17.

2K 252 55
                                    

Ostatnie dni przed wakacjami zawsze  były niepotrzebnym obowiązkiem, bo jako wychowawca i nauczyciel Namjoon musiał siedzieć na dyżurach, nawet jeśli nikt z jego wychowanków nie raczył pojawić się na ostatnich w roku zajęciach. I dzisiaj było podobnie. Trzecią godzinę rozwiązywał z nudów na tablicy w pustej klasie równania. Przykłady wziął z pierwszej książki, jaka wpadła mu w ręce. Trafił na jakiś młody rocznik, bo równania były śmiesznie łatwe i czuł jak odmóżdża się z każdym kolejnym przykładem.

Poza tym musiał jakoś zapomnieć o porannej wpadce. Wprawdzie był przekonany, że Hobi wie o jego relacji z Jinem, lecz to spotkanie zostawiło na jego dumie bliznę oraz mocną czerwień na policzkach. Czuł się jakby przyłapano go na masturbacji w publicznej toalecie, albo wyjadaniu lodów czekoladowych o drugiej w nocy, kiedy dzień wcześniej chwaliło się dietą cud.

Jin był dorosły, tak samo jak on, co nie wykluczało, że Hoseok to jego uczeń i przyjaciel Jina. Nawet przed dorosłym człowiekiem byłoby mu wstyd, co dopiero przed nastoletnim chłopakiem, z którym codziennie rozwiązuje zadania przy tablicy.

Raz miał z jedną klasą WDŻ, kiedy pan Dyun wziął sobie wolne, bo grupka trzecioklasistów założyła prezerwatywę szkieletowi w sali biologicznej, na głowie umieściła tupecik z grzywką do złudzenia przypominającą włosy pana Dyun i jakby jeszcze ktoś miał pół mózgu i nie załapał aluzji przykleili na nim  karteczkę ze słynnym cytatem pana Dyun

"Nie uprawiajcie seksu, nie kaleczcie świata swoim potomstwem"

Musiał opowiedzieć grupie młodych gniewnych o zakładaniu rodziny, o której sam nie miał pojęcia i nigdy nie będzie miał, bo pomimo ogólnego zafascynowania nim matek szkolnych pociech, był dosyć dobrze ukrywanym gejem z zamiłowaniem do męskich barków i wąskich bioder. Z trudem wybrnął z pytania jednej z uczennic "Czy mąż powinien towarzyszyć żonie na zajęciach ze szkoły rodzenia?". Skąd miał to wiedzieć? Wyglądał, jakby kiedykolwiek był na takich zajęciach?

Tylko podczas tamtej lekcji odczuwał podobne zażenowanie jak dzisiejszego poranka, gdy półnagi prawie zderzył się z własnym uczniem i na dodatek wyrwał klamkę z drzwi Jina. Nawet nie udało mu się jej naprawić, bo do majsterkowania nie miał już takiego talentu jak do psucia.

- Puk, puk. Można? - W klasowych drzwiach pojawiła się czupryna czarnych włosów.

- Jasne. - Uśmiechnął się. Położył kredę w szufladce pod zapełnioną cyferkami tablicą.

- Dla kogo prowadzisz lekcje kotek? - Zapytał Jin, kładąc na nauczycielskim biurku papierową torbę z czymś pachnącym bardzo przyjemnie i kusząco. W klasie było pusto i gorąco, rzeczywiście można by pomyśleć, że zwariował.

- A tak sobie rozwiązuje z nudów.

- Zabijać nudę czymś nudniejszym niż nuda potrafisz tylko ty. - Odpowiedział i nie czekając aż Namjoon poczęstuje się pierwszy, otworzył torbę i wyjął pudełko ostrych skrzydełek w panierce. Jin był jak zegarek, zawsze pojawiał się o określonej porze z lunchem, nieśmieszny żartem i boskim uśmiechem.

- Wybacz. - Odpowiedział cicho Namjoon, ale zaśmiał się na tę uwagę. Jego chłopak nie umiał docenić piękna matematyki. - Co masz dzisiaj?

- Dla ciebie sałatka. - Na wargach Jina już osadził się sos barbecue.

- Ej! To niesprawiedliwe. - Naburmuszył się Namjoon. - Dawaj skrzydełko. - Chciał wyciągnąć mięso z jego dłoni, ale nie zdążył przed szybkim unikiem Jina.

- Prowadzisz siedzący tryb życia kochanie, ja nie będę tolerował twojego brzuszka za kilka lat.

Namjoon spojrzał w dół na własny brzuch i bezwolnie pogładził płaską koszulkę. Gdzie on widział jakiś brzuszek? Z ich dwojga to raczej Jin zaczynał się robić okrągły na buzi, ale wolał o tym nie napominać. Jin znosił krytykę, tak jak krytyki nie powinno się znosić, czyli metodą focha i celibatu.

- Głupio wyszło dzisiaj rano. - Powiedział, nabijając na widelec liście sałaty.

- Rano? Aa, już zapomniałem.

- Jak mogłeś zapomnieć...to największe upokorzenie mojego życia.

- Daj spokój, Hobi zobaczył twoją klatę, co z tego? I tak wiedział, że ze sobą kręcimy.

- Ale może nie podejrzewał, że aż tak...

- Hobi to nie dziecko, zdaje sobie sprawę z tego co to homoseksualizm, nie miej go za idiotę.

- Nie mam! Przecież nie o tym myślałem... - Namjoon już drugi raz tego dnia czuł jak czerwienieją mu uszy. - A tak właściwie...to po co przyszedł tak wcześnie rano?

- Chciał znaleźć coś na internecie.

- To musiał przychodzić do ciebie?

- Nie wiem, może akurat u niego była awaria.

- I co było aż tak pilne?

Jin tylko wzdrygnął ramionami. Nie obchodziło go to? Przecież Hobi nie przybiegłby o siódmej rano z taką prośbą, żeby sprawdzić czy marchew urosła na jego internetowej farmie.

- Może coś się stało.

- Mogę zjeść twoją sałatkę z mango?

- Zjadłeś dziesięć skrzydełek.

- Żałujesz mi jedzenia Namjoon? - Zaśmiał się i wziął sobie sałatkę bez pozwolenia.

- Bierz, ale wracając do Hobiego...

- Namjoon, weź daj spokój. Będziesz teraz przeżywał przez rok.

- Przecież nie mówię już o sobie tylko o nim! Martwię się.

- To, że Hobi jest  głuchy nie znaczy, że nie umie sobie radzić. Nie rób z niego kaleki.

Namjoon odłożył widelec. Jin nie miał prawa tak mówić. Martwił się o Hobiego jak o przyjaciela, nie jak o niepełnosprawnego ucznia. Nikt lepiej niż on nie znał potrzeby samodzielności takich dzieci. Uczył ich całymi latami. Wpajał im, by nie traktowali propozycji pomocy jako ujmy, każdy człowiek ma prawo do słabości, nawet zupełnie zdrowy i pozornie szczęśliwy. Z drugiej strony osoba niepełnosprawna może być bardziej zaradna niż nie jeden sprawny. Zawsze uczył ich samodzielności i tego, by potrafili prosić. Jedno nie wykluczało drugiego. Tylko człowiek, który umie obie te rzeczy, pokazuje prawdziwą siłę, większą niż każda przeszkoda.  Brak słuchu nie był dla Namjoona żadną ujmą.

- Nie o tym mówię, ale widzę, że nie rozumiesz.

- Hana traktuje go jak sześcioletnie dziecko. Gdybyś słyszał co mi dzisiaj mówiła. Boje się, że już przesadza z tą nadopiekuńczością.

- Co powiedziała?

- Że Hoseok nie powinien wychodzić po zmierzchu i może lepiej żebym przychodził do niego codziennie wieczorem, żeby był czymś zajęty. - Jin zmiął serwetkę i rzucił nią do kosza. Oczywiście nie trafił, ale wstał, żeby nie zaśmiecać klasy.

- To gruba przesada.

- Więc i ty się o niego nie martw i nie dokładaj mu tym problemów. Dajmy mu trochę swobody. Co?

- Dobrze, nie będę.

Uwagi i ewentualne przeprosiny od Jina pominęli milczeniem. Sałatka mu nie smakowała i martwił się trochę o klamkę, która miał zamontować znowu w drzwiach.

- Nadal się martwisz. - Jin przekrzywił głowę i starł mu z policzka sos śmietanowy.

- Twoimi drzwiami.

- Najwyżej zapłacisz za fachowca.

- Teraz to ja będę fachowcem!

- A jak nie będę miał czym zapłacić? - Zapytał Jin i stuknął czubkiem buta o jego kostkę.

- Przyjmuję zapłatę w naturze.

- No i super, pod zlewem mam dwa kilo buraków.

- Jak burak to będziesz, kiedy odbiorę swoją zapłatę.

- A ty już jesteś Burakiem! - Pokazał mu język Jin.

- Może nie ma dzisiaj moich uczniów, ale jesteś ty. Równoważy się.

- Może i za dużo myślisz o swoich uczniach, ale i tak cię kocham.

- Ja myślę.

Cicho, na paluszkach| SopeWhere stories live. Discover now