Rozdział 46

75 5 0
                                    

- Hans siedzi w łazience od godziny. Powinnam się martwić? – zapytała Irene wieczorem, kiedy po położeniu dzieci do łóżek mogła w końcu pozwolić sobie na sen. Olaf leżał już w ich bogato zdobionym łóżku i czytał listy od przyjaciół, którzy życzyli mu powrotu do zdrowia.

- Nie, jest za słaby, żeby się zabić. Wyjdzie jak już się wypłacze – odpowiedział nawet na nią nie patrząc. Irene wcale się nie uspokoiła, ale rozmawianie z Olafem o jego rodzinie nie było nigdy dobrym pomysłem – No już się nim tak nie przejmuj, to duży chłopiec – dodał, kiedy odłożył listy na półkę. Kobieta nie wydawała się udobruchana. Siedziała ze skrzyżowanymi rękami patrząc się gdzieś beznamiętnym wzrokiem. Olaf wywrócił oczami i pocałował żonę w policzek. Nieznacznie się uśmiechnęła, więc zjeżdżał pocałunkami coraz niżej, niezbyt delikatnie muskając jej szyję. Nigdy nie zwracał uwagi czy jego pieszczoty były przyjemne, więc nawet nie zareagował, kiedy Irene syknęła. Uratował ją dopiero telefon. Poderwała się gwałtownie i wyszła do pokoju obok, Olaf wściekły opadł na poduszkę.

- Rezydencja państwa Hammer. W czym mogę służyć?

- Dobry wieczór...czy mógłbym rozmawiać z Hansem?

- A kto mówi?

- Kurt...

- Zaraz dam go do telefonu – odpowiedziała Irene, posyłając Deborę czekającą pod drzwiami po szwagra. Hans przyszedł, z jeszcze mokrymi włosami i mało przyjaznym tonem się odezwał:

- Słucham – Irene dyskretnie wyszła, zamykając za sobą drzwi od pokoju.

- Tu Kurt. Co się dzieje? Dlaczego jesteś u Olafa? Co on wymyślił?

- Nic nie wymyślił. Olaf jest ranny. Wrogowie Trzeciej Rzeszy chcieli go zabić, ale nikomu nie uda się zniszczyć potęgi rasy aryjskiej. Pomagam mu w tym ciężkim okresie.

- Basia jest z Tobą?

- Nie. Rozeszliśmy się. Nie wiem gdzie jest i mnie to nie obchodzi.

- Dlaczego to robisz? Co się z Tobą stało? – oburzał się Kurt, niemal krzycząc do słuchawki, ale po chwili zapadła głucha cisza. Hans rzucił telefonem.

- Słyszałem podniesione głosy. Czy coś się stało? – zapytał Rudolf, kiedy z byłego gabinetu Hansa wyszedł Kurt ze zrezygnowaniem na twarzy.

- Nie, nic się nie stało. Hans jest u Olafa...Basi z nim nie ma.

- Nie ma z nim Basi? Aż nie chce mi się w to wierzyć. Na pewno dobrze usłyszałeś?

- ,, Rozeszliśmy się. Nie wiem gdzie jest i mnie to nie obchodzi''. Wyraził się dość jasno jak na mój gust – syknął Kurt, czując jak rozpiera go złość na brata, który miał być przecież tym jedynym sprawiedliwym, a tymczasem okazał się takim samym wiernym nazistą jak znienawidzony Olaf. Rudolf nie zadawał już więcej pytań, pozwolił mu spokojnie odejść, choć młody Hammer nie mógł być spokojny. Słowa brata były dla niego zdradą. Hans był dla niego obrońcą, najbliższą osobą, kiedy matka odeszła, a teraz okazało się, że tak naprawdę nie miał już nikogo. Został sam.

Mogłem dać się zabić w obozie. Wtedy byście byli szczęśliwi...Ty, Olaf i ojciec...pozbylibyście się problemu jakim jestem...wiem, że byłem dla Was niewygodny...bo byłem INNY...a inność w Waszym kręgu była czymś zakazanym...uznaliście mnie za chorego, niemającego prawa do życia, podczłowieka...gardziliście mną...nagle z brata, członka rodziny stałem się jednostką niepożądaną...bo zaburzałem Wasz idealny obraz świata, rasy...bo ośmieliłem się złamać Wasze święte zasady...Przeoczyłem moment, kiedy przestaliście widzieć we mnie człowieka...chyba stało się to z dnia na dzień...w Waszych oczach byłem równy Żydom...skaza na honorze rodziny...musiałem zginąć, nie było dla mnie miejsca...byłem wytykany, szydzono ze mnie, wyśmiewano mnie...potem zrobiono mi ten numer...i uwierzyłem w to, że nie jestem już człowiekiem. Wasza propaganda zdołała odebrać mi godność w oczach innych ludzi, którzy przecież byli słuchaczami podczas moich koncertów, widywali mnie w sklepie, mijaliśmy się na ulicy...i nagle co? Kiedy zatarła się granica?

Zamyślił się na tyle, że zapomniał o Romku i Staśku, którzy siedzieli w chacie jak na szpilkach, czekając czy przyjdą po nich Niemcy. Byli przekonani, że Kurta torturowano i niedługo ich wyda. Nie mieli szans przebić się we dwóch.

Tymczasem on sam doszedł aż nad jezioro. Zbliżała się noc i słońce prawie utopiło się już w wodzie, która była wyjątkowo spokojna. Z lasu dochodziły dźwięki natury, grały świerszcze i Kurt pomyślał, że właśnie w takiej scenerii chciałby umrzeć, znowu być przy matce, skoro na tym padole i tak nic go nie czekało. Rozejrzał się. Na piaszczystej plaży dostrzegł jedynie parę wystających brzegów kamieni. Wziął jeden z nich dokładnie go oglądając, a potem lekko zahaczył o opuszek palca, uważnie obserwując jak kropla krwi wpada do jeziora. Podciągnął rękaw, obozowy numer nadal wyraźnie widniał pod jego nadgarstkiem. Były widoczne też czerwone rysy, ślady po każdym myciu, kiedy tarł skórę do krwi.

Ostrze kamienia znajdowało się dokładnie nad tatuażem. Stał tak, kątem oka patrząc na zachodzące słońce, które wyraźnie nie chciało na to patrzeć. Paradoks, pomyślał, kiedy byłem w obozie chciałem przetrwać, teraz jestem wolny i chcę umrzeć. Przyłożył ostrze do skóry. Chłodna krawędź delikatnie nacięła skórę.

Nie jesteś moim synem!

Wstyd się z Tobą pokazać!

Powinieneś umrzeć!

Zanieczyszczasz rasę!

Witamy w piekle!

Te słowa przelatywały mu przez głowę, przypominając wszystkie bolesne sytuacje, których doświadczył, wszystkie krzywe spojrzenia, wszystkie apele w obozie i wszystkie akty poniżania i przemocy. Czarę goryczy przeważyła ostatnia rozmowa z bratem. Przejechał brutalnie ostrzem po wytatuowanym numerze. Krew trysnęła gwałtownie, a Kurt przysiadł na ziemi ze spokojem obserwując ranę. Uśmiechnął się, będę z mamą...i Wernerem. Zamknął oczy, czekając na koniec.

- W ostatniej chwili – usłyszał wystraszony głos dobiegający jakby z oddali. Obraz miał zamazany, słyszał tylko jakieś nieokreślone i przytłumione słowa. W duchu liczył, że obudził się już po tamtej stronie. Uchylił powieki szerzej, widok nie przypominał nieba. Nadal był nad jeziorem, na tej samej plaży. Spojrzał na rękę, zamiast lejącej krwi zobaczył solidny opatrunek. Rozejrzał się, kręciło mu się w głowie, ale zdołał dostrzec sylwetkę Rudolfa, który płukał w jeziorze coś, co przypominało bandaż.

- Coś Ty zrobił? Chciałem umrzeć! – krzyknął oburzony w jego stronę. Nagle mundur SS-mana nie miał znaczenia. Liczyło się tylko to, że przerwał mu spokojny koniec. Był już tak blisko...tak blisko.

- Wiem, widziałem. Ledwo udało mi się zatrzymać krwawienie. Masz szczęście, że studiowałem medycynę.

- Dlaczego to zrobiłeś? Jestem...nikim.

- Inaczej działania Hansa poszłyby na marne...ja też chciałem kiedyś, kogoś uratować.


Zdrada ma na imię BaśkaWhere stories live. Discover now