Rozdział 3

228 15 0
                                    


W czasie, kiedy mieszkańcy radzili się wzajemnie jak przygotować się do nowej sytuacji, do ich ukochanej wsi zmierzał major Hans Hammer. 

- Teraz tylko podporucznik - mruknął do siebie, krzywiąc się na to bolesne dla niego słowo. Wyjął papierosa i mimo protestów kierowcy, aby poczekał aż dojadą, zapalił go i potężnie się zaciągnął. Dym rozszedł się po całym samochodzie, Hammerowi to jednak nie przeszkadzało. Wdychał zapach tytoniu, czując jak ciśnienie opuszcza jego ciało i mięśnie się rozluźniają. Kręgosłup jednak bolał go nadal, podróż samochodem nie należała do najkrótszych. Wyrzucając papierosa przez okno, oglądał krajobraz. Przeklął pod nosem, przyzwyczajony był do miejskich widoków, a tymczasem przed jego oczami widać było pola, drewniane chaty i pasące się zwierzęta na łąkach. Wywrócił oczami, nie mógł trafić w gorsze miejsce. 

Tak, podporucznik Hammer nie mógł trafić w gorsze miejsce. Wychowany w tradycyjnej, niemieckiej rodzinie, gdzie wszyscy mężczyźni służyli w wojsku, wysłany tutaj, narażał się na hańbę ze strony członków rodziny. Nawet mimo tego, że miał idealnie aryjską urodę - był wysokim blondynem, może ciut ciemniejszym niż ojciec, ale jednak. Oczy miał po matce, w kolorze spokojnego morza, wiecznie o chłodnym odcieniu. Sylwetka po latach ćwiczeń była wysportowana, ścisła dieta weszła już w jego nawyk. Twarz miał surową, na uśmiech pozwalał sobie w niewielu momentach...chyba ostatnio, kiedy Otto z SS złamał sobie nogę. W każdym razie, obecnie nie było mu do śmiechu. Nie zdążył się nawet porządnie spakować, wziął tylko jedną walizkę z najważniejszymi rzeczami, a reszta miała niebawem dotrzeć. Uderzył pięścią w okno, na co kierowca gwałtownie się zatrzymał. Hans kazał mu wyjąć walizkę z bagażnika, a sam wysiadł z samochodu i ponownie zapalił. Matka by dostała szału, gdyby go teraz widziała. Kierowca podał mu bagaż, tłumacząc, że  do kwatery jeszcze kawałek, ale Niemiec machnął tylko na niego ręką i chwycił walizkę. Oto przed nim rozciągała się wieś, gdzie odtąd będzie musiał stacjonować. Poprawił mundur i skierował się w stronę miejsca, gdzie powinna być jego siedziba. Pod butami trzaskały mu gałęzie, czuł się jak lis na polowaniu. Ta wioska została jego ofiarą, która niestety nie będzie żadną rozrywką. 

Szedł marszem już dobre 15 minut, po drodze mijał chaty, a w oknach widział zaniepokojone twarze. Nikt nie odważył się wyjść na podwórko. Wyjął z kieszeni pognieciony kartkę z rozkazem i jeszcze raz przeczytał. Zapomniał o podejściu do sołtysa. Wywrócił oczami, porozglądał się i zaczął wypatrywać kogoś, kogo zapyta o dobrą drogę. I postraszy. Najwyraźniej jednak wieść o jego przybyciu się rozeszła i w zasięgu wzroku nie było nikogo. Zrezygnowany, ruszył dalej i w chwili, gdy miał zawrócić, usłyszał jakiś metr za sobą : 

- Basia, daj mi porozmawiać z wujem. Muszę z nim porozmawiać, mam ważne informację. 

- Wuj źle się czuje. Nie chce z nikim rozmawiać. 

- Baśka nie kłam ! - gdy Niemiec się odwrócił, zobaczył dwie postacie. Jedną z nich był mężczyzna, który wyraźnie kulał, o twarzy zmarnowanego człowieka. Szarpał za rękę dziewczynę, która wyraźnie chciała się wyrwać. Kłócili się parę sekund, dopóki podporucznik nie chrząknął, zwracając uwagę na swoją obecność. 

- Co się tu dzieje ? - zapytał, niby to z ciekawości, ale pytanie miało w sobie posmak groźby. 

- Rozmawiamy sobie z koleżanką - odburknął mężczyzna, puszczając Basię. Ta rozmasowywała sobie nadgarstek, nawet nie podnosząc wzroku na Niemca. 

- Takie są u was zwyczaje, że kobiety się szarpie podczas rozmowy ? Idź stąd, bo zaraz Ci pokażę moje zwyczaje - Michał mrucząc pod nosem obelgi, odwrócił się i poszedł, co chwila odwracając jednak głowę. 

- Jak masz na imię ? - Basia lękliwie podniosła głowę i cichym głosikiem odpowiedziała :

- Basia..

- Wiesz, gdzie mieszka sołtys ? - pokiwała twierdząco i na galaretowatych nogach, skierowała się w stronę chaty. Niemiec szedł tusz za nią, czuła na sobie jego wzrok. Rzeczywiście na nią patrzył. Zwłaszcza na jej bose nogi. Czyżby to miejsce, było aż tak starodawne ? 

- Czego chciał ten prostak ? 

- Niczego, to szaleniec - odpowiedziała krótko Basia, mając nadzieję, że nie będzie o nic więcej pytał. Jej życzenie się spełniło, bowiem resztę drogi przeszli w milczeniu. Mężczyzna wpuścił kobietę pierwszą do chaty, a ta posłała tylko wujostwu przepraszające spojrzenie. 


Zdrada ma na imię BaśkaWhere stories live. Discover now