27.

307 28 0
                                    

Czajnik gwiżdże i Molly napełnia wrzącą wodą filiżankę Alany, a następnie swoją. Zasiada naprzeciwko gościa, unosi naczynie, zamyka oczy i z lekkim uśmiechem wdycha zapach lawendy i rumianku. W duchu Molly jest szczęśliwą osobą. Los wielokrotnie wystawił jej wewnętrzny spokój na próbę, jednak mimo to zdołała pozostać optymistką. Stało za tym prawdopodobnie jej praktyczne podejście: zawsze wiedziała, jak skupić się na tym, co jest do zrobienia, i w ten sposób była w stanie przebrnąć przez najtrudniejsze czasy.
Optymizm jest jedną z wielu rzeczy, które Will w niej kochał, a przynajmniej tak twierdził. Uśmiech Molly blednie, powieki unoszą się.
 ― Proszę mi wybaczyć, że przybywam tak bez zapowiedzi ― mówi Alana. ― Nie byłam pewna, jak się z panią skontaktować i, prawdę mówiąc, wolałam nie korzystać z telefonu. To dla mnie w tej chwili zbyt niebezpieczne.
 ― Współczuję pani ― mówi szczerze Molly i Alana uśmiecha się z cieniem smutku.
 ― Dziękuję. Jak się pani czuje?
Pani Graham wzdycha ciężko.
 ― Przede wszystkim zdezorientowana ― wyznaje. Doktor Bloom ma w sobie coś, co sprawia, że chce się mówić jej prawdę – ale uczciwość zawsze była domeną Molly. Być może czuje z tą kobietą jakąś więź, ostatecznie Alana też kochała kiedyś Willa i również nie zdołała przywrócić mu stabilności i poczucia bezpieczeństwa. Will powiedział kiedyś, że była zupełnie inna, zanim doktor Lecter ją zmienił. Molly zastanawia się, jak bardzo mogły być wówczas do siebie podobne.
 ― Pewnie ma pani wiele pytań ― odzywa się pani Bloom. ― Po części dlatego tu jestem. Wątpię, aby Jack dał pani okazję do ich zadania.
 ― To prawda ― potwierdza Molly. ― Ale to pewnie przez brak snu. Podejrzewam, że zaznał go ostatnio mniej niż ja. Wytrzymałość mam we krwi.
 ― Will również ma.
Na te słowa pani Graham pochmurnieje. Jest wytrzymała, optymistyczna i praktyczna, ale to trudne. I wcale nie robi się łatwiejsze. Wysłała Wally'ego do dziadków (rodziców swego świętej pamięci męża) w Oregonie, zanim jeszcze opuściła szpital. Agent FBI w okularach przeciwsłonecznych i ciemnej kurtce zabrał jej syna i poprowadził ku wejściu na pokład; los Willa był nieznany.
 ― Mogę więc pytać, o co zechcę, i pani mi odpowie?
 ― Jeśli będę w stanie.
 ― Dobrze. ― Molly marszczy czoło i dmucha na herbatę. ― Czy mój mąż żyje? Pani zdaniem ― dodaje szybko, widząc uniesioną brew Alany.
 ― Moim zdaniem ― mówi Alana ― niemal na pewno tak.
 ― A... doktor Lecter?
 ― Jestem pewna, że Hannibal żyje ― oznajmia pani Bloom ― i równie pewna, że nie pozwoliłby Willowi umrzeć.
 ― Ale dlaczego? ― pyta bezrefleksyjnie Molly. ― Will zawsze powtarzał, że są wrogami. Że doktor Lecter to obsesyjny szaleniec, który wielokrotnie usiłował go zabić.
 ― Powiedział pani prawdę. Albo jej część.
 ― Więc nie są wrogami?
 ― Trudno jest znaleźć słowo, które dobrze opisałoby to, czym dla siebie są, czym byli i czym, jak możemy podejrzewać, się stają. ― Alana pociąga z filiżanki niewielki łyk herbaty. ― Kiedyś bliskoznacznym określeniem mogło być Nemezis. Przez większą część tej znajomości mieli swoje własne, odmienne wyobrażenia na temat tego, kim dla siebie są. Teraz jednak, i jest to równie niebezpieczne dla Willa, jak dla nas, ich wyobrażenia zaczynają się ze sobą pokrywać.
 ― Bez urazy, ale teraz jestem jeszcze bardziej zdezorientowana.
 ― Może opowie mi pani, co jej powiedział?
A więc Molly opowiada. To prosta historia, choć kiedy teraz ją powtarza, zauważa luki, których nie dostrzegała wcześniej, niespójności, które powinna była zauważyć. Dlaczego nie zwróciła na nie uwagi?
 ― Powiedział, że poznał doktora Lectera, kiedy badał z FBI sprawę Dzierzby z Minesoty i przez kilka miesięcy pracowali razem. Potem nabrał podejrzeń co do Lectera i ten w ramach zemsty wrobił go w morderstwo. Podobno na początku mu pani nie wierzyła. ― Przygląda się twarzy Alany, ale jej wyraz pozostaje niezmienny. ― Mówił też, że przyjaźniła się pani z Lecterem ― więcej niż przyjaźniła ― i że znała go pani od bardzo dawna. I że Lecter miał wrodzoną charyzmę, której jemu brakowało, więc łatwo było mu przekonać wszystkich, że to Will jest niestabilnym mordercą. Ale po tym, jak oczyszczono go z zarzutów, udało mu się zdemaskować doktora Lectera.
Pani Bloom pociąga kolejny łyk z filiżanki.
 ― A więc w tej wersji wydarzeń ― mówi ― Willa i Hannibala łączyły wyłącznie stosunki zawodowe, które przerodziły się we wzajemną nienawiść, gdy Will odkrył prawdę?
Molly przytakuje. Czuje okropny ciężar w klatce piersiowej. Jakim cudem Willowi udało się wszystkich przekonać o swej niewinności? W jaki sposób odkrył prawdę? I dlaczego doktor Lecter tak się uwziął akurat na niego? I jak to się stało, że nie zadała mu nigdy żadnego z tych pytań? Nie jest głupią osobą. Zwykle dopytuje, zanim w coś uwierzy. Dlaczego nie w tym przypadku?
 ― Jakie były według pani ich stosunki? ― pyta, choć nie jest pewna, czy chce usłyszeć odpowiedź.
Alana spokojnie lustruje gospodynię wzrokiem, chyba wyczuwając jej strach. W końcu odpowiada.
 ― Intymne. Nikt nigdy nie znał Hannibala tak dobrze, jak zna go Will Graham. A Will...
 ― Nikt nigdy nie znał Willa ― Molly przełyka ciężko ślinę ― oprócz Hannibala.
Alana nie mówi nic, ale jej spojrzenie zza unoszącej się znad ich filiżanek pary wystarcza kobiecie za potwierdzenie. Jest w nim współczucie, które boli panią Graham niemal tak, jak świadomość własnej naiwności, własnej ślepoty.
 ― Powiedział mi to, w co chciał, abym wierzyła. A ja uwierzyłam mu na słowo.
 ― Ludzie tacy jak Will i Hannibal ― podejmuje doktor Bloom i Molly wzdryga się na łatwość, z jaką przychodzi jej umieszczenie ich w tej samej kategorii ― są dobrzy w sprawianiu, by ludzie im wierzyli. ― Alana milknie na chwilę. ― Proszę się nie obwiniać. Oni doskonale wiedzą, jak sprawić, by człowiek przeoczył pewne rzeczy. Nawet bardzo bystry człowiek.
 ― Nie obwiniam siebie. Obwiniam Willa.
 ― To właściwe, ale proszę się zastanowić nad jego motywami. Wątpię, aby chciał panią skrzywdzić.
 ― Nie chciał, to prawda ― zgadza się Molly. ― Było mu prawdopodobnie łatwiej nie mówić mi prawdy. Ale postąpił nieuczciwie. Naraził mnie i mojego syna na niebezpieczeństwo. I gdzie jest teraz? Może powinnam dać wiarę temu, co pisze Tattler. Chyba trzeba było to zrobić już dawno temu.
 ― To, co wam zrobił, jest niewybaczalne ― przyznaje Alana ― ale jest też zrozumiałe. Myślał, że będzie w stanie uwolnić się od swoich problemów u pani boku i że prawda nie będzie miała wtedy większego znaczenia. Wyznanie jej tylko wszystko by skomplikowało: jemu byłoby trudno o tym mówić, pani poczułaby się zagubiona. A jakie to miało znaczenie, skoro zamierzał odtąd wieść dobre, zdrowe życie? Zresztą prawie mu się to udało. Gdyby Jack po niego nie przyszedł, jestem niemal pewna, że byłby z panią szczęśliwy do końca życia.
Na chwilę zapada cisza.
 ― Czy jestem w niebezpieczeństwie? ― przerywa ją w końcu Molly.
Alana wygląda na zadowoloną, jakby Molly wreszcie zaczęła zadawać właściwe pytania.
 ― Nie sądzę ― mówi, przechylając nieznacznie głowę. ― W ich przypadku ostrożności nigdy za wiele, ale Will nie jest złą osobą. ― Molly prycha na te słowa. ― Mimo że zataił przed panią prawdę, poślubiła go pani. A przynajmniej jakąś jego część.
 ― Hannibal nasłał na mnie i na mojego syna Czerwonego Smoka ― zauważa Molly, nie komentując słów doktor Bloom. ― Czy nie powinnam się bardziej martwić o jego uwagę niż o Willa?
Alana potrząsa głową. Jej brązowe włosy połyskują w słońcu wpadającym przez kuchenne okna.
 ― Teraz, kiedy ma Willa, pani go nie interesuje. ― Molly wzdryga się niepowstrzymanie, ale doktor Bloom uprzejmie tego nie komentuje, i całe szczęście, ponieważ próby uspokajania jej czy pocieszania byłyby teraz dla pani Graham nie do zniesienia. ― Nie zaryzykowałby utraty Willa niepotrzebnym atakiem na kogoś mu bliskiego. A nie ma już potrzeby, by panią atakować.
Ta myśl nie niesie zbyt dużego pocieszenia, a jedynie przypomina Molly, ile straciła. Kobieta wpatruje się w widoczny za oknem zaśnieżony ogródek. Psy skończyły już jeść i węszą, kopiąc dziury w śniegu.
 ― Chyba nie chcę wiedzieć nic więcej.
 ― Nadal może mu pani pomóc ― mówi nagle Alana i pani Graham znów na nią spogląda. ― Will nadal panią kocha. Po prostu nigdy nie potrafił się kontrolować, gdy był pod wpływem Hannibala. Ale znajomość z panią pozwoliła mu panować nad sobą przez lata. Kiedy zobaczyłam go w zeszłym miesiącu, uderzyło mnie, jak dobrze wygląda, i to za pani sprawą. Jeśli mu przypomnimy, wróci do nas. Dociebie, Molly.
Pani Graham marszczy brwi, zastanawiając się nad słowami Alany. To doprawdy okropne. Przeżyła śmierć ukochanego i w wieku dwudziestu ośmiu lat musiała zacząć życie na nowo, z dzieckiem i lękiem przed ciemnością. Dużo przeszła. Jeszcze zanim poznała Willa Grahama, zdawało się jej, że wyczerpała limit cierpienia. To, co się dzieje teraz, o co prosi ją doktor Bloom, jest najokropniejszą rzeczą z tych wszystkich.
 ― Nie chcę go z powrotem ― mówi po długiej chwili ciszy. ― Może gdyby chodziło tylko o mnie. Ale muszę też myśleć o Wallym. ― Na te słowa przez twarz Alany przemyka rozczarowanie. ― Kocham Willa, chcę... Życzę mu jak najlepiej.
Patrzy za okno, na drzewa, śnieg i psy. Buster przewrócił się na plecy i tarza się radośnie w białym puchu, zamiatając śnieg ogonem, jakby chciał zrobić śnieżnego anioła. Za nim trzy inne psy biegają w tę i wew tę, wyszarpując sobie wzajemnie dużą, rozwidloną gałąź. Gdy kobieta zamyka oczy, widzi wśród nich Willa – jako część tego radosnego grona – odwzajemniającego jej uśmiech.

Jak powietrze (HANNIBAL, Hannibal x Will, +18)Where stories live. Discover now