~ VII ~

2.6K 115 36
                                    

— Naprawdę nic mi nie jest — warknęłam do pielęgniarki, która mnie opatrywała. Miałam zaledwie parę zadrapań na rękach i kilka siniaków. Ta jedynie na mnie zerknęła i nadal starała się znaleźć coś, przez co mogłaby zatrzymać mnie w szpitalu. — Dobra, dość tego — byłam zdenerwowana, że nie mogłam zobaczyć co dzieje się ze Stevem. Odepchnęłam ją brutalnie i wyszłam z sali.

Na korytarzu zobaczyłam Nataszę, która siedziała na krześle i zawzięcie pisała coś na telefonie jedną ręką, drugą miała zabandażowaną. Może ona będzie w stanie mi pomóc...

— Nat... — zaczęłam cicho. Odwróciła głowę w moją stronę i uśmiechnęła się blado.

— Sala czterdzieści sześć — nie musiałam nawet pytać, dobrze wiedziała o co mi chodziło. Pokazała mi nawet stronę, w którą powinnam się udać.

— Dziękuję. Dobrze, że nic ci nie jest — powiedziałam i pobiegłam we wskazanym przez nią kierunku.

Szybko otworzyłam drzwi i zobaczyłam śpiącego Steve'a. Nie wyglądał źle, a jego obandażowana klatka piersiowa unosiła się w miarowym rytmie. Usiadłam na krześle obok łóżka Steve'a i objęłam jego dłoń moimi. Oparłam czoło o jego przedramię, a z moich oczu zaczęły lecieć łzy. Nie powinieneś tu leżeć, Steve.

— To ty jesteś Julia? — usłyszałam zmęczony kobiecy głos. Początkowo nie zauważyłam starszej kobiety, która leżała na łóżku obok drzwi. Byłam zdziwiona, że wie jak mam na imię.

— Tak, to ja... — odpowiedziałam niepewnie.

— Steve dużo mi o tobie opowiadał — wyjaśniła mi, widząc moje zdezorientowanie.

— Zna go pani?

— Nazywam się Margaret Carter. — nie wiedziałam jak mam na to zareagować. Mężczyzna, do którego żywię dość mocne uczucia leży w jednej sali z kobietą, którą niegdyś kochał. Jednakże nie miałam żadnych powodów, by mieć do niej albo do niego o to pretensje. W końcu sam powiedział mi, że nic już do niej nie czuje.

— Miło mi — powiedziałam po chwili dość niezręcznej ciszy.

— Opiekuj się nim. Daj mu to, czego nigdy nie miał. Miłość jest trudna, zwłaszcza w tym zawodzie. Ale czuję, że dasz radę. — powiedziała spokojnym tonem. — Kochaj go mocno, wybaczaj błędy, bo nie wie jak ma się zachowywać w związku, nigdy przedtem w nim nie był. Dwudziesty pierwszy wiek tym bardziej mu tego nie ułatwia. I nie miej mu za złe tego, że nie powiedział ci od razu kim jest, miał ku temu powody.

— Wiem, rozmawialiśmy na ten temat zanim... No wie pani — powiedziałam i popatrzyłam na twarz Steve'a.

— Nie martw się, wyjdzie z tego — powiedziała i uśmiechnęła się. — W swoim życiu doświadczył o wiele, wiele więcej groźniejszych urazów. Serum nie sprawiło, że jest niezniszczalny, ale jest w stanie przeżyć rzeczy, które dla zwykłego człowieka są śmiertelne. Czasami tylko potrzebuje dłuższego odpoczynku.

~~~

Po trzech dniach obserwacji wypisano mnie ze szpitala. Przez cały ten czas Julia była przy mnie i właśnie to dawało mi siłę. Trzymałem ją za rękę, kiedy wchodziliśmy do Stark Tower i zauważyłem zazdrosne spojrzenia Sharon rzucane w naszą stronę.

Sharon Carter to agentka T.A.R.C.Z.Y., która nie raz i nie dwa dawała mi do zrozumienia, że nie chciała być tylko moją znajomą z pracy. Jednak jej pokrewieństwo z Peggy spowodowało, że nie chciałem nic do niej poczuć. I nic nie czułem, nie potrafiłem. Nie byłem w żaden sposób winny i nawet Peggy stwierdziła, że to lepiej dla mnie.

Zdecydowanie lepiej, biorąc pod uwagę to, że w moim życiu pojawiła się drobna osóbka, która w przeciągu kilku dni dała radę mnie zdobyć.

Naprawdę się zakochałem.

W końcu przyznałem to sam przed sobą, byłem tego w stu procentach pewien. Ale wiedziałem, że to nie będzie łatwy związek. Nie, jeśli nawet jedno z nas będzie w Avengersach. I to mnie martwiło.

Wjechaliśmy windą na nasze piętro, Julia odprowadziła mnie pod drzwi pokoju, a ja zaprosiłem ją, by weszła. Była jedna rzecz, której dowiedziałem się od Fury'ego, kiedy wieziono mnie do szpitala i o której musiałem jej powiedzieć.

— To serum, o którym ci mówiłem... — zacząłem.

— Serum superżołnierza? — zapytała, a ja skinąłem potakująco głową.

— Ono... Przestaje działać.

~~~

— To serum, o którym ci mówiłem... — zaczął Steve.

— Serum superżołnierza? — zapytałam, a on skinął potakująco głową.

— Ono... Przestaje działać. — dokończył Rogers, a moje serce zamarło. Nie mogłam w to uwierzyć. Co się stanie, jeżeli całkowicie przestanie działać, a Steve nadal będzie musiał walczyć?

— I co teraz? — zapytałam trzęsącym się głosem.

— Musimy stąd uciec. I tak nie mielibyśmy tutaj przyszłości. — odpowiedział irytująco spokojnym głosem. — Ale najpierw zrobimy to, po co tak naprawdę do nas dołączyłaś. Znajdziemy ich i wykończymy, nawet na własną rękę.

***

Stark siedział przy komputerze i naciskał różne przyciski na panelu znajdującym się obok już od pół godziny.

— Mamy ich! — wykrzyknął nagle. — Są jakieś piętnaście minut drogi stąd.

Wybiegliśmy na ostatnie piętro budynku, gdzie znajdowały się małe samoloty.

— Myślałem, że Quinjety znajdują się tylko na Helicarrierze — odezwał się Clint. Quin-co na Heli-czym?

— Udało mi się przemycić parę tutaj. No wiesz, szybciej można z nich skorzystać i takie tam... — odpowiedział wymijająco Tony.

— Możemy już lecieć? — zapytałam, bo Clint już otwierał usta, żeby coś powiedzieć. Nie chciałam tracić ani minuty. Wielkie wrota zaczęły się otwierać.

— A, właśnie. Julia i Steve, Natasza i Clint, ja i Bruce. — zaczął Tony. — Thor, ty... — ale nie zdążył nawet dokończyć, bo gromowładny zamachnął się swoim ukochanym młotem i wyleciał przez otwarte już wrota. — Ty lecisz sam...

Wszyscy weszli do samolotów według instrukcji Tony'ego i po chwili wszyscy już lecieliśmy w kierunku wyznaczonym na kokpicie. Byłam zdenerwowana, bałam się i nic nie mówiłam.

— Damy radę, nie zamartwiaj się tak — powiedział Steve. Każdy tak mówi, ale jego głos mnie uspokoił.

***

Byliśmy na miejscu dokładnie po piętnastu minutach, tak jak mówił Stark. Naszym oczom ukazał się mały domek pośrodku lasu. Niczym by się nie wyróżniał, gdyby nie kręcili się obok uzbrojeni mężczyźni w mundurach. Thor już na nas czekał.

— Barton, czas użyć twoich zdolności — powiedział Stark. Clint tylko skinął głową i zniknął gdzieś pomiędzy drzewami. Nagle strażnicy jeden po drugim zaczęli padać na ziemię bez oznak życia. Każdy z nich miał strzałę dokładnie między oczami.

— Dobry jest — powiedziawszy to, Stark znacząco szturchnął Nataszę w ramię. Thor dostał nagłego ataku śmiechu, który stłumił wsadzając sobie prawie całą pieść do ust. No nie powiem, pojemny jest.

— Jesteśmy na misji, idioto! — warknęła na niego Romanoff.

— Dobra, już się nie odzywam! Ale będziemy mieć niezłe darcie od Fury'ego jak tylko wrócimy.

— Jakoś mnie to nie obchodzi — mruknął Rogers. Ja tylko spojrzałam na niego i złapałam za rękę, błagając w duchu, żeby nic nikomu się nie stało, bo będzie to tylko i wyłącznie moja wina, to z mojego powodu tutaj jesteśmy.

Obok nas zjawił się Barton, co znaczyło tyle, że na straży nie ma już nikogo. O dziwo nie włączył się jeszcze żaden alarm, a my udaliśmy się w stronę drzwi wejściowych.

Osobisty Superbohater | Kapitan AmerykaDonde viven las historias. Descúbrelo ahora