Rozdział 14

276 33 3
                                    

*Tony*

Było już grubo po północy, gdy w końcu wyszedł z laboratorium i poszedł do swojego pokoju. A raczej to Rhodey go tam zagonił, grożąc że nie weźmie od niego żadnego lekarstwa, jeśli będzie pracował nad nim zmęczony. Rozebrał się do bokserek i położył do łóżka, jednak długo nie mógł zasnąć, wciąż rozmyślając o tym, co stało się w szpitalu. Mógłby poprosić Panthera albo Spider-Mana, żeby podrzucili Kapitanowi wyciągi z jego kont, dowód na to że ostatnio nie wypłacał żadnej gotówki, ale on pewnie uzna, że są fałszywe i będzie zastanawiał się, kto je mu dał... Nie mógł sobie pozwolić na zdemaskowanie T'Chali albo Parkera. Udało mu się usnąć dopiero o piątej rano. Na początku nie śniło mu się nic, ale już po chwili znalazł się w tak białym pomieszczeniu, że musiał zamrugać parę razy, żeby przyzwyczaić oczy do blasku. Gdyby nie to, że nie było tu absolutnie niczego i nikogo, pomyślałby że znalazł się w psychiatryku. Rozglądając się wypatrzył drzwi, więc zaczął iść w ich kierunku.

- Nie radzę przez nie przechodzić, Tony - usłyszał za sobą głos swojego ojca.

To tylko sen. Pewnie śni mi się, że go słyszę, bo wcześniej byłem na cmentarzu i gadałem do jego zdjęcia na nagrobku - pomyślał.

- To nie sen, Tony, nie taki jak myślisz - usłyszał głos matki.

Stwierdził, że zaczyna się robić dziwnie. Może rzeczywiście zwariował i zamknęli go w psychiatryku? Odwrócił się powoli, spodziewając się zobaczyć jedynie białe ściany. Przecież jeszcze przed chwilą nikogo tu nie było. Ale teraz byli. Na przeciwko niego stali jego rodzice, dokładnie tak jak ich zapamiętał. Howard miał na sobie garnitur, ten sam który miał na sobie w momencie śmierci. Jak zwykle miał niewzruszoną minę. Maria była ubrana w elegancką garsonkę, tą którą miała na sobie, gdy zginęła. Patrzyła na niego tym ciepłym wzrokiem, który tak dobrze pamiętał, mimo że minęło dwadzieścia lat. Uśmiechała się lekko.

- Dobra, co tu jest grane? Gdzie ja jestem? - zapytał, gdy w końcu zdołał wydusić z siebie coś więcej niż pojedynczą głoskę.

- Jesteś w Przejściu, za tymi drzwiami są schody w górę do nieba albo w dół do piekła, zależy na co zasłużysz - odpowiedział Howard

- Chcesz mi powiedzieć, że niby umarłem? - zapytał. - Może byłem zmęczony, ale od tego się przecież nie umiera.

- Nie, nie umarłeś. Twój czas jeszcze nie nadszedł - powiedziała Maria. - My, zmarli, możemy komunikować się z żywymi przez sen, używając do tego Przejścia, chociaż zwykle zmienia się ono w miejsce znane i przyjazne śniącemu.

- Czyli to tylko sen? - zapytał. - Was tu nie ma naprawdę?

- Dotknij nas i się przekonaj - powiedział jego ojciec.

Przez chwilę stał w miejscu. A co jeśli to jakaś zmyślna pułapka? Może ktoś mu coś dosypał do szkockiej? Ale był z nim tylko Rhodey. W końcu zebrał w sobie odwagę i podszedł do rodziców z wyciągniętymi rękami, jakby lunatykował. Włożył dłonie do ich klatek piersiowych. Byli ciepli i namacalni, ale jednocześnie niematerialni.

- Jesteście duchami? - zapytał cicho.

- Zjawami, duchy są przeźroczyste - odpowiedziała Maria.

- Widzisz nas tak, jak nas zapamiętałaś - dodał Howard.

- Dobra, w takim razie pozostaje drugie pytanie, co tu jest granie? Dlaczego tu jestem? - zapytał.

Otwórz oczy, Kapitanie✔S.R.Where stories live. Discover now