8.

459 51 0
                                    

Kiedy Will otwiera oczy, Hannibala nie ma w pobliżu. Podnosi się i na próbę porusza ramieniem, ale kończy się to spazmem bólu. Uczucie niepokoju wraca i wiedzie go ku drzwiom w poszukiwaniu mężczyzny. Chce go znaleźć jak najszybciej. Kiedyś utrzymywał, że nie chce wiedzieć, gdzie jest i co robi Hannibal. Twierdził, że pragnie zerwać kontakty z człowiekiem, który przez pięć lat był w jego życiu wszechobecny. Teraz jednak wydaje się, że nie jest w stanie znieść nawet jednej dzielącej ich ściany. Chciałby mieć chociaż tyle przyzwoitości, by poczuć się z tym głupio.
Nie musi szukać długo. To nie jest duża łódź, ma najwyżej trzydzieści stóp długości. Hannibal siedzi przy stole w małej jadalni, czysty, odprężony i pogrążony w lekturze. Trzymana przez niego książka wygląda jak skradziona z jakiegoś klasztoru. Pewnie napisano ją ręcznie jakąś osobliwą starą czcionką w nieużywanym od tysiąca lat języku, który Lecter oczywiście zna. Najwyraźniej ich żaglówka ma na wyposażeniu średniowieczną bibliotekę.
 ― Dzień dobry, Will. Tu jest kawa, jeśli masz ochotę ― wita go Hannibal, podnosząc głowę.
Will nalewa sobie trochę napoju do filiżanki. Czuje się bardziej stabilny niż wczoraj, z jego wzrokiem też jest lepiej, ale wciąż ma zawroty głowy i mdłości, które towarzyszą mu od chwili oświecenia. Euforia. Potęga. Will zasiada naprzeciwko Hannibala i zastanawia się, czy kipiące w nim emocje kiedyś się uspokoją. Nie jest pewien, jak długo jego ciało będzie w stanie to znieść. Dłoń, w której trzyma filiżankę, drży lekko.
 ― Jak się czujesz? ― pyta Hannibal.
Will parska. To takie banalne pytanie – jedno z tych, które słyszy się w życiu milion razy – ale nie potrafi znaleźć słów, którymi mógłby na nie odpowiedzieć.
 ― Czuję euforię. Jakby mój umysł... płonął.
 ― Czujesz się potężny?
Will przytakuje.
 ― Tak. Och, tak.
Hannibal się uśmiecha.
 ― Jestem rad, że wybrałeś dla nas inną drogę, Will.
Młodzieniec znów się śmieje, co skutkuje bólem w pozszywanym policzku. Musi teraz wyglądać jak potwór Frankensteina. W pewnym sensie nim jest.
 ― Nie wiem, dokąd prowadzi ta droga. Ciągle mam wrażenie, że odejdziesz.
 ― Zapewniam cię, Will, że nie mam zamiaru odejść. Czekałem na to zbyt długo, żeby teraz nie wytrwać do końca. ― Ciemne oczy Hannibala połyskują odcieniem czerwieni, gdy to mówi. Jego głos jest spokojny i opanowany, ale w słowach czai się intensywność, którą Will odczuwa niemal fizycznie. ― Twoja droga prowadzi tam, gdzie sam skierujesz jej bieg. Powiedz mi. Wiesz już, czego pragniesz?
Will kiwa krótko głową.
 ― Zemsty ― szepcze. ― I... tej potęgi. Tego uczucia. Uczucia, że żyję. ― Niemal syczy, nie potrafiąc zapanować nad słowami i pragnieniem, które wyrażają. ― Tego pragnę.
Hannibal ukazuje krzywe kły w jednym z nieczęstych u niego wyraźnych uśmiechów. Właściwie promienieje. Sięga przed siebie i ujmuje w dłonie rękę Willa. Razem obejmują filiżankę. Uczucie ciepła pali skórę młodego mężczyzny.
 ― Dokonamy naszej zemsty. Świat przed nami zadrży ― obiecuje Lecter. Jego głos jest niski i Will czuje echo tych słów bardziej w swych żyłach i kościach aniżeli w uszach.
Jego nerwy buzują. Komórki trawi ogień. Will czuje się odrodzony. Stał się nowym istnieniem zrodzonym z krwi, soli i księżycowego światła. Przełyka ślinę. Napina i rozluźnia mięśnie szczęki, wpatrując się w oczy Hannibala przez niewiarygodnie długie chwile. Świat przed nimi zadrży. I Will drży. Drży z powodu rozpierającej go energii, z powodu krwi wrzącej w żyłach i w szpiku. Może wcale nie dręczy go strach i niepokój. Może to ekscytacja i głód. Droga, którą podążą, będzie zgodna z jego wizją.
Will wie już, od czego zacząć.

Jak powietrze (HANNIBAL, Hannibal x Will, +18)Where stories live. Discover now