klubu. Co prawda ja miałam najmniej do zrobienia z nich wszystkich i na szczęście poradziłam sobie najszybciej, więc cały weekend mogłam poświęcić na pakowanie się i przygotowywanie do wyjazdu. W międzyczasie pojechałam również do mojego rodzinnego miasta, Walencji, by odwiedzić ostatni raz moich rodziców, jak i Jake'a przed podróżą do Monako.

Włączyłam telefon i spojrzałam na godzinę. Lecieliśmy już około czterdziestu minut, co oznaczało, że zbliżaliśmy się do końca lotu. Podróż z Barcelony do Nicei miała być dość krótka, patrząc na bliskie położenie tych miast, jednak dla mnie wydawała się ona ciągnąć w nieskończoność, w dodatku z ciągle wygłupiającym się Neymarem u boku, jak i resztą drużyny, która nie potrafiła opanować się nawet w samolocie, nie było tak łatwo, jak myślałam, że będzie. Biorąc pod uwagę wyjazd, który był jak na razie jednym z ważniejszych wyjazdów dotyczących Ligi Mistrzów, miałam nadzieję, że chłopcy będą umieli się zachować, jednak nadzieja jest matką głupich. Nie zmieniło się kompletnie nic, oprócz tego, że moja wiara w to, że posiadają jeszcze jakieś ostatnie resztki rozumu i kultury ostatecznie wyparowała w powietrze.

– Nie moja wina, że jest tu tak mało miejsca.

– To odetnij sobie nogi. Zrób cokolwiek, byle nie dotykać mojego siedzenia. Wielki problem. – Wzruszyłam ramionami i włożyłam jedną słuchawkę do ucha, puszczając pierwszą lepszą playlistę na Spotify.

– Może to ty jesteś problemem?

– Co ty tam pierdolisz pod nosem? – warknęłam.

Widząc irytację wymalowaną na mojej twarzy, podniósł ręce w geście obrony i ponownie wywrócił oczami, na co sztucznie się uśmiechnęłam i odwróciłam.

Widok za grubą szybą był niesamowity i zapierający dech w piersiach. W dole można było zobaczyć przepięknie oświetlone miasto, które w dzień musiało wyglądać jeszcze piękniej. Byłam przeszczęśliwa, że właśnie o takiej porze lecieliśmy samolotem, bo cała magia otaczającego nas świata była zawarta właśnie w niepozornej dla niektórych nocy, którą kochałam tak mocno, jak zachody słońca.

boys like you • neymar jrOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz