Rozdział 23

149 10 0
                                    

- Wie Pan gdzie są moi rodzice? – spytała zdezorientowana Basia, opuszczając broń. Hans nawet się nie podniósł z łóżka, tylko zaspanym tonem rzucił:

- Nie, ale wiem, że magazynek jest pusty, więc odłóż to na biurko i idź do siebie, bo w życiu się nie wyśpię.

Dziewczyna posłusznie położyła pistolet na biurku i wyszła z pokoju, cicho zamykając za sobą drzwi. Adrenalina buzowała w jej żyłach, więc ostatnie o czym myślała to sen. Za to kiszki w jej brzuchu zachęcały do śniadania. Przebrała się z piżamy w jedyną sukienkę jaką miała i zeszła do jadalni. 8 par oczu obiegło ją od stóp do głów. Zaczerwieniła się znacznie, a kiedy usiadła do stołu i pani Janina jej usługiwała, miała wrażenie, że zapadanie się pod ziemię. Żołnierze kończyli już jeść, mrucząc coś między sobą. Najwyraźniej obecność Basi przy stole zakłóciła im swobodę prowadzenia rozmowy. Większość opuściła jadalnie, zabierając się za swoje obowiązki. Został jedynie Rudolf, bacznie obserwując dziewczynę. Mieszał w kubku z kawą i wyglądał jakby chciał coś powiedzieć.

- Porucznik jeszcze śpi? – wydusił z siebie oficjalnym tonem, kiedy upił połowę napoju krzywiąc się nieznacznie.

- Tak...miał...mieliśmy...ciężką noc – wyjąkała pod nosem Basia, nie wiedząc jak właściwie odpowiedzieć. Miała nadzieję, że Niemiec zrozumie aluzję i da jej spokój.

- Rozumiem. Niech się do mnie odezwie jak wstanie – Rudolf podniósł się z krzesła, głośno je odsuwając. Nie wypił nawet kawy. I tak, Basia została sama przy stole. Zebrała resztkę naczyń i odniosła do kuchni. Chciała pozmywać, ale pani Janina nie życzyła sobie pomocy.

- Stało się coś ważnego? – Hans przespał pół dnia, wstając dopiero na późny obiad. Rudolf kiwnął głową, sięgnął za pazuchę i podał dowódcy list. Hammer właśnie brał gryz, kiedy przeleciał wzrokiem list i widelec zatrzymał się w połowie drogi do ust. Przy stole nastała cisza, brzdęk talerzy momentalnie ucichł. Wszyscy wpatrywali się w Hansa pytającym wzrokiem. Basia, siedząca dokładnie naprzeciwko, mało nie udławiła się sokiem.

- Przygotować mój samochód – rzucił oschle, odkładając sztućce z trzaskiem – A tej – wskazał na Basię – pilnować, żeby kroku poza rezydencje nie zrobiła. Wykonać!

Jechał już 3 godzinę. List, który okazał się być prośbą jego matki o przyjazd, był tak enigmatyczny, że Hans uznał go za kolejną fanaberię rodzicielki. Była artystką, często miała dziwne pomysły, ale tym razem, przeszła samą siebie. Musiał zostawić posterunek, żeby jechać nie wiadomo ile i nie wiadomo gdzie, bo jego rodzicielka chciała się spotkać. Najwyraźniej w końcu jej się przypomniało, że miała jeszcze innych synów oprócz Kurta.
Miejscem, do którego zaprosiła go matka, okazał się szpital położony w głębi lasu, niedaleko jeziora. Hans wziął wdech, rozkoszując się zapachem. Wypalił papierosa, poprawił mundur i skierował się w stronę wejścia. Cały szpital jakby się zatrzymał, kiedy ukazał się w drzwiach. Wszystko ucichło i słychać było jedynie echo jego równych kroków , które niosło się po wszystkich korytarzach. Rozglądał się, szukając odpowiedniej sali i dopiero, kiedy w niej zniknął, personel odetchnął i wrócił do swojej pracy.

- Przyjechałeś...nie spodziewałam się – postać stojąca przy oknie, w białej, sięgającej kostek piżamie, w niczym nie przypominała Hansowi jego matki. Pamiętał ją jako elegancką kobietę, zawsze w gustownych sukniach, z nienaganną fryzurą i makijażem. Teraz, wyglądała jak upiór. Była nienaturalnie blada na twarzy, jedynym co się wyróżniało były sine worki pod oczami. Włosy oklapły, straciły blask i było ich jakby mniej.

- Co Ty znowu wymyśliłaś? Co to za teatrzyk? Ojciec wie, że tu jesteś? – bąknął na wejściu. Matka tylko spojrzała na niego z politowaniem i zaproponowała wyjście na zewnątrz. Powolnym, niepewnym krokiem przemierzała korytarze, tym razem opustoszałe, a Hans szedł obok niej, gotowy ją złapać w każdej chwili, bo niebezpiecznie się chwiała na boki. Przystanęła parę metrów od wejścia, w niewielkim zagajniku. Hans cierpliwie czekał na wyjaśnienia, ale zamiast nich, jego matka wyciągnęła rękę w jego stronę:

- Daj mi papierosa.

Mężczyzna oniemiał. Zawsze go ganiła za palenie, była wielką przeciwniczką wszelkiego tytoniu i używek, a teraz stała przed nim z głodem w oczach. Niepewnie wyjął paczkę, a kobieta momentalnie odpaliła papierosa i mocno się zaciągnęła z wyraźną przyjemnością.

- Te leki przeciwbólowe nic nie dają, a nie pozwalają tu palić.

-  Skoro nie można tu palić, to nie powinnaś tego robić.

- Wykapany ojciec...tylko zasady wam w głowie. Za dwa miesiące umrę. Pozwólcie, że w tym czasie jak mi został, będę robić to, co chcę.

- Jak to umrzesz? – spytał Hans, lekko wyprowadzony z równowagi. Matka ponownie się zaciągnęła, a potem zachrypniętym głosem zaczęła:

- Jestem chora Hansi...zostały mi dwa miesiące. Próbowałam wszystkiego, ale lekarze nie dają mi szans.

- Nie...to niemożliwe...załatwimy Ci lepszych specjalistów...ojciec może...a może Olaf by mógł – te ostatnie imię wypowiedział z wyraźnym niesmakiem.

- Ojciec – prychnęła – rozstał się ze mną pół roku temu, a Olaf...przysłał mi kartkę, że na mój pogrzeb przyjedzie sam Hitler...po cholerę mi tam ten oszołom...zniszczył mi rodzinę! – histeryzowała kobieta, podnosząc głos.

- Ciszej matko – syknął Hans, rozglądając się dookoła – Twoje słowa to czysta herezja.
-
Nic mnie to nie obchodzi. Odebrali mi wszystko! Twój przywódca odebrał mi wszystko, nie mogę nawet zobaczyć syna przed śmiercią!

Rozpłakała się. Łzy leciały po jej bladej twarzy, a ona się nimi dławiła, nie mogąc złapać oddechu. Hans, przysunął się bliżej do matki, a ta przywarła do niego, pociągając nosem. Nadal pachniała nutką wanilii, zapachem, który kojarzył mu się z dzieciństwem.

- Przecież przyjechałem...Olaf to kupa gówna...nikt go tu nie chce – starał się pocieszyć matkę, ale ta zawodziła jeszcze głośniej.

- Chodzi mi o mojego synka, o mojego Kurta!
No tak, prychnął. Cokolwiek się działo, matka zawsze myślała wyłącznie o Kurcie.

- Co z nim? – zapytał, starając się, by jego głos nie brzmiał na oschły.

- Zamknęli go w obozie...i nie chcą wypuścić. Dlatego Cię wezwałam...Synku proszę. On tam nie przeżyje. Nie chcę, żeby mój syn skończył jako garstka popiołu.

- W obozie? To jakaś pomyłka. Nie wsadzamy Niemców, tylko wrogów. Musiało Ci się coś pomylić.

- Nic mi się nie pomyliło! – burknęła, wyzwalając się z jego uścisku – Twój brat został uznany na wroga.

- Dlaczego przychodzisz z tym do mnie? Wiesz, że Olaf ma wyższą pozycję ode mnie.

- Chciałam, żebyś go poprosił o pomoc...

- Jedyną osobą jaką Olaf szanuje, jest jego odbicie w lustrze. Nie będę się przed nim płaszczył.

- Błagam Cię synku! Tylko Ty mi zostałeś – patrzyła na niego takim wzrokiem, że nie był w stanie go znieść. Odwrócił się do niej, starając się poukładać wszystko co mu powiedziała w głowie. Ominęło go nieco rzeczy z życia rodziny, a teraz miał to wszystko załatwić. Nie przepadał za Kurtem, ale Olafa otwarcie nienawidził. Czego matka oczekiwała prosząc go, o takie poświęcenie?


Zdrada ma na imię BaśkaWhere stories live. Discover now