~ IX ~

1.9K 109 16
                                    

Kolejną rzeczą, jaką pamiętam był szpital. Okropne światło, którego blask powstrzymywał mnie od otwarcia oczu, ktoś trzymający mnie za rękę i głos tej samej, irytującej pielęgniarki, która kilka dni temu chciała mnie zatrzymać na obserwacji.

— Nie powinien pan tu tyle siedzieć, proszę pana — zaświergotała pielęgniarka. — Minęło już sześć dni. Powinien pan się zabawić, a nie tkwić tutaj i rozpaczać, bo nic jej nie będzie. Chyba — zaśmiała się z własnego dowcipu, a ja miałam ochotę otworzyć oczy, narażając się na to cholerne światło, wstać pomimo wciąż dużego bólu w brzuchu i uderzyć ją tak, żeby najbliższe trzy, ewentualnie dziesięć lat spędziła pod kroplówką. Masz szczęście, że nie mam na nic siły. Ale jak już wstanę... Cóż. Nie będzie tak kolorowo. Uśmiechnęłam się szatańsko w duchu.

— Będę siedział tutaj tyle, ile uznam za stosowne — ten głos. Głos, który poznałabym na końcu świata...

— Za pół godziny kończę pracę, może dałbyś się wyciągnąć na kawę? — zapytała przesłodzonym tonem. Na szczęście Steve przez lata uodpornił się na zaloty panienek, które szukały atencji u każdego mężczyzny.

— Po pierwsze: nie przypominam sobie, żebyśmy przechodzili na "ty" — powiedział sucho. No dawaj, Angel. Wykrzesaj z siebie chociaż trochę energii, pomóż mu! — Po drugie: nie pijam kawy, a jedyna osoba, dla której zrobiłbym taki wyjątek, leży właśnie nieprzytomna na łóżku szpitalnym. Po trzecie...

— Po trzecie — zebrałam się w sobie, złapałam Rogersa mocniej za rękę i otworzyłam oczy, patrząc z nienawiścią na tę kościstą sukę. — To mój mężczyzna. I jeżeli nie znudziło ci się oddychanie prostym nosem to radzę ci, żebyś zamknęła twarz i wyszła stąd w trybie natychmiastowym. — ostatnie zdanie wypowiedziałam z taką samą słodyczą, z jaką pytała Steve'a o wyjście na kawę. Ona jednak nie ruszała się i patrzyła na mnie ze zdziwieniem. — Ogłuchłaś? Albo stąd wyjdziesz albo sama zaraz będziesz podłączona do kroplówki.

— Ciekawe jak, skoro nie możesz się ruszać — prychnęła z pogardą. Tego już za wiele. Wyrwałam Rogersowi dłoń i wstałam z łóżka. Jedynie lekko się zachwiałam. Wyrwałam i oderwałam od siebie wszystkie rzeczy, które trzymały mnie blisko łóżka, po czym podeszłam do tej, pożal się boże, pielęgniarki.

— Julia, proszę cię, zos...

— Przez chwilę daj spokój, nie chcę denerwować się podwójnie — przerwałam mu. — Słuchaj, wywłoko — syknęłam. — Odpieprz. Się. Od. Mojego. Faceta. Aż tak bardzo brakuje ci bolca?

— Julia, uważaj na język! — krzyknął Steve, za co oberwał poduszką, którą szybko zdjęłam z łóżka i rzuciłam w niego.

— Nie przeszkadzaj mi teraz! — warknęłam. Nie powinnam się na nim wyżywać, ale nic nie poradzę na to, że sam się w to pchał.

— Nawet twój facet ma cię dość — rzuciła. Była butna, ale w jej oczach widać było przerażenie. Zdenerwowałam się i zacisnęłam palce prawej ręki na jej szyi. Nie panowałam nad sobą.

— Przed chwilą sam ci powiedział, że jestem jedyną osobą, z którą poszedłby na kawę nawet mimo tego, że jej nienawidzi. Ale jestem pewna, że jakiś bezdomny chętnie skorzysta z twojej oferty. A teraz wynoś się stąd, a jeżeli spróbujesz komukolwiek o tym powiedzieć, to możesz już zacząć kopać sobie grób. Łyżeczką do herbaty — dodałam po chwili zastanowienia i wyrzuciłam ją za drzwi.

W przypływie złości i adrenaliny nie zauważyłam, że z jeszcze niecałkowicie zasklepionej rany zaczęło ubywać mi krwi. Poczułam się słabiej i musiałam przytrzymać się ściany, żeby nie upaść. W sekundzie obok mnie znalazł się Rogers i położył na łóżku. Bezradnie popatrzył na szpitalną aparaturę, a potem na mnie. Usiadł na krześle, na którym, według nowych informacji, siedział odkąd tu przybyłam.

— Naprawdę leżałam tu sześć dni? — zapytałam, patrząc w te bezdenne, lazurowe oczy. Steve skinął głową.

— Nie powinnaś była tego robić! — podniósł głos. Spojrzałam na niego pytająco. — Wstawać stąd! Nie wiem, co ci strzeliło do głowy, przecież mogło stać się coś dużo... — ale znowu nie dałam mu dokończyć. Pociągnęłam go za kołnierzyk koszulki i przyciągnęłam do siebie.

Desperacko potrzebowałam bliskości, wsparcia, uczucia, poczucia bezpieczeństwa. A wszystko to czułam tylko w ramionach Rogersa. Przytulił mnie mocno, ale nie na tyle, żeby w jakikolwiek urazić istniejącą ranę.

— Chcę do domu — wyjąkałam.

— Julia, nie możesz tak po prostu...

— Błagam cię. Chcę do domu, zabierz mnie stąd...

— Dobrze już, dobrze. Poczekaj chwilę. — mówiąc to, wyszedł z sali. Nie słyszałam wszystkiego dokładnie, ale z jego krzyków wywnioskowałam tyle, że się z kimś kłócił. Po chwili wrócił, pomógł mi się przebrać w czyste rzeczy, które leżały na szafce obok mojego łóżka, jednak odwracał wzrok za każdym razem, kiedy odkrywałam za dużo. Potem wziął mnie na ręce i wyniósł z sali.

Osobisty Superbohater | Kapitan AmerykaOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz