Rozdział 14

334 63 84
                                    

OKEJ NIE PLANOWAŁEM TEGO WRZUCAĆ ALE WASZA FRUSTRACJA JEST KUREWSKO PIĘKNA.

No ale nie jestem psychopatą, łapcie i teraz wieki czekajcie na więcej bo wena mi przeszła ;)






-Brenny... - Szepnął czując jak w tej sekundzie jego serce roztrzaskało się na miliardy kawałków. Nie mógł uwierzyć jak... jak mógł tego nie zauważyć? Cała złość nagle... nagle wyparowała. Zastąpiło ją... sam nie wiedział. Czuł... czuł wszystko. Oboje się nie odzywali trwając w ciszy a po twarzy młodszego z nich płynęły słone łzy. 

-Chcę... chcę na ciebie spojrzeć... Ale... Ale nie mogę... - W życiu nie słyszał tak załamanego głosu. Starszy mężczyzna, zawsze taki silny, pewny siebie, broniący go teraz wyglądał tak... bezbronnie i... i na krawędzi, gdy niegdyś pięknie świecącymi a teraz poblakłymi tęczówkami błądził po jego twarzy. 

-Beebo... dlaczego... co się stało? - Zapytał drżącym głosem nie potrafiąc... był w szoku... ogromnym szoku. Dlaczego... jak? 

-Nie wiem. Nie mam pojęcia to... to się stało. Po prostu. Z dnia na dzień było coraz gorzej i... i kłamałem. Za każdym razem jak... jak jechałem do pracy... Ry, straciłem prace. Wyrzucili mnie. I... jeździłem po okulistach ale... - Pokiwał przecząco głową wypowiadając bezgłośnie najgorsze co Ryan kiedykolwiek mógł usłyszeć. Był debilem. Oni obaj byli. Brendon za nie powiedzenie mu a Ryan za nie zauważenie. Jakim... jakim cudem? Jego narzeczony był... był ślepy? Oh to... to dlatego wchodził w meble i... i nie. To nie mogła być prawda. Zagarnął mocno go do siebie i owinął się wokół niego ramionami czując zacisk w gardle i mokro na policzkach. 

-Dlaczego mi nie powiedziałeś? Unikałeś mnie tak długo i to... przez to? B, dlaczego? - Pocałował go w ramię czując jak mężczyzna zaczyna się trząść. Nie powiedział nikomu? Ile to w sobie trzymał? Od jak dawna się to działo? 

-Ja... kurwa - Odwrócił się na chwile czując jak łzy lecą mu po twarzy. - Bałem się. Że mnie zostawisz. Ry, ja... ja całkowicie nie widze. Wszędzie... wszędzie jest tak ciemno, Ry... boję się - Zaczął bardziej drżeć, chłopak szybko wciągnął go na swoje nogi, mimo małych protestów, i zaczął głaskać po plecach. 

-Shh, nigdzie nie idę. Jesteś głupi, nigdy cię nie zostawię. Na dobre i na złe, w zdrowiu i w chorobie, póki śmierć nas nie rozłączy, głupku - Powiedział czując się... bezsilnie. Jego mężczyzna cierpiał a on sam... nie potrafił mu pomóc. - Spokojnie, cichutko, nie płacz. Damy sobie radę, prawda? Zawsze dajemy. Póki łączy nas miłość, nic innego się nie liczy. Ja... i tak idzie mi coraz gorzej w szkole, nie wyrabiam. Już dawno myślałem by to rzucić, pójdę do pracy. I kochanie, będę twoimi oczkami. Damy sobie radę, przeżyjemy to - Zapewniał go chociaż sam potrzebował zapewnień. Starał się robić to dla nich obu, gdy nagle mężczyzna się zerwał i zszedł z niego.

-Nie, nie! Wciąż mogę pisać, mogę pracować z domu! Znajdę nową pracę, patrz! - Chciał go zatrzymać, już powoli wyciągał rękę gdy Brendon sięgnął szybko po laptopa. Wypierał to wszystko. Ryan obserwował gdy kruczo-czarno włosy męczył się z odpaleniem laptopa, z wpisaniem hasła. Widział, jak ten naprawdę się stara. Myszką próbuje trafić w notatnik, ale zamiast tego odpalił jakąś aplikacje powyżej. I to dość daleko powyżej. Widział, jak ten stuka w klawiaturę nie tworząc żadnych konkretnych słów. Nawet jeśli by trafiał, na ekranie nic się nie pojawiało. Pojawiły się za to ponownie łzy w oczach Uriego który zaciskał teraz dłonie na bokach laptopa. Ryan powoli zabrał go z jego rąk i odsunął na bok przyciągając swojego narzeczonego do siebie. 

-Shh, Brenny. Spokojnie, damy sobie radę. Nie musisz pracować, zobacz, to nasza szansa. Chcieliśmy zostać muzykami, teraz możemy się na tym skupić - Przypomniał lekko nimi kołysząc. Uśmiechał się nawet jeśli... jeśli jego słońce tego nie widziało. Starszy mężczyzna płakał mu w ramionach trzymając się mocno jego koszulki. Odsunął się lekko by poblakłymi tęczówkami błądzić po twarzy swojego księżyca. Łzy spływały mu po twarzy gdy unosił drżącą dłoń. Przesunął nią po buzi ukochanego i zamknął oczy.

-Ja... ja już... już n-nigdy cię... - Warga mu zadrżała a dłoń opadła na materac. Ryan szybko ją złapał i uniósł do swojej twarzy. Nie wiedział... nie wiedział co powiedzieć, nie umiał go pocieszyć. Siedzieli w ciemności, bez lampek, jedynie księżyc oświetlał ich sypialnie. Ale to nie równało się do ciemności, w jakiej znajdował się Brendon. Muszą... muszą jechać do okulisty. Tak. Ryan go tam zaciągnie. I... i się dowiedzą. Jest lekarstwo, wyzdrowieje! Tak musi być! Zaraz na jego twarzy pojawiła się druga dłoń, i teraz obie opuszkami palców badały jego twarz. Czoło, brwi, oczy, nos, policzki, broda, szczęka. Dopiero na końcu usta. Więcej łez pojawiło się na jego twarzy gdy zaciskał powieki przypominając sobie jego obraz. Obraz za którym... za którym będzie tęsknił najbardziej...

-Jesteś... - Zaczął słabym głosem. - Jesteś taki piękny... chcę cie zobaczyć... chociaż ten jeden, jedyny, ostatni raz... - Szepnął wiedząc, że to niemożliwe. Nasłuchał się tego już od wszystkich okulistów w stanie. "Przykro mi, panie Urie. Niestety nie mogę nic z tym zrobić". Wyszukał dłonią ponownie jego ust i przysunął się delikatnie go całując. Zaraz potem oparł się o jego szyję czując ramiona ciasno obwinięte wokół siebie. Usta szatyna co chwilę lądowały na jego czole. 

-Ry... Ry ja... ja nie chce... nie chce... - Powtarzał i ponownie się uniósł by w akcie desperacji zaciskać i otwierać powieki, jakby miało to pomóc. Ale nieważne co zrobił, wciąż nie widział... 




CLIFFHANGER

The Glitter Is Gone | RydenWhere stories live. Discover now