~ XVII ~

1.6K 88 3
                                    

Kiedy byliśmy już w domu, Steve zaczął rozglądać się po salonie, a ja weszłam do mojego pokoju, żeby przepakować się do walizek. Zostawiłam kilka koszulek i spodni, które wzięłam ze sobą do Stark Tower w pośpiechu i zabrałam inne. Teraz przynajmniej miałam chwilę czasu na wybranie lepszych ubrań.

Po kilkunastu minutach wróciłam do salonu. Steve siedział na kanapie i trzymał coś w rękach.

— Byłaś taka szczęśliwa... Nikt nie powinien był was rozdzielić — powiedział. Podeszłam bliżej i zauważyłam, że wpatrywał się w zdjęcie, na którym byłam osiemnastoletnia ja i Tata.

— Było, minęło. Teraz przynajmniej mam satysfakcję z zemsty — mruknęłam. — Czekaj, skąd to się tu wzięło?! — wykrzyknęłam patrząc na opartą o kanapę tarczę z vibranium.

— Nie mogłem się z nią rozstać i wziąłem ją ze sobą — powiedział Steve wesołym tonem.

— Niee pozwalasz nikomu zbliżyć się do niej na odległość bliższą niż dwa metry, więc to logiczne, że nie mogłeś się z nią rozstać, ale nie widziałam, żebyś zabierał ją ze sobą...

— Byłaś tak wzburzona, że nawet nie zwróciłaś na to uwagi — w jego oczach widać było wesołe ogniki. Nigdy jeszcze ich nie widziałam, a dodawały mu niesamowitego uroku.

— W sumie to masz rację. Nie pozwolę nikomu sobie rozkazywać. A już zwłaszcza tej jednookiej małpie — nie zauważyłam nawet kiedy podniosłam głos.

— Nie bulwersuj się tak. Już nikt nigdy nie będzie mówił ci co masz robić — mówiąc to, Steve podszedł do mnie i pocałował mnie w czoło. Objęłam go za szyję i stanęłam na palcach, by go pocałować. Oddał mi pocałunek z pasją i zaangażowaniem, takim samym jak przed tą misją, po której zdobył kilka nowych blizn. Po wszystkim spojrzał na zegar wiszący na ścianie.

— Nie chcę cię straszyć, ale jeżeli chcemy zdążyć, to powinniśmy się pospieszyć. — powiedział.

— Zdążyć na co? — zapytałam zaskoczona.

— Zobaczysz na miejscu. A teraz zabieraj walizki do samochodu. I jeszcze jedna rzecz, ja prowadzę.

— No chyba śnisz! — oburzyłam się na jego słowa, bo nigdy nie pozwoliłam nikomu prowadzić mojej perełki.

— Obiecuję, że nic się jej nie stanie — powiedział, patrząc mi w oczy. Czyżbyś czytał mi w myślach, Rogers? — Ufasz mi?

— Oczywiście, że tak! — na te słowa Rogers tylko się uśmiechnął i wyciągnął dłoń. — Masz szczęście, że cię kocham — fuknęłam, podając mu kluczyki do mojego skarba.

— Z niczego nigdy nie cieszyłem się bardziej — powiedział i cmoknął mnie w czubek nosa. Poprosiłam go jeszcze o dodatkowe pięć minut i zabrałam wszystkie moje wspólne zdjęcia z Tatą i schowałam je do torby, w której miałam portfel i telefon, z którego i tak bardzo rzadko korzystałam.

***

— Steve... — zaczęłam.

— Tak, kochanie? — po raz pierwszy tak do mnie powiedział, na co lekko się zarumieniłam. — Rumienisz się — zauważył z chytrym uśmieszkiem, za co dostał ode mnie pięścią w ramię.

— Dlaczego jesteśmy na lotnisku? — zapytałam.

— Zawsze myślałem, że ludzie uczęszczają na lotnisko po to, żeby gdzieś wyjechać — odpowiedział.

— Wiesz coś, czego ja nie wiem?

— Być może — chytry uśmieszek nie schodził z jego twarzy nawet na sekundę. Przewróciłam oczami i złapałam go za rękę.

Oboje mieliśmy na sobie czapki z daszkiem i okulary przeciwsłoneczne, a ja dodatkowo musiałam założyć blond perukę, którą przed wyjściem z domu dał mi Steve. Nie miałam pojęcia, skąd ją wytrzasnął i szczerze mówiąc, chyba nie chciałam tego wiedzieć. Jedyną rzeczą, jaką powiedział mi Steve była godzina odlotu - szesnasta trzydzieści. Nie wiedziałam jednak gdzie lecimy. To miała być niespodzianka. Jeżeli wylądujemy w jakimś miejscu, gdzie śnieg nie topnieje nawet w lipcu to osobiście cię zamorduję, Rogers.

Mieliśmy jeszcze pół godziny wolnego czasu, dlatego postanowiliśmy usiąść na krzesłach z dala od ludzi.

— Steve, a co z tarczą? Przecież czujniki mogą... — zaczęłam szeptem, ale ten nie dał mi dokończyć.

— Żaden z tych czujników nie jest w stanie wykryć vibranium. To zupełnie inny stop — odszepnął.

— To dobrze... — jednak nie wszystko było dobrze. Jedna rzecz męczyła mnie od momentu przyjazdu na lotnisko, ale starałam się tym nie przejmować, ufałam Steve'owi.

— Coś nie tak? — ależ oczywiście. Superżołnierz, mężczyzna idealny i cesarz psychologii jak zawsze musiał zauważyć najmniejszą zmianę w moich oczach. Westchnęłam tylko i zapytałam:

— Co z nami? Przecież T.A.R.C.Z.A. i tak dowie się gdzie jesteśmy. Znają wszystkie nasze dane...

— Nie przejmuj się tym. Zadbałem o to, żeby już nigdy nikt nie zniszczył naszego szczęścia, Rosie.

— Słucham?!

Osobisty Superbohater | Kapitan AmerykaOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz