Prolog

693 67 12
                                    

*Steve*

Minął rok odkąd doszło do rozłamu w Avengers. Pozornie wszystko wróciło do normy. Drużyna znów zamieszkała razem w Avengers Tower. Ant-Man i Spider-Man dołączyli do ekipy, a Black Panther pomagał Avengersom. Sam nie mógł zostać jednym z nich, bo miał swoje obowiązki jako król Wakandy. Bruce Banner niedawno wrócił i znów dołączył do Avengers. Jedynie on, Steve Rogers, były Kapitan Ameryka, nie wrócił do drużyny. Uznał, że tak będzie lepiej dla wszystkich. Nie potrafił znaleźć w sobie bohatera teraz, gdy nie miał już tarczy. Poza tym nie wyobrażał sobie, że miałby opuszczać Avengers Tower tylko pod nadzorem. Sekretarz Ross umorzył wyrok członkom jego drużyny pod warunkiem, że będą pod ścisłą kontrolą. W ten sposób Clint może wychodzić z siedziby tylko z Rhodesem, Scott z Tonym, Sam z Thorem, a Wanda z Visionem. Barton i Lang mogli odwiedzać swoje rodziny tylko w weekendy i w święta, oczywiście pod nadzorem. Był temu przeciwny, dlatego wolał pozostać w ukryciu. Pomagała mu Sharon Carter, która nawet zrezygnowała z pracy w T.A.R.C.Z.Y, żeby mu pomóc. Mieszkali teraz razem, ale nie byli parą jak można by pomyśleć. Oczywiście utrzymywał kontakt ze starymi przyjaciółmi i wszyscy wiedzieli gdzie się ukrywał. Czasami dziwił się, że Stark go nie wydał. Ich relacje nadal były napięte. Nie widzieli się osobiście od czasu gdy się pobili, a gdy rozmawiał z nim przez telefon, zawsze wyczuwał od niego chłód. Nie miał o to pretensji, wiedział że zranił Tony'ego i miał świadomość, że tak łatwo mu nie wybaczy. Mimo to nie tracił nadziei, że będzie jak dawniej i że Tony dogada się z Buckym.  Wyszedł ze swojej sypialni ubrany w dresy i biały podkoszulek. Sharon siedziała na kanapie w małym saloniku i czytała jakiś kryminał.

- Idę pobiegać, będę za dwie godziny - powiedział.

- Jasne - powiedziała, nie odrywając wzorku od książki.

Wyszedł z mieszkania znajdującego się na czwartym piętrze, zszedł po schodach i opuścił kamienicę. Pobiegł truchcikiem do niewielkiego, mało uczęszczanego parku.

*Bucky*

Po raz pierwszy odkąd opuścił Avengers Tower po zakończonej terapii, postanowił wyjść ze swojego mieszkania. Była to kawalerka, którą wynajęła mu T.A.R.C.Z.A, bo jemu samemu nikt by pewnie nie zechciał powierzyć lokum. Proponowali mu pracę, ale odmówił. W T.A.R.C.Z.Y powinni pracować dobrzy ludzie, a on nie był dobrym człowiekiem. Może i został uwolniony od treningu Hydry, ale nie od koszmarów. Nadal miał krew wielu niewinnych ludzi na rękach. Jeszcze większym absurdem była dla niego propozycja dołączenia do Avengers. Miałby zostać Kapitanem Ameryką na miejsce Rogersa. On i Iron-Man w jednej drużynie? To przecież nie mogłoby się dobrze skończyć. Dziwił się, że Stark go nie zabił podczas jego pobytu w Avengers Tower. Może dlatego, że rzadko wchodzili sobie w drogę? On zwykle przesiadywał w swoim pokoju, a jak już z kimkolwiek rozmawiał, to z Wilsonem. Ze Starkiem co najwyżej wymieniał uprzejme skinienie głową, jeśli już się mijali. Zawsze widział wtedy w oczach miliardera chłód i nienawiść, ale także smutek. Doskonale to rozumiał, nie śmiał oczekiwać, że mu wybaczy, bo sam sobie nigdy nie wybaczy tych wszystkich morderstw. Nadal nie rozmawiali o jego rodzicach. Nie miał odwagi poruszyć tego tematu, a i Stark się do tego nie kwapił. Zdawał sobie jednak sprawę, że kiedyś będzie musiało to nastąpić. Dotarł do małego parku znajdującego się blisko kryjówki Steve'a. Tak jak się spodziewał, jego przyjaciel właśnie biegał. Podbiegł do niego i klepnął go w ramię.

- Bucky - powiedział Rogers, odwracając się do niego. - Dawno cię nie widziałem.

- Jakiś rok - powiedział. - Dzisiaj pierwszy raz od dawna wyszedłem na zewnątrz.

- Jak z Tonym? Rozmawialiście już o tym? - zapytał.

- Nie, nie miałem odwagi. On też nie poruszył tematu - odpowiedział, spuszczając wzrok. - Prawdę mówiąc to jeśli już z kimś rozmawiałem w Avengers Tower, to tylko z Falconem. Ze Starkiem co najwyżej wymieniałem uprzejme skinienie głową, jak się mijaliśmy, ale rzadko. Ja przesiadywałem w swoim pokoju, a on, jeśli był w domu, w warsztacie.

- Słyszałem że Stark zerwał z Pepper i wrócił na stołek prezesa, a na jej miejsce zatrudnił dwie nowe asystentki. Trudno nie słyszeć, gdy wszędzie w mediach się trąbi, że znany miliarder znowu jest wolny - zaśmiał się pod nosem. - Nie chcę na ciebie naciskać, Buck, ani tym bardziej na Tony'ego, ale kiedyś będziecie musieli porozmawiać.

- Wiem. Ty też będziesz musiał z nim pogadać - powiedział.

- Zdaję sobie z tego sprawę - westchnął. - Myślisz że on nadal mnie nienawidzi?

- Nie bardziej niż mnie. Za każdym razem jak się na siebie natykaliśmy, patrzył na mnie z nienawiścią i chłodem, ale i ze smutkiem. Nie słyszałem żeby coś mówił o tobie - powiedział.

- Nieważne. Dawaj, pobiegamy jak za dawnych lat - powiedział i ruszył przed siebie.

Szybko dogonił Steve'a i teraz biegli łeb w łeb, co chwila się wzajemnie wyprzedzając. Nie od razu zorientował się, gdy jego przyjaciel został daleko w tyle. Dopiero czyjś szybki oddech wyrwał Bucky'ego z zamyślenia. W pierwszej chwili pomyślał, że jednak nie są sami w parku, ale gdy się odwrócił zobaczył Rogersa, okropnie spoconego i z trudem łapiącego oddech. Ale przecież biegali dopiero kilka godzin i to wcale nie najszybszym tempem. Oczywiście normalnego człowieka taki bieg rzeczywiście by wykończył, ale to był przecież Steve Rogers, superżołnierz. 

- Steve, wszystko gra? - zapytał, podchodząc do niego.

*Steve*

Bucky patrzył na niego z troską, tak jak patrzył kilkadziesiąt lat temu, zawsze gdy wdawał się w bójkę lub miał jakiś kłopot. Nie odpowiedział od razu na pytanie, tylko napił się wody z butelki, którą miał ze sobą i polał swoją twarz, żeby zmyć pot.

- Tak, po prostu zaniedbałem swoją kondycję - wydyszał. 

- Aż tak, żeby po zaledwie, jak na ciebie, kilkugodzinnym biegu dyszeć jak parowóz? Poza tym nie wierzę, że nie znajdujesz czasu na ćwiczenia, tym bardziej teraz gdy nie masz żadnych obowiązków wobec T.A.R.C.Z.Y i Avengers. - Bucky pokręcił głową.

- Jasne, ćwiczę i biegam codziennie, ale to nie to samo co wcześniej. Nie mogę chodzić na siłownię, bo by mnie znaleźli. A to i brak misji odbiło się na mojej kondycji - powiedział.

- Od kiedy tak szybko się męczysz? - zapytał.

- Nie wiem, jakoś tak odkąd Sharon się do mnie wprowadziła - odpowiedział.

Barnes wyglądał jakby go zamurowało.

- Chcesz mi powiedzieć, że twoja kondycja spadła odkąd ona z tobą mieszka? To podejrzany zbieg okoliczności - powiedział.

- Daj spokój, Buck, po po prostu odkąd Sharon się wprowadziła muszę też poświęcać czas jej, nie tylko na ćwiczenia - powiedział, prostując się.

- No dobra, pewnie masz rację - westchnął, ale jego wzrok wciąż zdradzał podejrzliwość.

Pożegnali się i każdy poszedł w swoją stronę. Po powrocie do mieszkania Steve wziął prysznic i zjadł śniadanie przygotowane przez Sharon. Wieczorem postanowił wziąć kąpiel. Gdy już się umył, wyszedł z wanny, wytarł się i owinął ręcznikiem. Podszedł do umywalki z zamiarem umycia zębów. Przetarł zaparowane lustro ręką i zobaczył swoje odbicie. Nie, to na pewno mu się wydawało. Przejechał po grzywce dłonią, jakby strzepywał z niej jakiś brud, ale on nadal tam był. Pierwszy siwy włos w jego życiu.

Otwórz oczy, Kapitanie✔S.R.Tahanan ng mga kuwento. Tumuklas ngayon