26.

312 29 0
                                    

 ― Witaj, Bedelio ― mówi Will, schodząc po ostatnich niewysokich stopniach do wnętrza kajuty. Nie wydaje się przejęty wymierzoną w niego bronią. Ma na sobie garnitur, który może być równie dobrze czarny, jak granatowy; jest za mało światła, żeby Bedelia mogła ocenić. Niebieski, myśli jednak. Hannibal chciałby, żeby podkreślał kolor jego oczu. Will Graham wygląda cholernie dobrze jak na kogoś, kto przetrwał zarówno Czerwonego Smoka, jak i Hanibala Lectera, ale jeden z jego policzków szpeci ciemna, czerwona linia. ― Cóż za miła niespodzianka. Nie uwierzysz, ale właśnie miałem złożyć ci wizytę. I oto jesteś. ― W jego głosie słychać gniew. Kiedyś nie zwykł używać tego tonu. Bedelia wcześniej słyszała go tylko raz, podczas ich ostatniego spotkania. Graham powiedział jej wówczas, że powinna wyjechać z miasta.
Gdyby mogła cofnąć czas, pewnie by go posłuchała.
Jej umysł trawi strach. Jedynie szept pozwala Bedelii zapanować nad drżeniem głosu.
 ― Gdzie jest Hannibal?
 ― Dlaczego nie zabijesz mnie i nie sprawdzisz, czy się pojawi? ― pyta Will i kobieta błyskawicznie orientuje się, że ma słuszność.
Opuszcza nieco broń, ale ciągle zaciska na niej palce.
 ― Chowasz się za reputacją swojego chłopaka? ― pyta i uśmiecha się ironicznie. ― Jakże to... ryzykowne.
 ― Chcę tylko oszczędzić ci kłopotu ― mówi młodzieniec, postępując krok do przodu. ― Z pewnością chciałabyś mnie teraz zabić, ale jesteś bystra i wiesz, co się stanie. Bycie bystrym bardzo często wszystko psuje, czyż nie, Bedelio?
 ― Bez wątpienia zepsuło związek z Frankensteinem ― odpowiada kobieta. ― Przynajmniej mój. ― Cofa się wgłąb kabiny. Will stoi między nią a jedynym wyjściem. Nie może go zabić. Nie, dopóki bezpośrednio po tym nie jest w stanie zabić Hannibala. Lecter nie przyszedłby po nią od razu. Jeśli jest w pobliżu – a niemal na pewno jest, myśli Bedelia – to nie wpadnie tu jak huragan bez chwili namysłu. Dopadnie ją później. Znajdą ją, kiedy stanie się już zachwycającym dziełem sztuki. Jej mięśnie zostaną rozpostarte wokół żeber i bioder, spokojna twarz zwieńczy zrzucający skórę szkielet. Wszystko to precyzyjnie wkomponowane w bryłę czystego lodu, by upodobnić ją do zatopionych przez Dantego w lodach Kocytu grzeszników. Na przezroczystej tafli napisze jej krwią: „Vexilla Regis prodeunt inferni". A kiedy ją znajdą, wyrżnie również ich, jednego po drugim, aż w końcu zostanie jedynym żywym. Ukazują się sztandary króla piekieł¹. Tak, jak Lucyfer, Hannibal pożre ich, a potem wydali.
Bedelia nie może zabić Willa i spodziewać się, że przeżyje, ale być może zdołałaby go zranić i uciec. Gdyby udało się jej dobiec do ulicy, mogłaby znaleźć schronienie w zatłoczonym barze, zadzwonić do Jacka Crawforda, powiadomić policję, wezwać taksówkę i polecić kierowcy zawieźć się na lotnisko. Tam kupiłaby biletdokądkolwiek, byle dalej stąd.
 ― A więc ― mówi i cofa się o kolejny krok, a Graham postępuje jeszcze jeden do przodu ― Hannibal przekonał cię w końcu, żebyś pozbył się pokusy poprzez... ulegnięcie jej.
 ― Na to by wyglądało ― stwierdza młodzieniec i zbliża się jeszcze bardziej. Tym razem Bedelia decyduje się nie cofnąć i Will uśmiecha się lekko w chorym rozbawieniu tą determinacją.
 ― Zastanawiam się ― kobieta odwzajemnia uśmiech; przesuwa palcem po spuście i przerzuca ciężar ciała na drugą nogę, szykując się do biegu ― jakiej jeszcze pokusie ostatnio uległeś.
Zanim Bedelia zdąża unieść broń, Graham rzuca się ku niej, zmieniając się w rozmytą smugę. W następnej sekundzie już owija wokół niej ramię i unieruchamia jej ręce. W kolejnej kobieta czuje ukłucie igły na swej szyi.
Pokój wiruje, zaczyna znikać w białej mgle. W całej swej bystrości, w całej brawurze, Bedelia osuwa się w pustkę. Ostatnią rzeczą, jaką sobie uświadamia, jest dźwięk czyichś kroków na stopniach.

Jak powietrze (HANNIBAL, Hannibal x Will, +18)Where stories live. Discover now