Rozdział 5

2.2K 145 36
                                    

Author P.O.V

Dziewczyna zaczęła spadać w niekończącą się przepaść. Jej ciało przeszedł dreszcz, zamknęła oczy. Bała się ponownie oblicza śmierci, ciemności, która miała ją otoczyć, samotności. Miała na zawsze zostać uwiązana łańcuchami czarnego pana, diabła. Uwięziona w piekle. W czeluściach przeznaczenia. Ale czekaj... czemu była smutna z tego powodu? Chciała tego, wręcz pragnęła, śniła i marzyła, więc co było problemem? Strach... uczucie silniejsze. Bała się wielu rzeczy. Najpierw wierzyła w siebie a potem...? To uczucie ją wyniszcza.

...

...

Uczucie lekkości. Czy to nie powinno boleć? Czuła jakby spadła wprost na miękki materac. W pokoju roznosił się słodki zapach polnych kwiatów. Uchyliła delikatnie jedną powiekę, potem następną. Przed sobą zobaczyła złoty kwiat, kolejny... i jeszcze kilka. Było ich pełno. Dopiero wtedy zauważyła, że leży na łożu zrobionym z kwiatów. Powoli przewróciła się na plecy. 'Czy to tak wyglądało "jej" niebo?' spytała samą siebie. Nie spodziewała się, że trafi tu. Spojrzała w górę. Kilka starych, zarośniętych kolumn o bladym kolorze, podpierające skalny sufit. Światło padające z góry. Poczuła się nieswojo. Czy to na pewno miejsce jej spoczynku? Nie była pewna. Wszystko wyglądało tak realistycznie i... żywo. W sumie to oczywiste. Czemu nie miałoby? Nagle poczuła przeszywający ból przepływający przez jej duszę. Bolało ją. Złapała się za serce. Bez powodu zaczęła się trząść, pot spływał po jej twarzy. Po chwili ustało. Cieszyła się, że to koniec. Zmieniła jednym ruchem swą pozycję na siedzącą. Włożyła rękę do kieszeni i wyjęła mały kawałek metalu z ostrymi końcami - żyletka. Przybliżyła narzędzie okaleczania do skóry i wtopiła ją w nią. Syknęła z bólu, ale potem poczuła kojącą ulgę. Od trzech lat atakowały ją takie paraliże, a potem zawsze się cięła inaczej ból powracał... ciągle. Schowała żyletkę do kieszeni i patrzyła jak krew zaczęła powoli wypływać z jej rany. Najpierw spokojnie potem lała się strumieniami. Szkarłatna ciecz zaczęła kapać na złote kwiaty. Dziewczyna nie chciała dotykać rany by nie pobrudzić swoich ubrań. Zrobiła jeden zdecydowany ruch ręką. Krew prysnęła w każdą stronę. Była teraz na kwiatach, na twarzy i ubraniach dziewczyny. Westchnęła cicho, otarła brudną twarz rękawem.

I co teraz?

...

...

'Idź' powiedział głos w jej głowie. Zignorowała go. 'Idź' powtórzył ponownie. Westchnęła głośno. 'Idź' mówił wkółko. Wreszcie wstała ze zdenerwowania i ruszyła w przód. Głos ucichł. Ucieszyła się. Stawiała powolne kroki na szarej posadce. Stanęła na chwilę kiedy zobaczyła, że droga którą szła prowadziła do ciemnego korytarza, nie było widać końca. Obróciła się do tyłu i zaczęła błądzić wzrokiem po pokoju poszukując innego wyjścia. Niestety nie było odwrotu. Ponownie obróciła się na pięcie i ruszyła korytarzem do przodu. Zamknęła oczy by nie męczyć wzroku i tak nic nie zobaczy nic w tych egipskich ciemnościach. Oparła jedną rękę o ścianę, idąc wzdłuż korytarza. Nagle poczuła coś wypukłego i chropowatego. Otworzyła oczy jak najszerzej mogła i zaczęła przyglądać się znalezisku. Była to kolumna... koloru jasno fioletowego, tak jej się wydawało. Nie widziała zbyt wiele. Zamknęła oczy z powrotem i ruszyła dalej.

- Cześć! - dziewczyna usłyszała wysoki głos, podskoczyła przerażona i cofnęła się kilka kroków. Uchyliła lekko powieki, w taki sposób by jej oczy nie były widoczne, ale mogła zobaczyć co dzieje się dookoła. Miała... dużo kompleksów na swój temat i nie lubiła pokazywać swojej osoby innym - szczególnie oczy. Kiedy zobaczyła co się dzieje, nie wiedziała jak zareagować. Przed jej oczami ukazał się mały, złoty kwiatek z ogromnym uśmiechem na ustach... czy cokolwiek to jest. Stała w ciszy patrząc na niego, bojąc się cokolwiek powiedzieć.

Two Hearts (Sans x Frisk)Where stories live. Discover now