Grudzień 1949

24 5 0
                                    

-A masz ci los, znowu tyle śniegu... - PRL przekopywał się z łopatą przez wielkie zaspy śniegu. Został przydzielony do odśnieżania ulic od bloków mieszkalnych, aż po zakłady pracy. - Jeszcze odśnieżyć tylko stąd do Huty i w drugą stronę.

Polska wykonywał swoją pracę rzetelnie, choć nie obyło się bez marudzenia. W końcu Polak to Polak.

-Boże czy nie mogło spaść mniej tego białego puchu? - Łopatował dalej. - Albo choć lżejszy nie mógł być? Kto to widział, żeby takie białe okruszki tyle ważyły w kupie razem.

Kontynuował swoją pracę. Rano odśnieżanie, w południe obiad, po południu jakieś prace, a to w fabryce albo jakieś prace dorywczej, charytatywne czy czyny społeczne, wieczorem praca w domu lub obejściu, a następnie sen i dzień od nowa. Można się przyzwyczaić, podobno. Człowiek może przyzwyczaić się do wszystkiego, a czasem powtarzalność, czasem rutyna są przydatne.

-Ty łopatuj ile wlezie, no machaj nią, machu machu. - Kierownik samemu odśnieżając jeszcze wszystkich poganiał. - Wszyscy chcemy wrócić na obiad.

-Tak!

-No właśnie, to chciałem usłyszeć. No to szybciej, szybciej! Dawajcie.

Chodniki, ulice, tory, wszystko odśnieżone. Ale co to? Czyżby znowu zaczął padać śnieg?

-A niech to licho...

Tak, ale to już problem kogoś innego. Zmiana naszego bohatera się skończyła, więc może wracać do domu na ciepły posiłek.

Wchodzi do swojego mieszkanka w kamienicy i czeka na niego miła niespodzianka. Któż by się tego spodziewał. Zaraz od progu da się wyczuć aromatyczną woń jakiegoś przepysznego dania dochodzącą z kuchni.

-Mmmm... Co tak ślicznie pachnie? - Zastanawia się zamykając drzwi i nie mogąc się doczekać, aż zobaczy cóż to.

Wchodzi w głąb, rozkoszując się zapachem, którego nigdy w życiu nie czuł. Wszedł do kuchni i zobaczył PKI stojącego przy piecyku. PRL zdobył pracę w dobrej fabryce, dzięki czemu miał nadzieję, że w niedługim czasie będzie mógł sobie pozwolić na zakup kuchenki gazowej. Na razie musiał wnosić na piętro worki z węglem, co nie jest dobre dla niczyich pleców.

-Hej, a co to? - Spogląda na nowe danie.

-O witaj! To? A takie tam, na obiad. - Elegancko wymachiwał sztućcami.

-Pachnie nieziemsko! - Polska, aż zamknął oczy, aby móc lepiej się wczuć. - Gdzie się tego nauczyłeś?

-Większości w moich rodzinnych stronach, ale też trochę tu i tam. Byłem w paru krajach. Oczywiście po tej stronie kurtyny, ale nie tylko.

-Hah, no tak, kurtyna... - Przewrócił śmiesznie oczyma. - Czasem zapominam, że ona istnieje. - Roześmiał się niczym wujek na weselu po wypiciu kilku kieliszków.

-Niedługo będzie gotowe, więc poczekaj chwilkę. - Odwrócił się do garów.

-Dla tych zapachów mogę czekać i cały wiek! - Poszedł się ogarnąć, ponieważ dopiero co wrócił z pracy. Po chwili, gdy wrócił wszytko już było gotowe.

-Proszę, usiądź. - PKI właśnie skończył ostatnie przygotowania do obiadu. Choć małego i skromnego to jednak o pięknym zapachu i na pewno smaku również.

Jedli razem przepyszny posiłek, rozmawiając o rzeczach błahych, nic nie znaczących, śmiesznych. Nie chcieli mówić o rzeczach poważnych, ważnych czy istotnych. Podczas tego obiadu to się nie liczyło. Bo po co się stresować? Po co to robić, kiedy można co innego? Przecież jeszcze przyjdzie na to czas. Prędzej czy później.

-To było przepyszne. Dziękuję Ci bardzo jeszcze raz. A teraz pora znowu do pracy.

Żelazna dłoń. ||Countryhumans||Where stories live. Discover now