Rozdział 18

290 65 47
                                    

Ryan wziął głęboki oddech i otworzył drzwi.

- Grace, Boyd miło was widzieć. Wejdźcie, śmiało. - Przywitał się i od razu przytulił kobietę która cmoknęła go w policzek a następnie podał dłoń mężczyźnie który z uśmiechem lekko ją ścisnął. Weszli do mieszkania.

- Zapraszam do salonu, Brendon zaraz przyjdzie. - Oświadczył i pomógł matce Brendona zdjąć jej marynarkę. Odwiesił ją na wieszak by potem uśmiechnąć się pod nosem gdy Grace wyjęła z torebki dwie pary papci i podała mężowi oraz sama sobie założyła. Małżeństwo usiadło na kanapie w salonie. Boyd rozsiadł się wygodnie za co dostał lekko w kolano od żony by się poprawił. Grace ubrana była w ładną lawendową bluzkę, lekko luźną ale w pasie delikatnie ściągniętą cieniutkim sznureczkiem. Miała także białe spodnie do kostek a jej włosy były upięte w malutki kok. Jej mąż miał na sobie ciemne jeansy oraz niebieską koszulę w kratę, wyglądał śmiesznie ubrany tak wpół oficjalnie zwłaszcza, że przez jakiś czas Ryan mieszkał u nich i przyzwyczaił się do albo garnituru albo bokserek.

- Kawy, herbaty? Zaraz podam ciastka i placki. - Zaproponował chcąc odłożyć w czasie nieuniknione.

- Ryruś, dwie herbaty. I pomóc ci z tymi plackami? Nie musieliście nic kupować. - Kobieta uśmiechała się szeroko, to przez ten uśmiech właśnie w tym momencie Ryanowi pękło serce. Oni nie wiedzieli... Ale zaraz się dowiedzą. 

- Zaraz przyniosę, proszę, siedźcie. - Od razu uciekł do kuchni gdzie lekko skrył się za szafkami. Zagryzł delikatnie zaciśniętą dłoń. Nie wiedzą i Rossa właśnie obleciał strach. To on będzie tym który powie rodzicom, że ich dziecko jest ślepe. Zaczął odrobinę szybciej oddychać więc nalał sobie szybko szklankę wody i wypił połowę zawartości uspokajając się. Wziął głęboki wdech by następnie wstawić czajnik i zasypać cztery szklanki. Wrzucił saszetki melisy dla nich wszystkich. Przyda im się. A zwłaszcza Ryanowi i jego miejmy nadzieję wciąż przyszłym rodzicom. Powoli zaczął wyciągać ciastka, placki i wszystkie słodycze które ułożył na dwóch podłużnych, brązowych talerzach. Wrócił z uśmiechem do salonu i ułożył je na stole włączając jedną z płyt Beatlesów na gramofonie który od nich dostali gdy się wprowadzali. Następnie wrócił do kuchni po talerzyki, łyżeczki i widelczyki które rozłożył. Dopiero potem zaniósł herbaty i usiadł na fotelu. Patrzył jak Grace od razu nakłada sobie sernika i kroi go na pół drugą połowę przekładając mężowi na talerz. Zawsze lubił ich relacje.

-Więc? Wczoraj mówiłeś, że to bardzo ważne, żebyśmy przybyli dzisiaj. - Odezwał się Boyd miłym głosem lecz Grace od razu spiorunowała go spojrzeniem.

-Boyd! Może chłopcy się stęsknili? To także bardzo ale to bardzo ważny powód. Ryan bardzo cię za niego przepraszam. Znasz go, od razu do sedna. - Po tym roześmiała się dźwięcznie. Ale chłopak wciąż okropnie się denerwował więc zaczął się bawić widelcem. Upił trochę gorącej melisy i lekko się sparzył ale olał to.

-Właściwie, to masz rację tato um... musimy wam coś powiedzieć. - Mruknął odkładając i kubek i widelczyk. Nagle szczupła, kobieca dłoń pojawiła się na jego kolanie.

-Ryan... jesteś w ciąży? - Spytała a Ross o mało się nie popluł bo zakrztusił się śliną i zaczął kaszleć.

- C-co?! N-nie! Co? Faceci nie mogą...! - Zareagował od razu a kobieta wyraźnie odetchnęła.

- Wiem, że nie mogą. Ale kto was tam wie czy jakie operacje czy tabletki czy co to tam młodzież wymyśla. Czytałam ostatnio o chłopcu który zaszedł w ciążę dlatego pytam. - Ryan wyraźnie pobladł na samą myśl bo zaczął już chyba wariować. Na szczęście Boyd dodał coś o tym, że chłopiec zmieniał płeć i był dziewczyną i... i jakiś niewidzialny ciężar spadł Ryanowi z serca. Jezu... tak się nie robi!

- Nie. Nie jestem w ciąży, nie będę w ciąży, Brendon też nie. Ale mogę paść na zawał przez takie oskarżenia. - Ostrzegł trzymając się za bluzkę w miejscu gdzie było jego serce. Zejdzie zanim im powie i to nie ze stresu przed ujawnieniem tajemnicy. - Tu chodzi o Brendona i... i z góry zapowiadam nie jest w ciąży, nawet nie zaczynaj, proszę. To poważna sprawa. - Powiedział i to było błędem. Rodzice Brena jakby zwariowali. Momentalnie spojrzeli na siebie a potem na Rossa.

- Coś mu się stało? - Padło pierwsze pytanie ojca Uriego. Chłopiec otworzył usta ale nie zdążył nawet odpowiedzieć.

- Gdzie on jest? - Padło kolejne z ust kobiety więc odwrócił się w jej stronę.

- Coś z jego pracą? - Kolejne pytania już się zlewały. Coś nie tak z pracą? Został zwolniony? Jest chory? Miał wypadek? Wszystko dobrze? Gdzie on jest? Gdzie mój syn? Jest w szpitalu? Ktoś go skrzywdził? Zerwaliście? Miliony pytań zawalały jego słuch i umysł przez co powoli został wpędzony w stan przed atakiem paniki. Zaczął głośno i szybko oddychać patrząc przytłoczony na usta które się nie zamykały. Mówiły, mówiły, mówiły i mówiły. Słowa płynęły zalewając jego twarz. Dusił się pod ich natłokiem aż w końcu nie wytrzymał i gwałtownie wstał, fotel obił się o jego łydki i poleciał do tyłu powodując huk. Sam Ryan miał zamknięte oczy biorąc głębokie wdechy, słowa ucichły, przestały płynąć. Mentalna, mokra szmatka została mu zdjęta z twarzy a gdy uchylił powieki, nie na niego patrzyli sprawcy lęku.

Rodzice Brendona patrzyli w miejsce za Ryanem. W stronę sypialni młodych dlatego odwrócił się tam.

Przy ścianie stał Brendon, jedna noga badawczo wysunięta do przodu.

Dłonie ułożone na ścianie.

Stał w miejscu.

Usta miał lekko rozchylone.

Głowę miał skierowaną prościutko przed siebie.

Nie patrzył na nich.

A na jego nosie spoczywały ciemne okulary.


Hej, wybaczcie że tak krótki, brak weny :/ ale nie chciałem zostawić was z niczym! Wyrobiłem się w równy tydzień, jestem z siebie dumny! Btw jak się czujecie z powrotem do szkoły? Kill me

The Glitter Is Gone | RydenOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz