Rozdział 36

121 10 2
                                    

Zamykam oczy. Jestem na dużej łące gdzieś pośrodku lasu. Słońce świeci, a na niebie nie ma ani jednej chmurki. Na środku łąki widzę dwie postacie - mężczyznę z dorodnym wąsem patrzącym na mnie spod grubych szkieł i kobietę w zwiewnej, zielonej sukni z zaplecionym warkoczem. Wygląda prawie jak ja. Podchodzę bliżej, ich rysy robią się coraz wyraźniejsze. Uśmiechają się do mnie, wyciągają ku mnie swoje ręce. Mama i tata, myślę i wpadam w ich ramiona ze łzami. Obejmują mnie dając mi odczuć jak bardzo za mną tęsknili. 
Nagle, słońce zachodzi, niebo czernieje i gdzie nie gdzie widać błysk pioruna. Dotąd panująca ciszę przeszywa potężny grzmot i jakieś krzyki. Przywieram mocniej do rodziców, ale ojciec każe mi się schować i oboje zasłaniają mnie ciałem. Nie widzę co się dzieje, ale słyszę kroki. Rodzice wydają się być wystraszeni i sama zaczynam odczuwać panikę. Nim zdążę się zorientować ktoś strzela. Mama i tata padają na ziemię z krwawiącą raną na czole. Dławię się łzami, klękam przy ich ciałach w uszach słysząc śmiech. Odwracam głowę i staję twarzą w twarz z Josefem, który celuje w moją stronę. Mrugam i twarz Josefa zastępuje Hans, który pociąga za spust.

- Basia, Basia...obudź się – słyszę nad uchem. Gwałtowanie wstaję, rozglądając się wokoło. Leżę w łóżku, ale nie jest to łóżko z rezydencji i obok mnie nie ma Hansa, tylko Kurt patrzący na mnie z zaniepokojeniem.

- Gdzie ja jestem? – pytam, czując się zdezorientowana do granic.

- Jesteśmy u Olafa. Hans jest na dole. Mam go zawołać? – dopytuje Kurt, nie bardzo rozumiejąc całą sytuacje. Kręcę głową, więc zostawia mnie samą, słyszę jak schodzi po schodach. Opadam na poduszki. Może to tylko zmiana miejsca, wmawiam sobie. Leżę i staram się opanować oddech, a kiedy nic mi to nie daje, wstaję i kieruję się do łazienki.

- Przysnęło Ci się chyba – zagaduje mnie Hans, kiedy siadam do stołu, który nakryła służba Olafa i Irene. Niewiele ode mnie starsza Żydówka drżącymi rękami nalewa mi herbaty i parę kropel spada na obrus. Strach w jej oczach jest dla mnie przytłaczający. Sięgam po chusteczkę i wycieram zabrudzenie. Jednocześnie obserwuję niezadowoloną minę Niemca.

- To miejsce tak na mnie wpływa. Źle mi się tu śpi – odpowiadam zgodnie z prawdą.

- Nie chciałem Cię budzić, ale gdybyś wstała wcześniej to byś się dowiedziała, że niedługo dostanę awans – oznajmił ewidentnie z siebie dumny. Mruknęłam pod nosem coś, co brzmiało na gratulacje. Od krzywego spojrzenia Hansa uratowała mnie pełna buzia. W dodatku od gorącej herbaty poleciały mi łzy, co uznał za objaw wzruszenia. Pocałował mnie w czoło, dzisiaj był w dobrym humorze – Olaf z tej okazji przygotował niespodziankę.
Nie miałam ochoty się dowiadywać czym była owa niespodzianka. Chociaż znając sadystyczne zapędy starszego Hammera, będzie to coś okropnego.
Po śniadaniu, które sprzątnęła Żydówka wyszłam na spore podwórko. Dwoje chłopców biegało wokół swojego ojca, który dyskutował z paroma mężczyznami. Wszyscy byli ubrani w cywilne stroje, ale wiatrówki w ich rękach i tak nie wyglądały na niewinne zabawki.

- Olaf! Uważaj na dzieci – krzyknęła Irene z tarasu, na którym siedziała pijąc kawę. Poznałyśmy się wczoraj podczas kolacji i chyba nie zapałałyśmy do siebie sympatią. Irene nie była co prawda złośliwa, była ładną kobietą, ugościła nas jak przystało na dobrą panią domu, ale coś w jej obyciu kazało mi trzymać dystans. Kiwnęła mi na przywitanie głową i wskazała miejsce obok siebie. Dosiadłam się z grzeczności, a Hans podszedł do brata, z którym nagle miło się przywitał. Najwyraźniej przespałam więcej nowości niż jedynie awans Hammera.

- Mówił Ci już?

- O awansie? Tak.

- Niezwykle się złożyło. Dostał awans za to, za co go zdegradowali.

- Tego nie powiedział. Nie rozmawiamy o jego...pracy – wyjaśniłam, na co Irene parsknęła pod nosem:

- Moja droga, bycie w związku z mężczyzną o takiej pracy nie jest możliwe bez wiedzy o niej. Prędzej czy później i tak się dowiesz. Lepiej prędzej, szybciej przywykniesz.

- A Ty przywykłaś? – zapytałam, nie wiedząc czy zwracać się do niej jakimś tytułem, czy na ,,ty”.

- Oczywiście. Dla dobra dzieci i swojego – powiedziała, machając do jednego z chłopców, tego starszego. Podbiegł do nas, biorąc od mamy szklankę, w której była kawa. Skrzywił się, biorąc łyka – Idź do Debory, żeby Ci dała soku – rozkazała, a chłopiec zniknął w domu, wołając służącą.

Reszta popołudnia upłynęła nam na rozmowie o błahych sprawach. Irene była dobrym rozmówcą, potrafiła jednocześnie opowiadać o ulubionych projektantach mody i pilnować, by Olaf nie dał dzieciom wiatrówki do zabawy. Najwyraźniej kochała swoje dzieci, a mąż jako tako się jej słuchał. Obiad zjedliśmy na dworze, towarzyszyli nam znajomi Olafa, których zabawiał dolewając im piwa. Kiedy Debora sprzątnęła talerze, gospodarz domu ogłosił rozpoczęcie niespodzianki. Irene natychmiast wraz z dziećmi zniknęła w domu. Kurt także zaszył się w swoim pokoju. Uznałam, że zostanę. I to był błąd.
Jeden z towarzyszy Olafa otworzył jeden z budynków przywierających do domu. Była to mała szopa, w której pewnie trzymano narzędzia. Tymczasem z jego wnętrza wysypało się 20 Żydów, brudnych i z paniką w oczach. Olaf wystrzelił z wiatrówki w niebo, a wtedy część z nich puściła się biegiem za siebie. Nie minęło 10 sekund, a pozostali mężczyźni wymierzali z wiatrówek do ruszających się celów z nieukrywaną radością. Rozległy się strzały, Żydzi padali jak muchy, czasem ginąc od razu, a czasem konając w męczarni, dopóki ktoś nie okaże im litości i ich nie dobije. Patrzenie na to wszystko było dla mnie po prostu petryfikujące. Nie mogłam się ruszyć.

- Spróbujesz? – zapytał cynicznie Olaf, podsuwając mi wiatrówkę. 10 par oczu wlepiło we mnie spojrzenie, a Hans stojący gdzieś za mną cicho chrząknął. Zrozumiałam aluzję, nie mogłam odmówić. Wzięłam broń do ręki, a Olaf wskazał mi palcem jednego z Żydów, który leżał na ziemi, jeszcze ruszając się w konwulsjach. Ręce mi się trzęsły, w ustach czułam słony smak potu. Hans podszedł do mnie bliżej i ustawił mi broń. Była wycelowana prosto w Żyda. Palec na spuście cały drgał, miałam wrażenie, że zaraz wybuchnę płaczem, broń paliła mnie w ręce. Sekundy leciały, Olaf wyglądał jakby miał ochotę mnie zabić, jego znajomi ze zniecierpliwieniem krzyczeli w moją stronę, ja byłam coraz bardziej rozdygotana. Zamknęłam oczy. Wiatrówka wypaliła i Żyd przestał się ruszać, padł martwy. To nie ja strzeliłam, to Hans. Rzuciłam broń na ziemię i pobiegłam w stronę domu.

Zdrada ma na imię BaśkaWhere stories live. Discover now