ROZDZIAŁ 4- WYSPA CIENI

9 2 0
                                    

W momencie, gdy wybierałam kreację na dzisiejszy wieczór, dostrzegłam Veridię, która już zdążyła się przebrać. Miała na sobie długą bordową sukienkę z odkrytymi plecami, emanując elegancją i pewnością siebie.
-Jak wyglądam? zapytała. Uśmiechnęłam się i odpowiedziałam krótko:
-Wyglądasz pięknie. Po tych słowach wyszłam zza parawanu ubrana w czarną, obcisłą sukienkę, skórzaną kurtkę i wysokie platformy, które sięgały mi do kolan.
Czułam, że moja kreacja musi odzwierciedlać nie tylko pewność siebie, ale także nutkę tajemniczości, która towarzyszyła mi od momentu, kiedy trafiłam do Akademii. Czarna sukienka podkreślała moją sylwetkę, a skórzana kurtka dodawała lekkiego rockowego akcentu. Platformy natomiast nadawały pewnego "edge'u" mojej stylizacji.
Dziewczyna odruchowo gwizdnęła, kiedy pojawiłam się w nowej stylizacji, wyraźnie dając do zrozumienia, że moje ubranie przypadło jej do gustu. To było dla mnie podniosłe, choć jednocześnie zastanawiałam się, co takiego sprawiło, że moja przemiana zwróciła jej uwagę. Gwizd dziewczyny był jak aprobaty oklask, a towarzyszący mu uśmiech dodawał mi pewności siebie. Zerknęłam w jej oczy, próbując odczytać w nich coś więcej, lecz diablica tylko dumnie się uśmiechała.
Ten moment przerwało krótkie pukanie do drzwi. Do moich uszu dobiegł głos Veridii, a jednym gestem otworzyła drzwi, wpuszczając Malphasa do środka. Jego spojrzenie od razu padło na nasze kreacje.
- Co wy takie odjebane? - zapytał przesmiewczo. - To tylko zwyczajna impreza, taka sama jak wiele wcześniej. Ja idę w moim codziennym stylu - dodał, pokazując na swoją własną stylizację.
Jego słowa wywołały chwilę zdziwienia w naszych oczach, ale zaraz potem Veridia i ja spojrzałyśmy na siebie z pewnym uśmiechem. Było coś w tym, jak Malphas pewnie prezentował swoją nonszalancką postawę, coś, co przyciągało uwagę i sprawiało, że jego obecność zawsze była zauważalna.
-Dobra, Malphas, nie mamy czasu na twoje pierdolenie - powiedziała Veridia z przekąsem, po czym złapała nas za dłonie i wyciągnęła z pokoju.
Wyspa cieni znajdowała się z dala od akademii, a teraz przed nami wyłaniała się jaskinia. Przy wejściu stało dwóch arcanów. Gdy zobaczyli Veridię, przepuścili mnie bez najmniejszego problemu. Zastanawiałam się, czy to wynikało ze strachu przed jej ojcem, czy też dzięki dobrym relacjom. Im bliżej byliśmy wejścia na imprezę, tym bardziej traciłam świadomość ciszy, która panowała na zewnątrz.
Anioły i demony teraz rozmawiali ze sobą jakby nie zważając na ich zazwyczaj napięte relacje. Ten widok natychmiast zderzył się z wiedzą, jaką nas uczono na Ziemi. Sytuacja była nie tylko zaskakująca, ale i zaniepokajająca. Sprzeczność między ich obecnym zachowaniem a naszymi przekonaniami wzbudzała we mnie ciekawość i niepewność. To był moment, w którym świat, który znałam, zaczynał się rozpadać, ustępując miejsca nieznanemu.
-Nie boisz się, że ktoś się dowie o zakazie? - zaniepokojenie w moim głosie było ledwie wyczuwalne.
Veridia spojrzała na mnie z pewnością siebie i odrobiną nonszalancji.
-Oj, Lilith, każdy tu obecny ma zakazy w głębokim poważaniu. Żaden mentor nigdy nie pojawił się na tej wyspie. Każdy uważa ją za nudną. A dla nas, arcanów, to idealne miejsce na imprezy.
Mój wzrok przebiegł po niej, starając się odgadnąć, czy mówi serio.
Veridia uśmiechnęła się i skinęła głową. -Oczywiście. Jesteś teraz jedną z nas. Nikt nie zrobi ci krzywdy. To będzie świetna okazja, by zobaczyć, co naprawdę się w tobie kryje
                                      ***

Dziewczyna odwróciła się, zostawiając nas na jakiś czas, a ja zostałam sama z Malphasem. Zajebiście, pomyślałam.
-Napijesz się czegoś?Jak się umrze, trochę ciężej jest się ubzdryngolić, lecz mamy świetne mikstury, coś w rodzaju waszego wina - zapytał.
-Tak, pewnie, odpowiedziałam. Chłopak podszedł do baru, zamówił dla nas napoje, a ja w tym czasie rozejrzałam się po pomieszczeniu. Spostrzegłam Gabriela, siedzącego na kanapie obok wysokiego, czarnowłosego Arcana, którego ciało było w połowie, jeśli nie całkowicie, pokryte tatuażami. Jego skrzydła wyglądały równie demonicznie, o kolorze czarno-bordowym z plamami przypominającymi zaschniętą krew. Wszyscy rozmawiali o czymś zażarcie, ale on siedział z głową spuszczoną w dół, jakby miał ich wszystkich gdzieś. Wreszcie, jego wzrok padł na mnie. Odwrócił się, jakby moja osoba była mu całkowicie obojętna, lecz jego czarne oczy teraz zmieniły się w czerwień. Od razu domyśliłam się, że to nie będzie udane spotkanie. Atmosfera gęstniała wokół nas, a czerwone światło z jego oczu sprawiło, że serce zabiło mi mocniej. W tej chwili czułam, że coś niezwykłego i niepokojącego może się stać.
Lecz chwilę później w końcu przyszedł Malphas, trzymając dwa kieliszki wina w dłoniach. Jego spojrzenie było intensywne, jakby przenikało przez moją duszę. W jednej chwili wina w jego rękach zaczęło emanować dziwnym blaskiem, jakby skupiała w sobie moc nieznanych sił.
-Trzymaj,rzekł, oferując mi jeden z kieliszków.
Przyjęłam kieliszek z pewnym wahaniem. Trunek w nim wydawał się pulsować intensywną energią. Gdy podniosłam go do ust, aromatyczny zapach wina wypełnił moje nozdrza. W pierwszym łyku poczułam intensywność, która sprawiała, że moje ciało przesiąkało nieznaną magią. Ogień przeszył moje gardło, a jednocześnie czułam, jak ta tajemnicza moc wkrada się do każdej komórki mojego organizmu.
Popatrzyłam na Malphasa z niepewnością. -Przecież to kurwa ma z jakieś 100%. Chcesz mnie drugi raz zabić? rzuciłam pytaniem, starając się odczytać coś z jego mimiki.
-Spokojnie, z początku jest tak zawsze. Przyzwyczaisz się, odpowiedział.W tej chwili zdawał się być obojętny na wszystko, jakby był tylko cieniem swojej prawdziwej natury. Opłynął mnie dziwny niepokój, lecz postanowiłam nie mówić już nic więcej.
-Oho, a kogo my tu mamy? odezwał się glos zza moich pleców. Nie słyszałam go wcześniej. Nim zdążyłam zareagować, postać stanęła przede mną, wyjął mi kieliszek z dłoni, wypił go do dna, a potem z impetem rzucił o ścianę. Szkło rozbryzgło się wszędzie, a ja, jak małe dziecko, chciałam schować się za plecami Malphasa. Jednak stałam nieruchomo, wryta w to, co się działo.
-Zwariowałeś. Kimkolwiek jesteś, to ci się coś przewróciło w głowie, powiedziałam z pozorowaną pewnością siebie, choć w środku drżałam ze strachu.
Jego oczy znów przybrały kolor krwi, a widok  napiętych żuchw wskazywał, że mam teraz poważny problem. Odczuwałam, jakby atmosfera wokół nas gęstniała, a towarzyszące mu spojrzenie sprawiało, że czekała mnie niebezpieczna konfrontacja.
-Lucyfer, uspokój się. To nowa przyjaciółka Veridii - dodał Malphas, próbując złagodzić napięcie. Jego słowa brzmiały stanowczo, a spojrzenie skierowane w stronę mężczyzny było pełne wyzwania.
Lucyfer?Szatan??! słowa te przeleciały przez mój umysł jak strzała. Zaczęło kręcić mi się w głowie nie wiem czy to od  wypitego alkoholu czy od strachu, przecież każdy na moim miejscu teraz osiwiałby ze strachu.
Czarnowłosy spojrzał na mnie z wyrazem zainteresowania, a jego uśmiech zdawał się być jednocześnie złośliwy i znużony. Odpowiedział spokojnie, ale z nutką sarkazmu:
- Przyjaciółka Veridii czy może coś więcej?
Malphas westchnął cicho, jakby przygotowując się na dalszą wymianę zdań, lecz zanim cokolwiek mógł powiedzieć, Veridia wróciła znowu do naszej grupy, przerywając rozmowę.
- Nie róbcie awantury. To wieczór do zabawy. Lucy wróciłeś z piekła i poprzestawiało ci się w głowie czy co?- powiedziała z łagodnym uśmiechem, ale spojrzała wymownie na Lucyfera.
Spojrzał na nią z wyraźnym zainteresowaniem, ale bez dodatkowych komentarzy. Malphas tylko pokręcił głową, wyraźnie zniecierpliwiony sytuacją.
-Oh Veridio, Infernalis potrzebował trochę nowych umiejętności.
Veridia zerknęła na niego podejrzliwie.
-Następnym razem lecimy razem, ale teraz przeproś moją przyjaciółkę dupku!
Lucyfer wzruszył lekko ramionami.
-To wychodzi na to, że nie polecimy Veri. Dodał po czym odszedł nie obdarzając nas ani jednym spojrzeniem.
-Dupek, Ale Lilith, nie musisz brać sobie do serca każdej wypowiedzi. Lucyfer zawsze był... inny. To prawda, znałam go od dziecka, ale jego wybory często były kontrowersyjne.
W jej głosie pobrzmiewała nuta żalu, ale zarazem akceptacji dla specyfiki Lucyfera. Kontynuowała:
-Czasem trudno zrozumieć, co go naprawdę napędza. Ale zawsze był moim przyjacielem, choć drogi, którymi podążał, nie zawsze były jasne. Nie warto się tym przejmować zbyt mocno.
W jej słowach czuć było zarówno troskę o mnie, jak i lojalność wobec czarnowłosego, choć jego wybory były dla niej wyzwaniem. Veridia emanowała gotowością do akceptacji i zrozumienia, nawet w obliczu trudnych sytuacji.
Wraz z Veridią rozmawiałyśmy do późnych godzin wieczornych, a gwiazdy na niebie świeciły jak tysiące pyłków mądrości. Dziewczyna podzieliła się swoimi przeżyciami, opowiedziała o chwilach wątpliwości,triumfu, swoim dzieciństwie i Lucyferze. Z każdym słowem rozwiewała moje obawy i przybliżała moment wyboru. Wraz z pierwszym świtem, gdy słońce powoli wschodziło nad horyzontem, wiedziałam, że przedstawienie mojego życia dopiero się zaczyna.

dead destinyWhere stories live. Discover now