20.

322 26 0
                                    

Każe mu umówić się na wizytę, żeby mógł się z nią zobaczyć. Zdecydowała, że ma dość siedzenia w sali przesłuchań. Skoro nalegają, by zaangażowała się w sprawę, to przynajmniej na jej warunkach.
 ― Chciałabym móc powiedzieć, że miło pana widzieć ― mówi. ― Czego ode mnie potrzebujesz?
 ― Chcę, żeby nakreśliła pani czyjś profil ― odpowiada Jack, poprawiając się na krześle.
Bedelia unosi brew.
 ― To nie moja dziedzina.
 ― Akurat w tym przypadku wydaje się pani wprost do tego stworzona. ― Wyciąga z kieszeni kurtki białą kopertę i kładzie ją na niskim, dzielącym ich stole.
Ledwie Bedelia bierze kopertę do ręki, wie już, że są w niej zdjęcia, i domyśla się, co na nich zobaczy.
 ― Hannibal uciekł ― mówi, przez chwilę trzymając zamkniętą kopertę w dłoniach.
 ― Nie jest pani zdziwiona. A to zaskakujące wieści ― zauważa Jack w oskarżycielskim tonie.
Bedelia wzrusza ramionami.
 ― Nie dla kogoś, kto go zna.
Otwiera kopertę i wyciąga plik zdjęć z miejsc zbrodni. Choć serce łomocze jej donośnie, ma nadzieję, że agent Crawford tego nie słyszy. Przegląda fotografie z neutralnym wyrazem twarzy, ale na Boga, ma wrażenie, jakby w jej klatce piersiowej szalał spanikowany wróbel. Bierze głęboki wdech i pozwala, by jej spojrzenie zogniskowało się na punkcie w dali, a uwiecznione na zdjęciach obrazy utraciły na wyraźności. Odzywa się dopiero, kiedy jest pewna, że jej głos nie będzie drżał.
 ― Chce pan, żebym wyjaśniła panu, jakie jest znaczenie tej rzeźby.
 ― Chciałbym zasięgnąć pani opinii w sprawie tego, co dzieje się w jego umyśle ― potwierdza Jack.
 ― Uważa pan, że zrobił to Hannibal Lecter, ale nie tylko on uciekł, zgadza się, agencie Crawford?
Wyraz jego twarzy wydaje się kobiecie zabawny.
 ― Co symbolizuje to potworne dzieło, doktor Du Maurier?
 ― Zjednoczenie ― szepcze Bedelia. ― To nie jest wizja Hannibala. To oda do niego. Widać tu precyzję charakterystyczną dla jego rąk i to pewne, że w tym pomagał, ale nie jest to obraz, który powstał w jego umyśle. ― Wpatruje się przez chwilę w zdjęcia. ― Od samego początku Will Graham czuł się, jakby każdy próbował przeciągnąć go na swoją stronę. Próbował zadowolić oba fronty. Podzielił swoją osobowość, ale nigdy nie był pewien, któremu panu służy. Musiał się czuć ― kobieta wzdycha ― rozdarty. Jakby pękł na dwie części. Wygląda jednak na to, że już się tak nie czuje.
Na chwilę zapada cisza.
 ― Miałem nadzieję, że jeśli dojdzie do czegoś takiego, Will przekona go, by zrezygnował z zabijania.
Bedelia prycha.
 ― Jedynym bogiem, jakiego uznaje Hannibal, jest on sam. I jego żołądek. Najwspanialsze z wszystkich bóstw. ― Cichą przyjemność sprawia jej patrzenie, jak na te słowa na twarzy Jacka odmalowuje się zgroza. Ostatecznie jadał u Hannibala dość często. ― Will Graham jest teraz jednością, agencie Crawford. Oni są jednością. Dwie połowy jednego jestestwa w końcu się połączyły. Chcieli, żeby pan o tym wiedział. Sądzę, że zależało na tym zwłaszcza Willowi. Hannibal pozwolił mu działać wedle jego zamysłu. Pozwolił mu na tę deklarację. Deklarację swojego stosunku wobec pana. I wobec niego.
Bedelia widzi, jak szczęka Jacka porusza się bezdźwięcznie, jak gdyby mężczyzna przeżuwał własną złość. Orientuje się, że dla tego człowieka to jest – i zawsze był – najczarniejszy możliwy scenariusz. Stracić skarb na rzecz bestii.
 ― Ktoś taki jak Will Graham ― kontynuuje powoli, z głęboko skrywaną, diabelską rozkoszą patrząc, jak coś w Jacku pęka. ― nigdy nie powinien był znaleźć się tak blisko ciemności.
 ― Znajdę ich ― oświadcza stanowczo mężczyzna.
 ― Niech więc będzie pan gotów zabić ich obu.
 ― Zrobię to, jeśli będę musiał.
Bedelia ma pewne wątpliwości co do przekonania Jacka w tej kwestii, nie wątpi natomiast ani trochę w to, że będzie musiał, jeśli kiedykolwiek zdoła stanąć między Hannibalem i Willem Grahamem.
 ― Hannibal bardzo długo na to czekał ― ostrzega go. ― Zbyt długo, aby teraz pozwolił komukolwiek stanąć mu na drodze. Niełatwo przywiązuje się do ludzi, ale podejrzewam, że w tym przypadku ― kobieta bierze głęboki wdech, przenosząc przeszywający wzrok na oczy Crawforda ― będzie przejawiał bardzo silne poczucie własności.
Jack zgarnia ze stołu jedną z fotografii i bardzo długo się jej przygląda, jakby łudził się, że jeśli będzie patrzył na nią dostatecznie uważnie, uda mu się znaleźć coś, co doda mu otuchy.
 ― Kto z kim przestaje, takim się staje ― nie umie nie dodać kobieta. Kiedyś była inna, subtelniejsza; nie miała przygotowanego zgryźliwego bon mot na każdą okazję. Zastanawia się czasem, co się stało z tą osobą i kiedy właściwie odeszła. Może stało się to tej nocy, kiedy po powrocie do domu zastała go wychodzącego spod jej prysznica, myśli. Może wtedy, gdy opuściła broń.
 ― Dość często dotrzymywała mu pani towarzystwa ― odpowiada szorstko Jack. Ewidentnie go zirytowała. Bedelia orientuje się, że obecnie często wywiera taki wpływ na ludzi.
 ― Pan także.
Jack spogląda na nią w ciszy przez bardzo długą chwilę, nim w końcu wstaje.
 ― Muszę spróbować ― obwieszcza. ― Czuję, że jestem mu to winien.
 ― Już niedługo ― odzywa się Bedelia, kiedy mężczyzna zmierza ku drzwiom; wpatruje się w odrzuconą przez niego na blat fotografię, na której cienka czerwona linia dzieli kadr na dwie części ― na myśl o nim będzie pan czuł tylko przerażenie.

Jak powietrze (HANNIBAL, Hannibal x Will, +18)Where stories live. Discover now