Grudzień 1945

306 19 68
                                    

-Wreszcie, po sześciu latach wojny upragniony spokój - odetchnąłem.

-Z czego się tak cieszysz? - zapytał się mnie Węgier.

-Hę? - zapytałem lekko zdziwiony - o czym ty mówisz?

-To ty nie wiesz?! Oj Polsko! My biedni! Przegraliśmy! - zaczął rozpaczać.

-Jacy biedni? Przecież ja w aliantach, z krajami zachodu ramię w ramię walczyłem, przecież wygrałem - nie mogłem zrozumieć o co mu chodzi.

-Wygrałeś, ale przegraliśmy - zaczął krzyczeć i szlochać - to nie my podejmujemy decyzję. Zdecydowali za nas. Zachód jest zbyt słaby, żeby przeciwstawiać się Rosji.

-Ale jak to - nie chciałem mu wierzyć.

-A czyje wojska stacjonują na naszych ziemiach? Zachodnie czy wschodnie? - zapytał się wyciągając swoją materiałową chusteczkę.

-No wschodnie.... - zacząłem wątpić w zapewnienia USA, Wielkiej Brytanii i Francji.

Na dworze było strasznie zimno. Typowy grudniowy poranek. Zbliżała się godzina dziesiąta, ale nie zapowiadało się na poprawę pogody. Napadała rekordowa ilość śniegu.

-Brrrr.. - Węgry trząsł się z zimna - jest gorzej niż przewidywali.

-Masz rację przyjacielu, lepiej chodźmy do twojego domu - zaproponowałem widząc, jak zaczyna powoli być siny na twarzy.

I poszliśmy. Budapeszt nie był tak zrujnowany jak Warszawa, ale i tak smutno było na niego patrzeć. Na ulicach wszędzie leżały faszystowskie flagi.  Dzieci idące do szkoły, kobiety idące na targ, staruszkowie przechadzający się po ulicach bez celu. Oni wszyscy deptali je trochę z przyjemnością, trochę ze smutkiem. Wiedzieli bowiem, że nad nimi wiszą na budynkach o wiele większe czerwone flagi, będące symbolem nowej władzy. Nowego tyrana. Nie wiedziałem wtedy jeszcze o postanowieniach konferencji w Jałcie i Poczdamie. Postanowieniach, które miały ukształtować Europę na kolejne pięćdziesiąt lat. Doszliśmy do kamienicy, w której mieszkał. Obskurne miejsce. Zniszczone okna, odpadające tynki, woda kapiąca na głowę. Wojna to okropność. To nie pierwszy i nie ostatni raz, kiedy to mówię.

-Nic lepszego nie było. Cieszę się, że cokolwiek udało mi się znaleźć i nie muszę się tułać po mieście albo spać pod mostem - stwierdził z malutkim uśmiechem - a jak u ciebie?

-W Warszawie? - zamyśliłem się na chwilę - z miejscem do spania nie ma problemu, ponieważ w stolicy nie ma budynków oraz ludzi. Nie ma niczego - zrobiło mi się przykro.

-Chcesz herbatę? Co prawda najgorsza, ale tylko taką mają na targu - mówiąc to wydawał się mieć nadzieję, że będzie lepiej.

-Poproszę - odrzekłem oczekując, że ta mała filiżanka rozwiąże wszystkie moje problemy. Jednak tak się nie stało.

Dużo ich u ciebie? - spytał się mnie tak energicznie, ale też ze strachem. Oczy mu błyszczały. Nie wiem czy to z zimna czy też jest inny tego powód.

-Kogo? - jak zawsze nie wiedziałem o co chodzi. Od zakończenia wojny jestem jakiś roztrzepany. Może to przez brak snu?

-Krasnoludków, a kogo! Oczywiście, że żołnierzy sowieckich! Tyle ich u mnie stacjonuje, jedzą, piją, śpią... - zatrzymał się na chwilę - gwałcą, zabijają, wywożą na Syberię...

-Skąd ja to znam - przypomniałem sobie te wszystkie akcje przesiedleńcze.

Wtedy nagle ktoś zapukał do drzwi, a raczej do tego co z nich zostało. Na korytarzu rozległy się ciężkie kroki jakiegoś żołnierza. Miał za duże buty. Był niższy ode mnie. Jakiś szeregowy do wykonywania podrzędnych zadań. Zaczął coś mówić łamanym węgierskim, ale tak kuło w uszy, że dalej rozmowę pociągnął rosyjskim. Ale nie był Rosjaninem.

-Skąd jesteś? - zadałem mu pytanie po rosyjsku. Ten język dobrze znałem, aż za dobrze.

-Ja? Z Kowna na... - zaczął.

-Na Litwie - przerwałem mu.

-Był Pan tam kiedyś? - zaczął się mnie dopytawyć.

-Tak, ale dosyć dawno - co mu miałem powiedzieć.

Po co przyszedł? Dostał rozkaz pilnowania porządku w tej dzielnicy. Chodził od domu do kamienicy i sprawdzał czy nigdzie nie jest łamane ruskie prawo. Miły chłopaczyna, tak młodo zaciągnięty do wojska. Kiedyś po prostu Litwa. Dziś Litewska Socjalistyczna Republika Radziecka wchodząca w skład Związku Radzieckiego. Powoli zbliżało się południe, a śnieg wreszcie przestał padać. Pożegnałem się z Węgrem. Był dla mnie jak brat. Od dziecka się przyjaźniliśmy. My, nasi rodzice, nasi dziadkowie. Ale to było przed wojną. Teraz jest wszystko inaczej. No prawie. A tam wspomnienia. Szkoda teraz na nie czasu. Trzeba zrobić coś pożytecznego, żeby przeżyć. W szafkach pustki, więc poszedłem na targ. Może jeszcze coś zostało.

Wojna była już skończona, ale tu nikt się nie cieszył. Węgry były przecież po tej złej stronie. Z tego podowu mieli jeszcze gorzej. Wszyscy byli przygnębieni, trochę zamyśleni. Stragany były pełne ludzi, każdy połował na coś do jedzenia. Rolnicy czasem przywozili coś do miasta, ale często sami nie mieli co włożyć do garnka. Niektórzy nie mieli nawet garnka. Niemcy zabierali wszystko na przetopienie. A jak ktoś zdołał zachować sztućce to Armia Czerwona naprawiła ten stan rzeczy. Tyle pocisków leży w ziemi. W ziemi, z której wyrastają nasze plony. Ciekawa to rzecz, jakby się zastanowić. W naszej ziemi leżą łuski pocisków zrobione z naszych łyżek i garnków.

-Warzywa, świeże dosyć! - zaczęła krzyczeć jakaś kobieta za stoiskiem z ładnie wyglądającymi warzywami. Wokół niej stała piątka dzieci. Wszystkie pomagały jej w sprzedaży. Najmniejsze miało chyba sześć lat, a najstarsze może piętnaście. Mieli duże zejście. Ludzi ciągle przybywało, a rośliny znikały w mgnieniu oka. Nie zdążyłem nawet podejść, a już ich nie było. Postanowiłem wracać już do Krakowa. Na obecną chwilę to tam mieszkałem, gdyż stolica nie nadawała się do niczego. Nie mogłem nawet na nią patrzeć. Od raz oczy napełniału się łzami. Łzami smutku i rozpaczy.

Polska wsiadł do pociągu na dworcu głównym i odjechał. Trasa z Budapesztu do Krakowa jakoś się ostała. Inne zostały zniszczone przez wojnę. W przedziale siedziała mnóstwo Polaków. Wracali oni z frontów i więzień. Wolei być w biednej ojczyźnie, niż w biednym obcym kraju. Pośród nich siedzieli agenci radzieccy, którzy mieli za zadanie przypilnować niesfornych pasażerów. Byli trzeźwi, ale dosyć weseli. Niewiedzili bowiem co ma się stać z ich ziemią ojczystą.

Żelazna dłoń. ||Countryhumans||Where stories live. Discover now