#10

606 71 24
                                    

- Hej, spójrz, to znowu ten dziwak!
Annabeth obudziła się w szkole. Nie jakiejś niezwykłej, leśnej szkole eselitow, w której młodzi strażnicy uczyli się o zwierzętach i drzewach. Annabeth obudziła się w zwykłej szkole zwykłych śmiertelników. Stała właśnie na długim korytarzy, obserwując grupkę dziewczyn obok. Na oko mogły mieć z 13 lat. Właśnie wchodziły w okres buntu, zaczynały się malować i ubierać jak koleżanki ze starszych roczników. Annabeth zastanowiła się przez chwilę czy i ona tak wyglądała.

Korytarz, w którym się obudziła był wąski, typowo szkolny, z ustawionym po obu bokach niebieskimi szafkami na kłódki i wiszącymi na ścianach tabloidami ze zdjęciami absolwentów.
Tu i tam stały rzecz jasna grupki osób, takie jakie mimo wszystko tworzą się w szkołach. Sportowcy i popularne dziewczyny chodzili w swoim, niezwykle zamkniętym na innych stadzie. To było elitarne grono i nie każdy zasługiwał by się w nim znaleźć. Przemierzali oni korytarz z uniesionymi wysoko głowami, pewni siebie, z zdecydowanie wysokim mniemaniem. Annabeth pamiętała takich jak oni. Nie lubiła ich, raczej zawsze zaliczała się do tych "kujonek" czyli osób, które przychodziły do szkoły by faktycznie czegoś się nauczyć.
To co dziwiło Annabeth najbardziej to fakt, że nikt jej nie zauważa. Zupełnie jakby miała na sobie swoją czapeczkę niewidkę. Stała właśnie obok grupki dziewczyn, które dyskutowały właśnie zawzięcie o chłopakach z lokalnej drużyny koszykarskiej, którzy stali na przeciwnym końcu korytarza.

- Mówię Ci Sylvia - zaczęła pewna brunetka o ciemnej karnacji - Oni są naprawdę świetni!
- No nie wiem - odparła Sylvia, krótko ścięta szatynka - Ale wiem kto świetny nie jest. Hej, dziwadło, podejdź tutaj!

 Annabeth odwróciła się momentalnie, wędrując wzrokiem za spojrzeniem tej dziewczyny. Przez korytarz szedł największy obraz nędzy i rozpaczy jaki córka Ateny kiedykolwiek widziała. Chłopak, którego obserwowały był przeraźliwie niski i chudy. Miał niezdrową, żółtawą cerę i tłuste włosy, które zakrywały mu niemal cały oczy i czoło. Jego ubrania były o kilka rozmiarów za duże i połatane w wielu miejscach. Chłopczyk rozejrzał się, schylił nisko głowę i posłusznie przywlókł się do dziewczyn. Uniósł głowę i ukazał oczy, które sprawiły, że Annabeth przyłożyła ze zdziwienia dłoń do ust. Oczy miały intensywnie morski kolor, były niepowtarzalne i jednorazowe.

- Percy, Percy - zagdakała dziewczyna -Ile razy mówiłyśmy Ci, że masz się nie ubierać jak menel?

 Młodsza wersja jej chłopaka zaczerwieniła się jeszcze  bardziej.

- Ubieram się tak, ponieważ...

- Nieważne - przerwała mu Sylvia - Tak naprawdę interesuje nas tylko zadani z biologii. Dawaj.

- A może magiczne słowo?

- Mam zawołać Kurta? - zaśmiała się brunetka, opierająca się o ścianę - On bez słów potrafi Ci pokazać co masz robić. Śniadanie, na ten przykład, oddajesz mu bardzo grzecznie i po cichu.

 Percy spojrzał na ogromnego chłopaka z cwaniackim uśmiechem,  ubranego w skórę, który flirtował właśnie z dziewczyną, której spódnica pokazywała więcej niż zasłaniała. Następnie burknął coś niezrozumiałego i wyciągnął z małego plecaczka zeszyt, który wręczył dziewczynom.

- No już  - zaśmiała się Sylvia - Zejdź nam z oczu.

 Chłopczyk posłusznie poszurał starymi butami w podłodze chcąc jak najszybciej oddalić się od swoich " koleżanek z klasy". Annabeth powoli ruszyła w ślad za nim. Nie mogła uwierzyć, że to co właśnie idzie przed nią, ten malec, który zamiast politowania wzbudza śmiech i kpiny, który jest mniejszy i chudszy niż niektórzy chłopcy młodsi od niego, w przyszłości będzie jej chłopakiem. Ten chłopak, który teraz boi się i  wstydzi stanie się bohaterem, który zawsze chodzi z głową wysoko uniesioną, zawsze wie co robić i niczego się nie obawia. Oj dziewczyny, pomyślała Annabeth, gdybyście wiedziały jak wiele tracicie. Z chłopca, na którego żadna nawet nie spojrzała z aprobatą, wyrośnie facet, na którego widok ślinić się będą wszystkie córki Afrodyty. Córka Ateny zachichotała na myśl o tym jak bardzo przewrotny i nieprzewidywalny bywa los.

  Nie wiedziała co ma obserwować w tym wspomnieniu. Percy cały dzień w szkole siedział cicho, do nikogo się nie odzywał, unikał nawet kontaktu wzrokowego. Po wyjściu ze szkoły biegiem skierował się do miasta. Przeskoczył przez ogrodzenie i puścił się wzdłuż głównej ulicy. Annabeth nie wiedziała dokąd zmierzał malec, ale szła za nim. Chłopczyk skręcił w jedną z bocznych uliczek, tę z tych najciemniejszych, w których szczury przelatywały ludziom po stopach, jeśli stało się wystarczająco długo w jednym miejscu.  Wbiegł w nią i stanął jak wryty. W uliczce nie było pusto. Wręcz przeciwnie, znajdowało się tam sporo osób, które Annabeth zdążyła już poznać. Była tam Sylvia, ze swoimi koleżankami no i Kurt, który trzymał w swojej ogromnej ręce małe, całkowicie czarne szczenię. Jego koledzy śmiali się i żartowali, a piesek piszczał i próbował ugryźć chłopaka w palec, ale jego małe ząbki przypominały bardziej szpileczki niż kły.

- Hej dziewczyny - zawołał zawadiacko Kurt - chcecie zobaczyć jak przybłęda lata?

- No nie wiem - zamyśliła się Sylvia - Założę się, że nie dorzucisz do tamtej ściany.

- O buziaka czy o randkę?

 Dziewczyny zachichotały, a Percy zrobił krok do przodu. Annabeth chciała go powstrzymać, ale nie potrafiła. W oczach chłopca zapłonęła chłodna determinacja i przez chwilę, dosłownie ułamek sekundy, blondynka zobaczyła w tym malcu swoją miłość.

- Odłóż go Kurt! - zawołał cienko -  Co on Ci zrobił?

 Całe towarzystwo odwróciło się zaskoczone, że ktoś jeszcze tutaj jest. Kurt zaśmiał się.

- A to dlaczego mam go puścić?

- Bo jak nie to Cię spiorę!

 Mówiąc to zacisnął ręce w piąstki i stanął w lekkim rozkroku. Annabeh nie mogła nie podziwiać jego odwagi. Ta ofiara losu, z której wszyscy się śmiali, ośmieliła się przeciwstawić jednemu z największych gości w szkole. Kurt puścił szczeniaka, który wczołgał się pod śmietnik,  który stał obok.

- No to spróbuj przybłędo. Wielki Percy, obrońca wszystkiego co żywe. Wiesz co, zamiast rzucać tym szczeniakiem, rzucę Tobą.

 Nim sens tych słów dotarł do Percy'ego, Kurt już rzucił się na niego. Bił go, kopał i wyzywał, a otaczający go ludzie bili brawo. Annabeth krzyczała, ale nikt jej nie słyszał, chciałą odepchnąć potężnego chłopaka, ale jej dłonie przeniknęły jego ciało. Wyglądało na to, że mały chłopiec zostanie zabity, pobity na śmierć.

- Kurt, straż miejska, wiejemy!

 Jeden z chłopaków obserwował to co się dzieje za rogiem i w odpowiednim momencie dał znać pozostałym. Wszyscy rzucili się do ucieczki, zostawiając chłopca w ciemnym, brudnym zaułku. Chłopiec płakał, cały zakrwawiony. Nie miał nawet siły wstać. Annabeth chciała płakać, ale nie potrafiła. Nie potrafiła nawet wykonać kroku. Poczuła, że unosi się w powietrzu. Ostatnim co zobaczyła w tej scenie to małego szczeniaka, który wyczołgał się spod śmietnika i podszedł potykając się o małe łapki do swojego wybawcy.

 Pies polizał go, a Annabeth zrozumiała pierwszą lekcję, ten symbol był aż nadto czytelny

 Tak, Annabeth zrozumiała, że miała przed sobą przykład najgorszej z możliwych chorób współczesnych.

Znieczulicy.






Jest kolejny rozdział! Od razu powiem, że celowo napisałam go w ten sposób, czyli dość ogólnie i szybko. To wspomnienie. Więcej wyjaśni się za dwa rozdziały! 💙💙💙

Dajcie znać co sądzicie!

Light In The DarknessWhere stories live. Discover now