Rozdział 29

135 12 0
                                    

Mogłam strzelić szybciej...moje zawahanie kosztowało czyjeś życie. Zginął niewinny człowiek...czyjś ojciec albo czyjaś matka...mógł zginąć każdy...Rudolf...albo Hans.
Basia nie mogła wyrzucić z głowy ponurych myśli. Plan Rudolfa miał wady, był wymyślony na szybko i niedopracowany. Dziewczyna nie wiedziała dokładnie, kiedy ma strzelić. Wiedziała tylko, że jeśli padnie strzał musi natychmiast oddalić się od tego miejsca. Biegła ile mogła szukając najbardziej zarośniętej części lasu, gdzie wujek zabierał ją nieraz na wycieczki. Rudolf dobrze przewidział, że żołnierze nie będą się zapuszczać daleko. Bali się nieznanych terenów. Odetchnęła na dobre, kiedy przysiadła pod jednym z drzew. Drżącą ręką trzymała pistolet, który pachniał jeszcze prochem. W drugiej miała pantofle, które musiała zdjąć i teraz opatrywała zranione stopy. Dopiero wieczorem mogła się zjawić w rezydencji. Do tego czasu musiała pozostać w lesie.
Zaczęło się delikatnie ściemniać, a Basia była już głodna. Tej części planu nie przemyślała. Siedząc i rozglądając się w poszukiwaniu chociaż garści jagód usłyszała szelest. Przywarła mocniej do drzewa czując narastającą panikę. Co jeśli żołnierze jednak postanowili wejść w las? Broń, miała przecież broń. Rudolf powiedział, że powinno być tam 5 naboi, więc w razie czego była w stanie zaatakować, choć nie sądziła, żeby trafiła w kogokolwiek. W dodatku dźwięk nie przypominał kroków. Ktoś szeleścił cicho przy tym pojękując. Basia podeszła parę kroków w tamtą stronę z wyciągniętym przed siebie pistoletem. Parę metrów dalej, przy małej sadzawce leżała jakaś postać. Ona też celowała bronią, prosto w Basię.

- Czego tu chcesz? – odezwała się postać, która okazała się być dziewczyną. Była cała w błocie, we włosach miała liście, a jej noga wyglądała na mocno spuchniętą i zaropiałą.

- Spokojnie – odpowiedziała Basia, odkładając na ziemię broń. Dziewczyna nadal w nią celowała, ale widać było, że trzymanie pistoletu było dla niej wysiłkiem. Wytrzymała tylko chwilę, a potem ciężko opadła na plecy. Twarz jej lśniła od potu.

- Kim jesteś? – zapytała słabym głosem, kiedy Basia nachyliła się chcąc ocenić ranę na nodze.

- Jestem Basia i mieszkam niedaleko. Mogę wiedzieć co Ci się stało?

- Dopadli mnie po drodze...skurczybyki...zdążyłam się ukryć, ale noga nie pozwala mi iść dalej.
Basia gwałtownie się cofnęła, kiedy do jej nosa dotarł zapach wydobywający się z rany. Nie znała się zbytnio na medycynie, ale na goły rzut okiem, rana wyglądała bardzo źle. Najwyraźniej wdarło się poważne zakażenie. Rudowłosa jedyne co mogła zrobić to przemyć ranę wodą. Dziewczyna syknęła, kiedy Basia mokrym rąbkiem sukienki próbowała oczyścić jej ranę. Pomogła jej również w napełnieniu sakiewki wodą, uprzedzając, że to nienajczystsza sadzawka.

- I tak mnie niedługo to zakażenie zabije. Chcę się chociaż napić – stwierdziła dziewczyna, biorąc łyka wody. Basia zmarszczyła brwi.

- I co tak patrzysz? Pewnie jesteś jedną z tych panienek, których ojcowie poszli na układ ze szwabami, więc sobie żyjesz jak w bańce.

- Mojego ojca i matki nie widziałam od początku wojny. Mojego wuja i ciocię gestapo wywlekło z domu i nie wiem co się z nimi dzieje.

- W takim razie wybacz...po prostu wyglądasz jak szlachcianka...żadnych siniaków, dobrze odżywiona, pachnąca. Albo nielegalnie handlujesz albo jesteś prostytutką – Basia się zaczerwieniła. Żadna z odpowiedzi nie była dobra, ale nie chciała się przyznawać, że była...no właśnie kim? Maskotką, zabawką? W zasadzie nie pracowała w rezydencji, a żyła na warunkach jak żołnierze w jednostce.

- Dobrze mi się powodzi. Mogę Ci jakoś pomóc? Może poprosiłabym kogoś ze wsi? Mamy znachorkę...może ona by mogła.

- Masz morfinę? – syknęła tamta z wyraźnym trudem. Ciężko oddychała i prawdopodobnie miała gorączkę.

- Nie, nie mam...ale mogę mieć. Nie ruszaj się stamtąd! – krzyknęła Basia, na co dziewczyna wywróciła oczami, wskazując na nogę.

                               ***
Helena, bo tak było na imię okazała się łączniczką, która zdążyła przekazać wiadomość, ale wkrótce po tym została ranna. Łączniczki często ginęły po drodze z jednego punktu do drugiego punktu. W każdej chwili mogły się natknąć na patrol niemiecki, który nie okaże litości dla przemokłych i zmęczonych dziewczyn. Koleżanka, która szła razem z nią nie miała tyle szczęścia. Została złapana, a potem brutalnie zgwałcona i zastrzelona. Helena cudem uniknęła podobnego losu. Mimo to, wiedziała, że i tak umrze. Była jednak zadowolona, że nie z ręki Niemca.
Basi udało się parę razy wynieść morfinę z rezydencji, a także bandaże, trochę czystej wody i chleba. Wszystko przy wsparciu pani Janiny, która ochoczo włączyła się w pomoc Helenie. Podarowała Basi kalosze i czarny, dość ciepły płaszcz, choć nieco za duży dla niej.  Wieczorem, po skończeniu pracy zostawiała rzeczy w umówionym miejscu, a Basia w nocy zanosiła je Helenie. Każdego dnia jej stan się pogarszał, ale dzięki morfinie nie cierpiała tak bardzo.

- To mówisz, że jesteś córką generała?

- Tak. Niestety nie mam żadnych informacji o nim.

- Może mogłabym Ci pomóc. Mój znajomy powinien tu dotrzeć za dwa dni, żeby sprawdzić czy coś nam się stało. Jeśli przeżyje do tej pory, poproszę dowództwo o kontakt z Twoim ojcem.

- Byłabym bardzo... – chciała podziękować Basia, ale Helena dała jej znak ręką, żeby nic nie mówiła i się nie ruszała. Sama wystawiła przed siebie pistolet, szukając wzrokiem źródła hałasu. Było ciemno, a w ich stronę właśnie ktoś zmierzał. Basia nie mogła się odwrócić. Patrzyła tylko na Helenę coraz bardziej zaniepokojoną. Rudowłosa mogłaby przysiąc, że widziała w jej oczach obłęd.

- Weź to – szepnęła, wtykając jej w ręce
własny pistolet – Zastrzel mnie.

- Oszalałaś? Dlaczego chcesz, żebym Cię zastrzeliła?

- Zastrzel mnie, zanim mnie złapią i wyciągną informacje. Zrób to! Już!

Mówiła z takim przekonaniem, że w pewnym momencie Basia się zawahała i wycelowała w jej klatkę piersiową. Helena zamknęła oczy i czekała na wystrzał. Sekundy mijały, a Basia nie mogła podjąć decyzji. Wahała się i wahała, słysząc coraz głośniejsze kroki. Nie miała odwagi się odwrócić, łzy ciekły jej po twarzy, kiedy chwyciła za spust. Miała już naciskać, ale usłyszała strzał, a potem poczuła jak pali ją bark. Nie zdążyła zorientować się w sytuacji, bo w uszach zagrzmiał jej kolejny strzał, a cała sukienka zaplamiła się w krwi. Helena się zastrzeliła.

Zdrada ma na imię BaśkaWhere stories live. Discover now