12.

393 39 2
                                    

Świece dogasają. Wkrótce pokój pogrąży się w ciemności. Dopóki jednak wypełnia go migotliwy blask, Alana sunie dłonią po odbijających ciepłe światło plecach Margot. Jej palce czule gładzą znajdujące się tam blizny. Przez większość nocy spoglądając na ukochaną rozmyśla o tym, jak wielkie ma szczęście, że może z nią być, tutaj, w rodzinnym cieple, po tym, jak obie wymknęły się z objęć śmierci. Dziś jednak nie może pozbyć się myśli, że wszystko, co ma w swoim życiu, nosi na sobie dotyk Willa Grahama.
 ― Powinnam być z nimi ― mruczy Alana. ― Jack będzie mnie potrzebował.
 ― Nie. Ja cię potrzebuję ― protestuje cicho Margot, obracając się pod słodkim ciężarem jej ramienia, pod delikatnym dotykiem jej dłoni. Alana uśmiecha się i obejmuje palcami jedną z delikatnych, jędrnych piersi ukochanej, a ta nie potrafi powstrzymać westchnienia. ― Powinnaś być tutaj... Z nami. W bezpiecznym miejscu ― szepcze i wygina plecy w łagodny łuk pod dotykiem żony, spoglądając na nią spod gęstej firany rzęs i ciężkich powiek.
Alanę uderza jej kruchość, to, jak łatwo byłoby ją skrzywdzić. Jak łatwo mogłaby stracić wszystko, co kocha.
 ― Nigdzie nie jest teraz bezpiecznie ― stwierdza i nachyla się, by złożyć pocałunek na migoczącym w blasku świec, doskonale zarysowanym obojczyku. ― Nie, dopóki ich nie złapią. Mogłabym w tym pomóc.
Margot marszczy brwi i podnosi się, by przysiąść na łóżku i popatrzeć ukochanej w oczy.
 ― Chyba żartujesz ― mówi zirytowana błyskiem determinacji, który widzi w jej spojrzeniu.
 ― Tylko w ten sposób mogę ochronić ciebie i Morgana.
 ― To nie my potrzebujemy ochrony, tylko ty, Alano. To ciebie chce dopaść, a ty chcesz stanąć na jego drodze.
Alana wzdycha i powoli wstaje. Podchodzi do stołu, by ze stojącej nań karafki nalać sobie do szklanki trochę szkockiej. Słyszy, jak Margot owija się szlafrokiem i podąża za nią, jednak nie odwraca się, by spojrzeć żonie w oczy. Nie powtarza jej, co powiedział Hannibal, kiedy ostatni raz się widzieli. Kiedy jeszcze był zamknięty (na Boga, jak mogła być tak głupia, by go wypuścić? Przecież nawet ją przed tym ostrzegał). Nie powtarza słów, w których zapewnił, że jej rodzina należy do niego. Alana doskonale zdaje sobie sprawę z tego, jak łatwo może stracić swoje skarby. Z jaką łatwością Hannibal mógłby ich zabić tylko dlatego, że stanęliby mu na drodze. Czy zabiłby Morgana, zastanawia się, czy istnieje cokolwiek – moralność, litość, sentyment, uprzejmość – co powstrzymałoby go przed skrzywdzeniem dziecka? Kiedy ramiona Margot obejmują ją w talii, wypuszcza drżąco powietrze.
 ― Nie boisz się? ― szepcze do jej ucha Margot. Jest jeszcze druga wersja Alany, starszy model, i ta Alana się boi; ta Alana jest tak przerażona, że nie potrafi wydobyć z siebie dźwięku głośniejszego niż szept ani powstrzymać ciała od drżenia. Jej zgroza przyjmuje postać ciemnej fali, która oplata ją i gniecie, ale nie jest w stanie odebrać odwagi. Obecna Alana doskonale wie, czym jest strach. Pływała już w morzu przerażenia. Piła z niego, pozwalając, by wypełniały ją jego gęste, czarne wody.
 ― Tak ― wydusza i czuje, jak ramiona Margot obejmują ją mocniej. Odwzajemnia ten uścisk. ― Ale znam Willa. Jeśli żyje, jeśli jest z Hannibalem, to nie pozwoli, żeby stała nam się krzywda. ― Żeby mi się stała krzywda, dopowiada w myślach.
 ― Dużo tych „jeśli" ― zauważa uszczypliwie Margot, pieszcząc oddechem kark żony. ― Jeśli żyje, jeśli z nim jest. Jeśli ma jakiś wpływ na to, co robi Hannibal. Jeśli w ogóle chce go mieć. ― Dłoń kobiety zmusza w końcu panią Bloom do odwrócenia się, do spojrzenia na tę zmartwioną minę, do popatrzenia w rozszerzone oczy. Biedna Margot. ― Ufasz mu, Alano?
Odpowiedź brzmi „ani trochę", ale Alana odpowiada inaczej.
 ― Nie do końca.

Jak powietrze (HANNIBAL, Hannibal x Will, +18)Wo Geschichten leben. Entdecke jetzt