#18

769 65 42
                                    


PERCY

 Jeżeli wydaje wam się, że największą paskudą na tym świecie jest wasza matematyczka, to muszę was zmartwić, ale nigdy nie widzieliście erynii. Ten wstrętny stwór ma skrzydła pokryte błoną, jak u nietoperza, zupełnie łysą czaszkę, z której niczym dwa czerwone ogniki błyskają oczy. Usta, a raczej wąska szpara, pełne są zębów, które przypominają gwoździe, długie i ostre. Łapy erynii przyozdobione są pazurami które spokojnie mogłyby przeciąć na pół niedźwiedzia. No, a jakby tego było mało to jeszcze w jednej "ręce" trzymała ognisty bicz. Wniosek? Mamy przesrane.

 W dłoni Courtney zmaterializował się łuk, a ja uniosłem Orkan. Erynia była coraz bliżej, słyszałem już szum nietoperzych skrzydeł. Wylądowała przed nami z hukiem wywołując ogólne wzburzenie wśród dusz, które przygniotła. Z bliska była jeszcze brzydsza niż się wydawało, a do tego z pyska cuchnęło jej jak ze ścieku.

- Jackson - wycharczała w moją stronę kompletnie ignorując łowczynię - Długo kazałeś na siebie czekać.

 Ognisty bicz zniknął, a erynia złożyła skrzydła i wbiła swoje czerwone oczka w mój miecz, oczekując widocznie, że również go schowam.

- Czego chcesz? - warknęła Courtney.

- Od Ciebie nie chcę niczego, łowczyni, córko Pani Persefony. Mnie interesuje tylko Jackson.

 - Nie jesteś ładną dziewczyną - mruknąłem unosząc wyżej miecz - Więc wybacz, ale nie mieścisz się w moich kręgach zainteresowań.

 Erynia wrzasnęła, a wrzask ten przetoczył się echem, przez całe podziemie. Zaalarmowane dusze wydały z siebie głuchy jęk i przyspieszyły swój powolny, monotonny marsz na miejsce sądu. Byłem ciekaw, czy oni widzą to samo co ja.

- Pójdziesz ze mną, synu Pana Mórz - zaskrzeczała - Hades Cię oczekuje.

 Te trzy słowa zmieniły postać rzeczy. Anaklysmos zmienił się w długopis, a ja posłałem porozumiewawcze spojrzenie Courtney. Przy odrobinie szczęścia mieliśmy szansę uniknąć walki, a to byłoby nam bardzo na rękę. Szkolenie Eselity było długie i żmudne, ale teraz pamiętałem je dokładnie. Dokładnie pamiętałem, że walka powinna być ostatecznością. Miałem przeczucie, że niezbyt dokładnie się do niej stosowałem, ale może najwyższy czas zacząć?

- Ona idzie ze mną.

 Erynia powiodła wzrokiem po łowczyni, a następnie skinęła tym, co zapewne miało być głową. Odwróciła się i poczłapała przed siebie. Muszę przyznać, że dobrze było mieć ją przy sobie, gdy nie chciała Cię zabić i wypić szpiku z twoich kości. Wszystkie demony o byczych głowach, zakrwawione widma, wszystkie potwory z całego podziemia schodziły jej z drogi, co bardzo przyspieszyło nasz marsz. Niemal w mgnieniu oka znaleźliśmy się pod czarnymi wrotami zamku. Siedziba Hadesa z bliska robiła jeszcze większe wrażeni. Czarny marmur, idealnie ociosany do gładkości, wręcz błyszczał swą czernią. Było to specyficzne piękno, piękno, które przeraża. W kolumnach można było znaleźć twarze zastygłe w niemym krzyku, a na ścianach głównej sali można było dostrzec obrazy i plakaty przedstawiające najstraszniejsze sceny z historii. Holokaust, Hiroszima i Nagasaki, Pearl Harbor. Różne rodzaje śmierci, a każda następna gorsza.

 Hades siedział na tronie i patrzył wprost na nas. Wyglądał dosłownie jak bóg. Czarne, aksamitne włosy ułożone w idealny sposób. Ubrany był w ciemną. powłóczystą szatę, która z pewnością nie ograniczała jego ruchów. Siedział leniwie, ale sprawiał wrażenie, jakby w każdej chwili mógł zerwać się by siać zniszczenie. O ile oczy erynii były wściekle czerwone, tak oczy Pana Umarłych były czarne. Nie błyszczały, były idealnie czarne, co sprawiało wrażenie, jakby rozmawiało się z trupem. Obok siedziała piękna kobieta o ciemnej karnacji i brązowych włosach, ubrana w piękną, szarą suknię. Poruszyła się i spojrzała wprost na Courtney, na co ta uklękła.

- Matko.

 Na ustach Persefony pojawił się lekki uśmiech. Kiwnęła głową i łowczyni wstała. Muszę przyznać były podobne. Obie zachwycająco piękne, obie o tym samym władczym spojrzeniu i niezachwianej pewności siebie. Różnica była jednak taka, że Courtney za żadne skarby świata nie założyłaby sukni. Hades odchrząknął znacząco patrząc na mnie.

- Witaj, wuju - pozdrowiłem go patrząc mu w oczy. Ja nie klękam. Nigdy i przed nikim.

  Pan podziemi zawarczał pod nosem, ale kiwnął ze zrozumieniem głową, na znak, że akceptuje pozdrowienie. Prawdopodobnie uznał, że buntownicza żyłka we mnie pochodzi od jego części rodziny, a nie od matki.

- Zostawcie nas - mruknął w stronę swej żony - Chcę pomówić z moim bratankiem nim zdecyduję co z nim zrobię.

 Poczułem na plecach gęsią skórkę, ale nie dałem tego po sobie poznać. Posłałem Courtney pocieszający uśmiech, zachęcając by zrobiła to o co się ją prosi. Bogini wzięła swą córkę za rękę i wyszła za drzwi, które zamknęły się za nią. Ciekawe, czy były na czujnik ruchu.

- Długo Cię nie było, Jackson - zaczął Hades - Już myślałem, że tutaj nie dotrzesz.

- Nie tak łatwo się mnie pozbyć.

- Wiem, jesteś jak wrzód - bóg wzruszył ramionami - Z tą różnicą, że lubię Cię.  Spójrz, ktoś tu na Ciebie czeka.

 Kąciki moich ust mimowolnie  się uniosły, gdy z cienia wyłoniło się trzygłowe psisko, które rzuciło się na mnie, zwalając mnie z nóg i liżąc po twarzy wszystkimi trzema językami naraz.

- Wreszcie, wreszcie, wreszcie - szczekał pies - Wreszcie jesteś SIlvan, bracie.

- Cerber -wydusiłem z siebie, gdy pies zszedł z mojej klatki piersiowej - Tęskniłem. Tak strasznie tęskniłem.

 Pies zawył ze szczęścia, a ja wtuliłem swoją twarz w  jego sierść. Chciałem okazać moją miłość, chciałem powiedzieć jak bardzo mi go brakowało, ale nie potrafiłem nic z siebie wydusić. Łzy, które spływały po moich policzkach powinny mówić za mnie. Uniosłem twarz wciąż drapiąc psa za uszami. Cerber zachowywał się jak szczeniak, którego poznałem za dzieciaka. Szukający kontaktu, pieszczoty. Zupełnie nie przypominał piekielnego ogara, który zabiłjał ze mną setki ludzi. Kochany piesek.

- Powinieneś wracać, Jackson - oświadczył Hades - zdecydowanie powinieneś wracać. Mój syn sobie nie radzi.

 W tych słowach słychać było zawód. Bóg patrzył mi prosto w oczy, oczekując odpowiedzi. Milczałem.

- Kiedy możesz wrócić?

- Nawet już -odparłem - Tylko, że nie ruszam się stąd nigdzie bez Courtney.

- Nie powinieneś - w czarnych oczach boga pojawiły się iskierki rozbawienia - Wierz mi chłopcze, bezpieczniej będzie ją tu zostawić. Nie pokazuj się z nią w Obozie.

 Nie rozumiałem o co chodzi, ale to nie było ważne.

- Courtney idzie ze mną - warknąłem - Przeszliśmy przez to cholerne piekło razem, nie zostawię jej. Nieważne, że jesteś bogiem. Nie próbuj stawać między mną, a przyjaciółmi.

 Cerber zawarczał prostując się i jeżąc kark, wyczuł moje zdenerwowanie.  Bóg uniósł się z tronu.

 Brawo Jackson, właśnie wkurwiłeś jednego z najpotężniejszych bogów.








Jest rozdział, a wiecie co on oznacza? Oznacza, że wielkimi krokami zbliżamy się do końca! Oceniajcie i komentujcie! DO następnego!💙💙💙💙

Light In The DarknessWhere stories live. Discover now