~ XIV ~

1.6K 99 1
                                    

Natasza zabrała mnie do szpitala i zaprowadziła pod salę, którą dobrze znałam. Popatrzyłam Nataszy w oczy, a ona tylko skinęła mi głową na znak przyzwolenia. Wzięłam głęboki oddech i weszłam do sali.

Mój wzrok od razu spoczął na leżącym Rogersie, nie widziałam jego twarzy, ale i tak oczy nagle mnie zapiekły. Wiedziałam, że nie na długo powstrzymam się od łez. Nie zwracając uwagi na leżącą obok drzwi Margaret, podeszłam do łóżka Steve'a, a oddech ugrzązł mi w piersi.

Zobaczyłam jego twarz, która kiedyś była symetryczna i bez najmniejszej skazy - teraz widniały na niej głębokie rozcięcia, które zostały zaszyte i kilka mniejszych, które tego nie wymagały, ale byłam pewna, że i tak zostawią po sobie blizny. Największe rozcięcie biegło od lewego oka, przez nos i usta aż do samej brody.

Przyciągnęłam do siebie krzesło, usiadłam na nim i złapałam Steve'a za dłoń.

Był inny, bardziej... męski. Nie wiedziałam, że kiedykolwiek tak pomyślę. Już od dawna był dla mnie ucieleśnieniem męskości, ale każda rana, każda blizna czyniła go bardziej człowieczym i męskim. Wcześniej można było pomyśleć, że jest niezniszczalny, po żadnej walce nie pozostawał nawet najmniejszy ślad. Ale teraz widać było, że wraca do stanu zwykłego człowieka, a nie superżołnierza. Pochyliłam się nad nim i pocałowałam w czoło, po czym przejechałam zewnętrzną stroną dłoni po jego policzku.

Nie mogłam oderwać od niego wzroku, a moje oczy powoli wypełniały się łzami.

— Nie wiedziałam, że da się kogoś kochać tak mocno, jak ty kochasz jego — usłyszałam głos dobiegający od strony drzwi.

— Jak widzisz - da się. To wcale nie jest trudne — odpowiedziałam, nie odwracając wzroku od Steve'a, a łzy same zaczęły spływać po moich policzkach.

***

Siedziałam w sali Rogersa kilka dni, wychodziłam z niej tylko po to, by się umyć i skorzystać z toalety, mimo tego, że lekarze wręcz wyganiali mnie do domu. Mówili mi, że nie wiadomo kiedy mężczyzna się obudzi, ale jeżeli tak się stanie - powiadomią mnie o tym od razu. Nie obchodziło mnie to, nie chciałam go opuszczać. Tak jak on nie opuszczał mnie.

Nie zamieniłam z Margaret Carter wielu zdań, zwyczajnie nie miałam na to ochoty. Nie wiedziałam, która była godzina, zupełnie nie zwracałam na to uwagi. Zmęczona oparłam czoło o ramię Steve'a, który nadal był w śpiączce i usnęłam.

Obudziło mnie delikatne głaskanie po ręce. Otworzyłam oczy i spojrzałam w górę. Mój wzrok napotkał oczy Rogersa. Moją głowę od razu wypełniło tysiące różnych myśli i uczuć. Byłam szczęśliwa, ale jednocześnie się bałam. Szczęśliwa dlatego, że nic mu nie jest, że żyje. Bałam się dlatego, bo nie wiedziałam ile misji uda mu się jeszcze przeżyć bez serum krążącego w jego żyłach.

— Wróciłeś do mnie...

— Nie mogłem cię zawieść — odpowiedział. — Kocham cię.

— Ja ciebie też kocham, Steve. — powiedziałam i pocałowałam go delikatnie, bo nie chciałam zrobić mu krzywdy.

Osobisty Superbohater | Kapitan AmerykaWhere stories live. Discover now