Dwunasty Lipca 1946

70 8 6
                                    

-Już piątek, a oni nadal nie przyszli - zaczął marudzić, ale nie dokończył, bo ktoś zapukał do jego drzwi - kogo to niesie o tej porze.

-Dzień dobry - zaczął, ale wtedy usłyszał rosyjską odpowiedź.

-Доброе утро, комитет - automatycznie rzucił rosyjski oficer.

-Komisja? W jakiej sprawie - przestraszył się. Bał się, że zaraz wywiozą go na Syberię, znów.

Wtedy wszedł do pokoju Rosja w swoim najbardziej odświętnym stroju i zaczął uspokajać Polaka.

-Nie masz się czego bać, mówiłem Ci, że przyjdziemy. To tylko formalność. Wiesz, że niedawno w twoim kraju odbyło się referendum, prawda? - powiedział to z dziwnym uśmieszkiem.

-Tak, pamiętam. Są już te wyniki? - zapytał się choć już domyślał się wyników - miejmy to już za sobą.

-Domyślasz się co nie? No więc tak. Twoi ludzie zagłosowali trzy razy na tak. A to oznacza zniesienie Senatu - jego uśmiech cały czas się powiększał.

-Tak wiem. Zniesienie Senatu, zabranie Kresów Wschodnich, a danie Ziem Odzyskanych oraz zatwierdzenie waszych reform gospodarczych. Czytałem gazetę - Polsce zaczęło podnosić się w tej chwili ciśnienie. Miał już dosyć tej rozmowy - coś jeszcze?

-Dobrze, że pytasz. Akurat jest jedna rzecz - z jego uśmiechu zrobił się wielki złowieszczy banan na twarzy, po części dlatego, że miał żółtawe zęby - za rok czekają cię duże zmiany. Bądź pewny, że jeszcze się zobaczymy . Niedługo wybory.

-Czyli mam się was spodziewać za rok? - udawał spokojnego.

-Może zajrzymy wcześniej - kurdupel Rusek miał sporo uciechy z tej rozmowy, ale na szczęście musiał już iść - szkoda mi się z tobą rozstawać, ale muszę wracać do pracy, mam jeszcze wielu znajomych do odwiedzenia. Дасвидания Товарищ Польша! (Do widzenia towarzyszu Polsko).

-Иди к черту! - (idź do diabła) powiedział zdenerwowany - Я забыл. Вы только что вернулись оттуда! (Zapomniałem. Właśnie stamtąd wróciłeś). Syn diabła!

Polska nie wytrzymał. Poszedł zapalić swoją zabytkową fajkę, żeby się odstresować. Miał jeszcze mały zapas tytoniu pod zlewem.

-Chyba pójdę kupić trochę papierosów od Żyda - stwierdził, puszczają białe obłoczki na maleńkim balkonie swojego mieszkania - zanim wprowadzą je na kartki.

Piękne lipcowe słońce właśnie zaczęło ogrzewać miasto pełną mocą. Zbliżało się południe. Ciepłe, miłe. W parkach zielone drzewa były kołysane przez wiatr, niosący zapach pięknych kwiatów. Wisła wlokła się powoli, tak mozolnie, że wydawało się jakby stała w miejscu. Z podwórek nożna było słyszeć wesołe dzieci bawiące się ze sobą w berka. Miasto powoli wracało do dawnego rytmu życia. Z targu dochodziły krzyki przekupek, które odrabiały wojenne straty. Towaru miały niespotykanie dużo. Większość sprowadziły potajemnie dzięki znajomością.

Żelazna dłoń. ||Countryhumans||Donde viven las historias. Descúbrelo ahora