#3

775 75 43
                                    

  Percy miał różne wyobrażenia lasu jakotakiego. Różne gatunki drzew, iglaste i liściaste, gdzieniegdzie młode drzewka lub krzewy, które swoimi rozmiarami nigdy drzewom nie dorównają. W wyobrażeniach Percy'ego najniższą z warstw lasu stanowiła wyrazista kumulacja kwiatów i traw. W lasach zwierzęta chodziły, skakały, szukały pożywienia, a ptaki śpiewały pieśni w swym ptasim języku.
  Las śmierci nie przypominał ziemskich lasów w żadnym wypadku. Drzewa były puste, prawie, że spruchniałe. Gdy dotknęło się gałązki ta łamała się niczym zapałka. Ponadto drzewa miały twarze. Okropne twarze w pniach, które były wściekle wykrzywione w wyrazie nienawiści. Zwierząt też nie było. Były szkielety. Szkielety wiewiórek i ptaków, które żyły. Percy był niemal pewien, że raz zobaczył szkielet jelenia, który skubał trawę.
  Wraz z Courtney właśnie weszli do tego dziwnego miejsca. Percy czuł się źle, nieswojo i... Nienaturalnie. Coś było tutaj bardzo nie tak.
- Tamten drogowskaz - dziewczyna przerwała ciszę - pokazuje, że musimy iść cały czas prosto przed siebie. Nie podoba mi się ten las.
- Jesteś łowczynią - zdziwił się Percy - chyba powinnaś lubić takie tematy, co nie?
Courtney zagryzła wargę, ale nie odpowiedziała na pytanie. Gorączkowo rozglądała się jakby oczekiwała, że za chwilę zza drzewa wyjdzie jakiś potwór. Percy'emu nie dodało to otuchy.
- Coś nie tak?
Znowu cisza. Oczy dziewczyny cały czas były szeroko otwarte. Ze strachu, ze zdziwienia? Chłopak nie znał odpowiedzi na to pytanie.
Courtney w ogóle była dla niego ogromnie nieczytelna. Najpierw sama go zagadywała i wydawała się naprawdę zadowolona, z jego towarzystwa, a nie minęła połowa dnia ( Percy liczył czas w głowie. To pomagało munsachowac poczucie życia), a dziewczyna zamknęła się na cztery spusty i nie odpowiadała na żadne jego pytania. Zwyczajnie je zbywała lub ignorowała.
- Te twarze - odparła nagle - zastanawiam się kto mógł je wykonać. Spójrz, na każdym drzewie jest inna. Ciekawe kto miał interes w tym, żeby nadawać drzewu złą twarz.
Percy podszedł do pierwszego lepszego drzewa i spojrzał głęboko w ciemne, puste oczy wycięte w korze drzewa.
-Odejdź. To nie Twoje miejsce. Odejdź inaczej zginiesz.

Percy odskoczył jak poparzony. Prawie wpadł na stojącą za nim Courtney, która w ostatnim momencie złapała go za rękę.
- Ej, co odwalasz?
Percy potrząsnął głową.
- Nikt ich nie wykonał.
- Odbiło Ci? - Courtney wydawała się zaniepokojona - Chcesz mnie przestraszyć albo coś?

Eselita zmusił się by jeszcze raz zagłębić się w mrok tych zgniłych oczu. Musiał upewnić się, że nie zwariował. Jego domysły potwierdził cichy szept, który przetoczył się niby delikatny leśny wiatr po polanie.
- Zginiesz. - poinformowało go drzewo.
Percy złapał Courtney za rękę i puścił się przed siebie biegiem. Nie odwracał się za siebie mimo protestujących okrzyków Courtney. Chciał jak najszybciej uciec z tego miejsca. Wreszcie jednak łowczy i udało się wyswobodzić dłoń.
- CZY TY NA HADESA MOŻESZ MI POWIEDZIEĆ CO ODPIERDALASZ?
Percy rozejrzał się gorączkowo.
- Nie słyszałaś?
- Niby czego? O czym Ty mówisz?
Chłopak usiadł na poźółkłej trawie polany, na którą udało mi się zaciągnąć swoją towarzyszkę. Serce paliło go, czuł zmęczenie, ale też przede wszystkim paniczny i obezwładniający lęk.
- Te drzewa. Ich nikt tak nie oszpecił. Te twarze one są na nich od samego początku. Tak urosły.
- Co...
- Posłuchaj - powiedział z naciskiem Percy - To nie są zwykłe przegnite, stare drzewa. To są drzewa, które toczy choroba, nienawiść, żal i wściekłość do wszystkiego co żyje. Ten las nie umarł. To on zabija.
Courtney opadła na trawę obok niego. Pociągnęła nogi pod brodę o spojrzała na chłopaka.
- Jesteś pewien?
Percy pokiwał głową.
-Absolutnie. Przed chwilą same mi to powiedziały.

Courtney wyglądała jakby chciała zadać kolejne pytanie, ale nagle się powstrzymała. Zrozumiała, że Percy zaczął powoli odzyskiwać dawne umiejętności. Rozmowa z drzewami to niewątpliwie musiał być atrybut Eselity.
Dziewczyna dzięki swojej matce dobrze czuła się w podziemiu. Nie miała problemu ze szkieletami, z ciemnością. Nie należała do bojaźliwych, ale te drzewa wzbudziły w niej lęk, który ukrywała w sobie od... Wielu, wielu lat. Nie miała powodu by nie zaufać Percy'emu. Przeciwnie, postanowiła zdać się na jego instynkt.
- Jak myślisz, co powinniśmy zrobić?
Tym razem to Percy myślał dłuższą chwilę.
- Myślę, że powinniśmy odpocząć. Jesteśmy słabi, bardzo słabi. Sen dobrze nam obu zrobi.
Courtney ze zdumieniem pokiwała głową.
-Myślisz, że po tym co mi nagadałeś zasnę? Chyba Cię pogrzało.
- Będziemy trzymać warty - rzekł Percy - Mogę być pierwszy jeśli chcesz. I tak muszę pomyśleć no zdaje się, że wraca mi trochę pamięć.

Courtney zastanowiła się chwilę i skinęła głową. Ściągnęła plecak z ramion i wyciągnęła z niego stary koc. Niewiele ciepła mógł on dać, ale aktualnie nie posiadali nic lepszego. Oboje drżeli z zimna bo w lesie temperatura znacznie spadła. Percy opierał się o spory kamień w pozycji pół leżącej. Obok dłoni położony miał swój długopis, wyraźnie przygotował się już do swojej warty. Courtney poczuła przypływ sympatii do tego chłopaka. Szanowała to jak bardzo starał się zachować spokój i odwagę. Zdawała sobie sprawę, że robi to po to by podnieść ją na duchu. Wzięła koc i podeszła do niego.
- Zimno tutaj - zaczęła.
- Piździ niemiłosiernie. Będziemy mieli szczęście jak nie zmienimy się w sople lodu.
Courtney uklękła obok niego i wyciągnęła koc.
- Mogę? - zapytała.
Chłopak spojrzał na nią nie rozumiejąc. Po krótkiej chwili jego oczy roszerzyły się na znak, że zrozumiał. Podniósł ramię by zrobić miejsce dziewczynie, która szybko wsunęła się pod nie i przytuliła do piersi chłopaka.
- Normalnie bym tego nie zrobiła - zaczęła się tłumaczyć--no wiesz, jestem łowczynią, ale ten mróz...
Percy pokiwał głową.
- Rozumiem. Nie musisz się tłumaczyć.
Mówiąc to rozciagnął stary koc i przykrył się utulając też na ile mógł dziewczynę. Miała rację. Musieli sobie radzić jeśli oboje chcą przeżyć. Momentalnie zrobiło mu się cieplej, ale czuł też ciepło psychiczne. Cieszył się, że ta dziewczyna leży i stara się uspokoić oddech. Czuł, że ona boi się tak samo jak on. I paradoksalnie to dodało mu odwagi. Objął Courtney starając się zachować jak najwięcej ciepła.
Dziewczyna również, choć nie przyznała się do tego, cieszyła się z towarzystwa. Pierwszy raz od dawna poczuła, że może wreszcie uda jej się odpocząć. Leżąc wtulona i zwinięta w kłębek łapała zapach Percy'ego. Mieszankę morskiej soli i żywicy. Nie wiedząc czemu poczuła się bezpiecznie. Zamknęła oczy i spokojnie zasnęłam.

Nie mogła wiedzieć, że nad jej snem czuwały czujne oczy. Oczy, które w okolicznych ciemnościach błyszczały morską zielenią. Percy Jackson właśnie uświadamiał sobie swoją przeszłość, a przynajmniej zaczynał to robić.
Pamiętał już, jak stał się tym kim był. Pamiętał początki swojej Eselickiej przygody. Przypomniał sobie nawet nazwy drzew i zwierząt.
Pech chciał, że nie przypomniał sobie ani trochę o burzowoszarych oczach, które były z nim od początku podróży po podziemiu.
Coraz bardziej zaczynał wierzyć, że sam je sobie wymyślił.

Tymczasem gdzieś nad nim te szare oczy znów były mokre od łez. Tym razem jednak były to łzy radości.




Jest kolejny rozdzialik! Pisać czy się podoba czy jednak nie. Jeśli macie jakieś sugestie albo coś w ten deseń to śmiało piszcie! Komentujcie i gwiazdkujcie! 💙💙💙💙

Light In The DarknessWhere stories live. Discover now