Rozdział 17

355 65 89
                                    

Następny ranek przyszedł zdecydowanie za wcześnie. Ryan uchylił delikatnie powieki by po chwili je przymknąć i tak parę razy. Przez nie zasłonięte rolety jasne promyki tańczyły po jego twarzy irytując go do granic niemożliwości. Koniec końców, po paru minutach szatyn z jękiem pełnym niezadowolenia i frustracji podniósł się z hebanowej poduszki którą każdego ranka żegnał z wielkim bólem serca. Spojrzał na chwilę z uśmiechem na śpiącą po jego prawej postać, mężczyzna leżał na boku, plecami do ukochanego a jego małe dłonie wsunięte były pod jego czuprynę. Ross uśmiechnął się i delikatnie poprawił na nim pierzynę samemu wydostając się z niej.

Przeciągnął się i wiedząc, że Brendonowi będzie przeszkadzać duszność w pomieszczeniu uchylił okno i odsłonił je następnie kierując się do szafki przed którą przetarł powoli oczy i ziewnął w dłoń. Dzisiaj spotykają się z rodzicami Brendona aby powiedzieć im o tym co się stało. Powinni wyglądać... dobrze. Przez okno wpadał przyjemny wietrzyk zapowiadający iż na dworze jest całkiem zimnawo.

Dlatego właśnie wybrał dla swojego ukochanego bokserki, czarne jeansy prawdopodobnie jego, bo jakieś takie krótkawe na Ryana oraz białą koszulę. Później rozepnie mu ładnie dwa pierwsze guziki i podwinie rękawy. Sobie wybrał szarą bluzkę na krótki rękaw, bokserki i czarne rurki. Do tego ćwiekowany pasek i założy skórzaną kurtkę. Po cichu krzątał się po pokoju by wyciągnąć prasowalnice i żelazko, może z dwie minuty później koszula jego ukochanego była idealnie wyprasowana i złożona w kostkę, tak jak spodnie i cała reszta. Ułożył mu ubrania na stoliku nocnym.

Następnym w kolejce był prysznic, więc tam właśnie udał się ze swoimi ubraniami po cichu zamykając za sobą drzwi od sypialni oraz łazienki. Rzeczy do założenia ułożył na szafce by samemu wyskoczyć z przenoszonej piżamy którą wrzucił do kosza na pranie. Wieczorem uda się do pralni oraz na zakupy, ich lodówka chyba potrzebowała napełnienia. To brzmiało jak plan, wpierw spotkanie z rodzicami, potem załatwi wszystko co potrzebne. Oh musi jeszcze iść do uczelni po papiery i by zrezygnować. Cóż, magisterkę może zrobić... później. Kiedyś. Może nigdy. Trudno, nigdy nie lubił szkoły. Pozwolił by ciepła woda obmywała jego spięte ciało pomagając mu się zrelaksować.

Szatyn sięgnął po płyn do ciała oraz gąbkę i powoli oraz porządnie obmył swoje blade ciało by następnie sięgnąć po szampon i zrobić to samo ze zdecydowanie zbyt długimi włosami. Dopisał fryzjera do mentalnej listy. Odchylił się twarzą do tryskającej wody i gdy piana zniknęła, z westchnieniem wyłączył wodę. Wyszedł ze swojej bezstresowej strefy sięgając po miękki ręcznik którym owinął się w biodrach i ciut mniejszy którym wytarł włosy. Stając przed lustrem na dywaniku ogolił się z lekkiego zarostu a następnie wytarł całe ciało i wskoczył w ubrania.

Kiedy zagościł w kuchni, pierwszym co zrobił było wstawienie wody na dwie kawy i właśnie miał sięgać do lodówki gdy umięśnione ramiona owinęły się wokół jego torsu. Uśmiechnął się pod nosem i odwrócił przytulając zaspanego mężczyznę.

-Dzień dobry. - Przywitał się Ross wplątując dłoń w czerń puchatych włosów. Patrzył na swojego, niższego od siebie pięknisia który tak uroczo ziewnął.

-Doberek. Idę pod prysznic, chciałem się przywitać. - Po tym, mężczyzna zaczął się od niego odsuwać ale Ryan zatrzymał go jeszcze na szybki pocałunek i klepnięcie w tyłek.

-Na etażerce po swojej stronie łóżka masz ubrania. Wyprasowałem ci koszule, dzisiaj przyjadą twoi rodzice, pamiętasz? Zapowiedzieli, że będą koło dwunastej, a jest dziesiąta. - Przypomniał narzeczonemu który tylko kiwnął głową i zniknął w korytarzu. Ryan powrócił do przygotowywania śniadania.

Na stole stały już dwie ciepłe kawy, talerze z goframi oraz syrop na samym środku stołu. Po jednej jego stronie siedział Brendon, który sprawnie operował sztućcami a po drugiej Ryan powolnie konsumujący. Nim zjedli dwie wielkie porcje zdążyli porozmawiać o całkiem codziennych sprawach. Zakupy, podatki, co się dzieje na świecie, rachunki no i oczywiście nie w międzyczasie zdążyli także omówić parę spraw dotyczących ślubu którego terminu jeszcze nie mieli. Była to póki co luźno rzucona sprawa która kiedyś miała się przydarzyć.

O jedenastej trzydzieści byli już gotowi i krzątali się po mieszkaniu. Brendon się denerwował i to cholernie a to wpływało na jego rozpoznanie w terenie. Wciąż wpadał na szafki, kota czy ściany ale w momencie gdy wleciał idealnie czołem w nos Ryana, chłopak sapnął i zatrzymał go.

-Beebo, nie denerwuj się. Będzie dobrze, ja z nimi pogadam, okej? Może zaczekasz w sypialni, tak jak się umówiliśmy? - Spytał poprawiając mężczyźnie koszule. Podwinął mu porządniej i równiutko rękawy a następnie zgiął ładnie kołnierz.

-Może masz racje... kochanie, tylko błagam... wytłumacz im to jakoś ładnie, dobrze? I przyjdź potem po mnie. Postaram się nie podsłuchiwać. Dobra? - Gdy tylko Urie dostał cmoknięcie w czuprynę, ewakuował się do sypialni. Pół godziny później Ryan wpuścił rodziców Brendona domofonem i czekał na górze z otwartymi drzwiami.

The Glitter Is Gone | RydenWhere stories live. Discover now