15.

499 35 2
                                    

Dni mijają i z każdym kolejnym Will jest coraz bardziej nerwowy. Poza dochodzeniem do siebie na pokładzie nie ma prawie żadnych zajęć. Od czasu do czasu Hannibal zmusza go do lekkich ćwiczeń, sprawdzając w ten sposób, jak goi się rana w boku. Młodzieniec skrycie podejrzewa, że nakłaniając go do wyzwolenia się poprzez starożytną, mistyczną praktykę delikatnego rozciągania i terapii fizycznej, Lecter realizuje jakieś fantazje o byciu samurajskim mistrzem.
Przez większość czasu Will może tylko myśleć, rozmawiać, albo patrzeć, jak Hannibal gotuje i słuchać, jak wyraża niezadowolenie z niewielkich rozmiarów i prowizoryczności kuchni. Mimo wszelkich niedogodności Lecter jest w stanie przygotować nadzwyczaj kreatywne dania morskie i podać je w doprawdy zachwycający sposób. Każde z nich Will pochłania gorliwie i, bogowie, nigdy nic nie smakowało tak dobrze jak teraz. Smaki wydają się bardziej wyraziste niż kiedyś. Młodzieniec czuje zarówno posmak słonecznych promieni, które pieściły każdą z roślin podczas jej wzrostu, jak i składniki odżywcze wchłaniane przez roślinę od korzeni. W mięsie ryby wyczuwa posmak wartkiej lodowatej wody, głębinową mgiełkę.
 ― Wybitne ― szepcze, rozkoszując się smakiem świeżych przegrzebków – wciąż w skorupach – spoczywających na iglastych gałązkach jakiegoś drzewa. Nawet skromnie wyposażona kuchnia nie jest w stanie negatywnie wpłynąć na jakość wydawanych przez Lectera potraw.
Hannibal nalewa mu kieliszek białego wina. Nie uśmiecha się, lecz pochwała wyraźnie łechcze jego próżność. W celi z pewnością brakowało mu możliwości imponowania innym. Will jest przekonany, że otrzymywał mnóstwo listów od fanów, ale podejrzewa, że było to mierne pocieszenie wobec pełnego pochwał i zachwytów życia, które wiódł wcześniej. A teraz wszystkim, co ma, jest Will, ponieważ reszta świata drży na samą myśl o nim. Ale ich strach – myśli – też musi być dla niego swego rodzaju komplementem.
 ― Jeżeli twoje podniebienie jest już na tyle wrażliwe ― odzywa się Hannibal ― wyczujesz w mięsie posmak jałowca.
Will zamyka oczy i wyobraża sobie dym unoszący się znad gałązek jałowca, gęsty i aromatyczny. Małże były przypiekane w niskim ogniu wśród zielonego igliwia i jeśli tylko dostatecznie się skupia, niemalże jest w stanie to poczuć.
 ― Masz większą świadomość swojej fizyczności, odczuć cielesnych ― zauważa Hannibal. ― Powiedz mi, czujesz dotyk powietrza na swej skórze?
Will marszczy brwi.
 ― Zamierza mi pan prawić wykłady na temat układu somatosensorycznego, doktorze Lecter?
 ― Oczywiście, że nie ― odpowiada Hannibal; jego oczy połyskują czerwienią. ― Wydaje się to idealnym sposobem, by zepsuć w przeciwnym razie przyjemny posiłek.
 ― Choć raz ― młody mężczyzna uśmiecha się delikatnie ― całkowicie się ze sobą zgadzamy.
 ― Ostatnimi czasy zgadzamy się ze sobą coraz częściej ― mówi Hannibal. Will wsuwa do ust kolejny kęs potrawy, w milczeniu zachwycając się nad łechczącymi język smakami i teksturami. ― Nie sądzisz?
Młodzieniec oblizuje usta, zastanawiając się nad odpowiedzią. Nie myślał o tym aż do teraz, ale czy to nie oczywiste; czy Hannibal kiedykolwiek wcześniej do tego stopnia oddał komuś kontrolę nad sytuacją? W głowie słyszy głos Bedelii, głos Alany. Ostrzegają go: nie łudź się, że Hannibal nie ma całkowitej kontroli nad tym, co się dzieje.
 ― Bardzo szybko przystałeś na wszystkie moje sugestie ― odpowiada ostrożnie.
 ― Teraz, kiedy to zauważyłeś, obawiasz się, co kryje się za moją zgodą. ― Kąciki warg mężczyzny unoszą się. Musi być zadowolony ze swojego przeklętego sprytu. Podnosi spojrzenie znad talerza, napotyka wzrok Willa i z konspiracyjnym uśmieszkiem pochyla się w stronę młodzieńca przez wąski stół. ― Nie musisz się bać ― szepcze i choć zdaje się rozbawiony, jego głos ma łagodną barwę. ― Przystałem na twoje sugestie głównie dlatego, że zupełnie mnie urzekły.
 ― Głównie dlatego ― podkreśla Will i uśmiech Hannibala się poszerza.
 ― Nie całkiem.
 ― Nie.
 ― Nie. Muszę przyznać ― mówi Hannibal i wydaje się znacznie bardziej skruszony, niż młodzieniec mógłby się tego spodziewać ― że w pewien sposób fascynuje mnie obserwowanie twoich poczynań.
 ― To żadna nowość ― zauważa Will. ― Chyba że jest to ciekawość natury zawodowej, doktorze?
 ― Zawsze interesowało mnie, jak zachowasz się wobec serwowanych ci bodźców ― przyznaje Lecter rzeczowo, ale beztrosko, jakby wcale nie przyznawał się właśnie do przyjemności, jaką czerpał z eksperymentowania na umyśle i reakcjach Willa, tylko tłumaczył zasady jakiejś gry lub objaśniał cykl życiowy mszycy. ― Ale teraz jest zupełnie inaczej. Wcześniej jedynie reagowałeś na bodźce. W tej chwili jesteś reżyserem. Sam decydujesz, jakie sceny zawrzesz w swojej sztuce i jak zostaną rozegrane. Wyczuwam w tobie znaczącą zmianę. Czuję ją, odkąd stanąłeś przede mną i zapytałeś o odegranie tego absurdalnego pokazu, który miał zwabić Czerwonego Smoka. O, tak. ― Mężczyzna śmieje się cicho na widok wyrazu twarzy Willa. ― Wiedziałem, że masz swoje własne wizje, inne niż nasz drogi Jack czy Alana. Czułem to w twoim zapachu.
 ― Tak? Czyżbyś potrafił wróżyć z zapachu? ― sarka Will.
 ― Masz na myśli jasnowęszenie? ― dopytuje irytująco zadowolony z siebie Lecter.
 ― Oczywiście, że istnieje na to określenie i oczywiście, że je znasz.
 ― Tak ― odpowiada Hannibal z westchnieniem. ― Jednak nie to miałem na myśli. Zmiana w tobie była ewidentna, Will. Owładnęła cię nadzwyczajna potrzeba ucieczki przed tym, co racjonalne ― kontynuuje, wpatrując się w młodzieńca roziskrzonym wzrokiem. ― Co ją spowodowało?
Jak Will ma odpowiedzieć na takie pytanie? Hannibal wie, że nie mógł wrócić do swojej małej rodziny; doskonale zdawał sobie sprawę z tego, że tak będzie, kiedy podawał Dolarhyde'owi ich adres. Jakimi słowami Will ma wyjaśnić, jak się czuł, kiedy odchodził, zostawiając Lectera w celi po raz (jak wtedy wierzył) ostatni?
Ma bardzo wyraźne wspomnienie tamtych chwil: po opuszczeniu szpitala spojrzał przez ramię, by upewnić się, że jest sam, a potem musiał stawić czoła rozczarowaniu pustą przestrzenią za swymi plecami, w której – przysiągłby – widział czyjąś sylwetkę. Nie mógł wrócić do domu, nie mógł zostać, nie miał dokąd iść, nie miał co ze sobą zrobić. Stanął na chodniku, nagle niezdolny do zaczerpnięcia odpowiednio głębokiego wdechu, i żałował, że nie porzucił Hannibala lata temu, kiedy miał taką szansę, bo w tamtej chwili, uświadomił sobie, w tamtej chwili było już za późno na rozstanie; wiedział, że go nie przetrwa, i jego serce było rozdarte.
Jak ma mu teraz o tym opowiedzieć? Jak wyznać coś takiego? Po wszystkich tych razach, kiedy odrzucał Hannibala, z każdym kolejnym coraz brutalniej... jak może przyznać się do czegoś, czego nie jest w stanie nawet dopuścić do świadomości?
I wtedy Czerwony Smok wrócił zza grobu, i pojawiła się okazja, by...
Will nie może mu tego wyjawić.
 ― Nie mogłem zmarnować takiej okazji ― mówi więc tylko i na krótką chwilę zawiesza wzrok na Hannibalu, by zaraz wrócić spojrzeniem do talerza. Mężczyzna trwa przez chwilę w zamyśleniu. Chwilę później kącikiem oka młodzieniec dostrzega jego uśmieszek. Resztę posiłku spędzają w przyjaznej, pozbawionej niezręczności ciszy.

Jak powietrze (HANNIBAL, Hannibal x Will, +18)Where stories live. Discover now