1 Października 1949

26 5 5
                                    

Wielka, zimna Moskwa. Tu zima zaczyna się wcześniej. Rzesze robotników odbudowują miasto czerwone. Z Kremla na nich okiem złowrogim, patrzy ten, który zwyciężył nazistów. Wydaje rozporządzenia nowe i czeka. Czeka co mu los przyniesie.

Metropolia rośnie z każdym dniem. Bogatsza codziennie jest, choć zysków wielkich nie przynosi. Karmi się mniejszymi. Pieniędzmi ukradzionymi. Złotem zabranym. Chlebem z rąk wyrwanym. Złem się karmi świata całego. Jedną z siedzib diabła złego. Z niej najkrwawsi przywódcy rządzą, wysyłając na zgubę miliony żyć.

Polska zatrzymał się w jakimś zajeździe pod miastem. Nie był pewien co go czeka w domu czerwonego cara, dlatego postanowił napisać list. List do swej siostry, tej, która ukrywała się na zachodzie.

"Droga, kochana siostrzyczko
Mam się dobrze, ale nie wiem czy ten stan się utrzyma. Dostałem wezwanie na Kreml na jakieś spotkanie. Nie wiem o co z tym chodzi. Może to być jakiś podstęp, alby pułapka, ale nie miałem wyjścia. Jestem, tu, teraz, niedaleko Moskwy. Nieswojo się tu czuję, ale jakoś daję radę. Mam nadzieję, że wrócę cały i zdrowy. Piszę ten list, żeby Ci powiedzieć, że bardzo cię kocham i życzę Ci wszystkiego najlepszego. Oby do zobaczenia
Twój braciszek Polska "

Do koperty włożył, znaczek nalepił, ale na pocztę nie zaniósł. Wiedział, że każda korespondencja jest sprawdzana i otwierana oraz, że nie zawsze dociera tam gdzie ma. Dlatego wysyła listy do siostry przez zaufanego listonosza, doręczyciela, dobrego znajomego.

Za oknem mgła. Mglisty ranek. Spokojny, cichy, złoworgi. Ciemne ściany pokoju tylko pogłębiają te odczucie. Tapczan, jakiś mebel, jedno krzesło, pełen luksus.

-Przynajmniej na ścianie nie wisi portret Stalina. - Pomyślał sobie.

Faktycznie na ścianie nie było portretu żadnego przywódcy. Nie było w ogóle niczego. Puste ściany. Puste i głuche. Jakiś wóz przejeżdża na zewnątrz. Konie ciągną powoli, stukając o krzywą kostkę brukową - kocie łby. To rolnik jedzie z rana do miasta oddać mleko.

-Tym szybciej wyjdę, tym szybciej będę mieć to za sobą. - Stwierdził z nadzieją. Podniósł się z krzesła i wyruszył. Szedł na pieszo, mijając po dordze coraz więcej ludzi, zmierzających w tym samym kierunku. Miasto to życie. Życie i śmierć. Każdy chce załatwić tam to, co musi i jak najszybciej wrócić do siebie. Polska również.

Zbliżało się południe, a on doperio dotarł na plac czerwony. To był kawał drogi, a wychodził bardzo wcześnie. Tu trochę ktoś go podwiózł na koniu, tam pojechał na gapę autobusem i jakoś dotarł. Gdy był przy wejściu, zjawił się oddział specjalny milicji i złożył mu worek na głowę, związał i wziął ze sobą. Nieśli go tak parę chwil, raz w górę, a raz w dół, po schodach, jakimiś drzwiami, tajnym przejściami. Gdy przechodzili z nim przez jeden próg, uderzył głową w futrynę i stracił na chwilę przytomność.

-Miałeś go trzymać! - Zaczął po rosyjsku jeden z nich. - I co my zrobimy?

-Ja? To on! - Krzyczał drugi.

-Może się obudzi zaraz? - Sugerował kolejny.

-Szefie...

-Tak? Co znowu?

-Góra przełożyła spotkanie..

-.. To w sumie nawet dobrze się składa. - Odetchnął z ulgą. - Do tego czasu Polaczek dojdzie do siebie. Mam taką nadzieję...

Żelazna dłoń. ||Countryhumans||Where stories live. Discover now