3.

577 59 0
                                    

Kiedy Frederick Chilton otwiera oczy, doświadcza najprzyjemniejszej chwili dnia. To chwila, która towarzyszy jedynie pobudce i z każdym kolejnym razem staje się coraz krótsza, toteż Frederick obawia się, że pewnego dnia obudzi się, a ona nie nastanie: przez pierwsze sekundy, zanim jeszcze wraca mu świadomość, może się rozkoszować błogą amnezją.
Lekarze uważają jego powrót do zdrowia – jako takiego – za cud. Frederick słyszał już identyczne określenia, zbyt często, aby teraz mógł znaleźć w nich pociechę. Nie czuje się zdrowy. Czuje się odarty ze skóry.
 ― Panie Chilton?
Gałki oczne Fredericka obracają się; spojrzenie mężczyzny zatrzymuje się na stojącym w drzwiach sanitariuszu.
 ― Doktorze ― poprawia go.
 ― Och, nie jestem lekarzem ― odpowiada ten idiota. ― Ktoś chce się z panem widzieć.
Frederick unosi coś, co było niegdyś brwią. Miał kilku gości w pierwszych dniach po tym, jak wjechał rozjarzony niczym kometa na podziemny parking, ale niewielu wróciło, by zobaczyć go drugi raz. Odwiedzanie Fredericka nie było ani pozytywnym, ani zdrowym doświadczeniem.
Tym większe jest zaskoczenie mężczyzny, kiedy chwilę później widzi, kto przyszedł do niego z wizytą.
 ― Panienka Lounds ― wita ją. ― Cóż za miła niespodzianka.
 ― Cieszę się, że tak to pan odbiera, doktorze Chilton. ― Dziennikarka uśmiecha się. ― I przykro mi z powodu tego, co pana spotkało.
 ― Z powodu mojego wypadku, panienko Lounds? Tak nazwał to jeden z chirurgów. Wypadek; jakbym spadł ze schodów albo miał stłuczkę.
 ― Hannibal to wypadek ― odpowiada zwięźle Freddie.
 ― Nie Hannibal mi to zrobił, tylko Will Graham. ― Frederick nadal czuje ciężar jego dłoni na swym ramieniu. A raczej na tym, co z niego zostało.
 ― Myślałam, że Czerwony Smok.
Nie jest to wprawdzie pytanie, ale Frederick i tak na nie odpowiada.
 ― A jak panienka uważa, kto podsunął mu ten pomysł? To zostało zaplanowane. Will Graham doskonale wiedział, co robi. Był ciekaw, co się wydarzy. ― Frederick nie potrafi zapanować nad nutą obrzydzenia, która wkrada się w jego głos. Przerywa, aby pociągnąć ze słomki wiszącej w odległości kilku cali od jego twarzy. Gardło szybko mu wysycha. Lekarze twierdzą, że nawdychał się ognia, aż przepaliło mu przełyk. ― Niech mi panienka wierzy, taki właśnie był plan Willa Grahama.
 ― Pewnie nikt panu jeszcze nie powiedział ― mówi Freddie, wygładzając nieistniejącą fałdę na materiale marynarki ― że zeszłej nocy Will Graham i Hannibal Lecter zniknęli, zostawiając FBI tylko zalany krwią dom przy plaży.
Frederick nie zawraca sobie głowy pytaniem o źródło jej wiedzy. Choć rubryka należąca do panienki Lounds kipi od absurdu, musi przyznać, że w przypadku prowadzonych przez TattleCrime dochodzeń pozyskane przez Freddie informacje zwykle okazują się rzetelne. Nagle oblewa go fala strachu, jakiego od czasu wypadku jeszcze nie czuł.
Dopiero po chwili w swym przerażeniu orientuje się, że dziennikarka nadal coś do niego mówi.
 ― FBI chce sprzedać światu własną wersję tej historii. Taką, według której Will Graham jest bohaterem, albo ofiarą. To od ludzi, którzy wiedzą lepiej, którzy ucierpieli z ich rąk i doświadczyli ich bezwzględności, zależy, czy będzie to jedyna historia, jaką usłyszy świat.
 ― Od ludzi takich jak my ― wpada jej w słowo Frederick.
Freddie się uśmiecha. Jest to pierwszy uśmiech, jaki widzi Frederick od wielu tygodni; jest dla niego niczym przebijający się przez ciemność blask latarni morskiej. Tymczasem dziennikarka sięga do torebki i wyciąga dyktafon.
 ― Otóż to.    

Jak powietrze (HANNIBAL, Hannibal x Will, +18)Where stories live. Discover now