Rozdział 25

416 58 99
                                    

Mijały... miesiące. 

Powoli.

Jak delikatny wietrzyk oplatały Rossa.

Wlatywały prosto w jego serce raniąc go raz za razem.

Pierwsze dwa miesiące były chyba najcięższe.

Jego serce szalało z braku czułości, braku dotyku, braku rozmowy, braku spojrzenia tych pięknych oczu.

Ale z czasem...

Z czasem nie zmieniło się nic. Za każdym razem gdy Ryan przekraczał prób szpitala jego serce nawiedzała nadzieja. Bo może to TEN dzień? Może dzisiaj jego kruczoczarne bóstwo uchyli powieki? Ross nie wymagał wiele. Nie pragnął by jego mężczyzna nagle wstał, zaczął biegać, skakać i ciągnąć go do ołtarza.

Pragnął jedynie... by Brendon uchylił powieki. By w pełni świadomy spojrzał na niego. Albo chociaż... chociaż żeby ruszył palcem. Małym u nogi, to by było idealne.

Dlaczego by było idealne?

Bo to by oznaczało, że wraca mu czucie. Że wraca mu świadomość. Że... że gdy odepną go od tej maszyny... jego serce się nie zatrzyma a płuca nie przestaną działać. 

Tak, pragnął drgnięcia malutkim palcem u nogi.

Ale minęło już dziesięć miesięcy a nic się nie działo.

Lekarze wiele razy byli w pomieszczeniu prosząc rodziców Uriego o zgodę. Niestety, Ryan nie miał prawa decydować. Nie był nikim z rodziny, nie był mężem. Nawet jeśli bardzo chciał być, nie był.

Nie zdążyli. A świadomość, że już nigdy... że możliwe iż nigdy już nie zdążą... ta świadomość nie pozwalała mu odejść od jego łóżka. Dzięki tej świadomości rzadko kiedy wychodził ze szpitala. Chciał... chciał spędzić możliwie ostatnie ich chwile razem.

I nawet mimo prawie roku już w tej sytuacji, myśl, że może stracić miłość swojego życia... nie potrafił. Nie potrafił w jakikolwiek sposób tego... 

Nie przeżyje tego. Jeśli Brendon nigdy się nie obudzi... Jeśli jego serce się zatrzyma... Ryanowskie zrobi to samo.

Wycierając kolejne łzy, szatyn ze ściętymi włosami znowu na krótko odłożył którąś-dziesiętną książkę na bok i westchnął cicho opierając się łokciem o materac i patrząc na ukochanego. Bogu dzięki pielęgniarki pomogły mu go ogolić i przyciąć mu włosy, musiał wyglądać idealnie gdy się obudzi.

- Huh, zawsze byłem ciekaw o czym jest ta cała boska komedia. I prawdę mówiąc, myślałem, że będzie ciekawsza... - Powiedział zachrypniętym głosem. Przez ostatnie miesiące przeczytał na głos więcej książek niż kiedykolwiek w swoim życiu. Chciał zajmować Brendona różnymi historiami. Chciał do niego mówić i wymyślać różne rzeczy by ten tylko był zainteresowany. Żeby się obudził. 

- Więc, na co następnego masz ochotę, mój drogi? Co powiesz na... - Zaciął się na chwilę. Czego jeszcze nie czytał? Było wiele książek, ale żadna nie przychodziła mu do głowy. Położył się głową na materacu, swoją szczupłą dłonią przesunął po wytatuowanym ramieniu mężczyzny.

- Wiesz... przyzwyczaiłem się do tych pikań. Właśnie teraz się zorientowałem. I chyba bardziej wolałem gdy zwracałem na nie uwagę bo teraz... jest cicho. Za cicho bez twojego głosu. Nawet nie wiesz jak cieszę się, że mamy razem mnóstwo filmików i nasze piosenki. Znam je już na pamięć, gdy wracam do domu to lubię ich posłuchać. Jest... - Poczuł ponowne łzy które zdusił w sobie. Przełknął ciężko ślinę. - Jest taki jeden... leżymy razem w łóżku, jeszcze u twoich rodziców w mieszkaniu. Jeden z pierwszy jakie nagraliśmy. Przez dłuższy czas jest cisza, po prostu patrzysz na mnie, aż w końcu szepczesz tym... tym swoim głosem, że mnie kochasz. I mówisz mi dobranoc jednocześnie przyciągając mnie do przytulenia. Tęsknie za tym... - Przyznał unosząc się by przetrzeć twarz. Ryan przez te wszystkie miesiące wyrobił sobie całkiem niezłą rutynę... co tylko wszystko pogorszyło. Każdy dzień wyglądał tak samo.

- Idę do łazienki, skarbie. I poproszę pielęgniarki o zmianę kroplówki, kończy ci się już powoli. Zaraz przyjdę, kocham cię. - Obiecał podnosząc się. Cmoknął go jeszcze w poliko, dopiero potem zwrócił się do wyjścia.

Prawie wyszedł z pokoju.

Prawie.

Kiedy coś przykuło jego uwagę. Odwrócił się szybko a jego krótkie włosy opadły mu na czoło. 

Brązowe oczy podążały za każdym powolnym drganiem. Powoli zalewały się łzami...

Aż w końcu...

W końcu... po tylu miesiącach...

Napotkały idealnie kasztanowe spojrzenie...



THE END




Hmmm, cóż mogę rzec. Nie miałem w planach tak szybko tego kończyć, jednak jak sami widzicie, opowiadanie było ciągnięte już na siłę a fabuła powoli przeciągała się niczym ósmy sezon pamiętników wampirów /których definitywnie nie oglądałem. Mhm/.

Ale chciałbym wam jeszcze podziękować. Za wspólną podróż, wspólne emocje, przeżycia i rozmowy w komentarzach. Gdy zaczynałem to opowiadanie jeszcze pod tytułem "The Good, The Bad & The Dirty" nigdy nie sądziłem, że zostanie ono tak mile przyjęte.

Mimo iż posiadałem jakieś opowieści przedtem, były one skrajnie hetero, poniżej osiemnastu i nigdy nie zostały tak pięknie przyjęte jak te.

Dzięki wam, drodzy czytelnicy zyskałem odwagę by publikować swoje dzieła, nie tylko opowiadania, ale także moje rysunki. 

Zawdzięczam wam cholernie wiele.

Dlatego właśnie dziękuję wam.

I zapewniam, że nie zostawię was tak jak wy nigdy nie zostawiliście mnie mimo długich przerw. 

I pamiętajcie.

Coś się kończy, a coś się zaczyna.

❤ ❤ ❤  Do zobaczenia  ❤ ❤ ❤ 

Naabot mo na ang dulo ng mga na-publish na parte.

⏰ Huling update: Nov 14, 2017 ⏰

Idagdag ang kuwentong ito sa iyong Library para ma-notify tungkol sa mga bagong parte!

The Glitter Is Gone | RydenTahanan ng mga kuwento. Tumuklas ngayon